Zwolniony urząd przejmuje na prośbę Roberta lord Eddard Stark, który udaje się do stolicy, by pomóc staremu przyjacielowi. Nie wie jeszcze, że trafi na trop śmiertelnie niebezpiecznego sekretu i będzie musiał wziąć udział w nieczystej grze o tron. Tymczasem w odległych krainach za morzem ocalałe potomstwo Szalonego Króla także podnosi głowy i planuje odzyskać zagrabione dziedzictwo…
Grę o tron George’a R.R. Martina, stanowiącą pierwszy tom sagi Pieśń Lodu i Ognia, streścić niełatwo. Trudno nawet podać ogólne zarysy fabuły i wymienić podstawowe zdarzenia, od których zaczyna się cała historia, ponieważ już od samego początku lektury czytelnik zostaje bez żadnych wyjaśnień wrzucony na głęboką wodę przedstawionego w powieści świata. Autor ze zdumiewającym rozmachem i budzącą mój nabożny podziw dbałością o szczegóły stworzył fantastyczne uniwersum, wyposażając je w skomplikowaną historię (sięgającą ośmiu tysięcy lat wstecz), rozbudowaną topografię i specyficzny klimat. Śledzimy losy postaci rozrzuconych po diametralnie różnych miejscach – od zimnej północy począwszy, a skończywszy na morzach traw i palonych słońcem pustyniach południa. Stworzone przez Martina Westeros stopniem rozwoju cywilizacyjnego przypomina średniowiecze – różni się jednak od naszego świata przede wszystkim tym, że pory roku mogą w nim trwać nieprzerwanie przez dekady; zima i lato, tytułowe ogień i lód, przeplatają się i nieustannie ze sobą walczą. Wydawać się może, że taka innowacja to nieistotny szczególik, ale przecież to właśnie klimat najbardziej wpływa na zachowanie i sposób myślenia człowieka, determinuje specyfikę kultur i mentalność borykających się z siłami natury ludzi. I to właśnie dlatego świat stworzony przez Martina jest inny, chociaż tak podobny do naszego.
Olbrzymią zaletą książki jest dla mnie to, że przedstawiona w niej rzeczywistość nie jest czarno-biała – brak tu klasycznego podziału na dobrych i złych. Czasem zdarza się, iż bohater, który na początku jawił nam się jako osoba jednoznacznie niemoralna, zadziwia nagle szlachetnym czynem, a postać pozytywna traci w naszych oczach przez jedno wypowiedziane nieopatrznie słowo. Nie znajdziemy tutaj bajkowych rozwiązań spod znaku „i żyli długo i szczęśliwie”; ci najszlachetniejsi giną, a pozbawieni skrupułów cieszą się dobrym zdrowiem. Autor w żaden sposób nie upiększa świata, nie unika niewygodnych tematów i nie stroni od opisywania brutalnych, okrutnych scen, niekiedy ocierających się o naturalizm, a także erotyki, czasem wręcz balansując na granicy dobrego smaku. Jednocześnie Martin pisze bez zbytniego patosu, nie sili się na podniosłość ani sztuczne upiększanie rzeczywistości. Wszystko to sprawia, że powieściowy świat staje się realistyczny i logicznie prawdopodobny.
Gra o tron to powieść o intrydze – jak sam tytuł wskazuje, wątek polityczny znajduje się tutaj na uprzywilejowanym miejscu. Chociaż pojawiają się opisy bitew, turniejów i pojedynków, to najważniejszymi potyczkami są te toczone na słowa przez możnych. Akcja nie biegnie jednotorowo, pojawia się wiele mocno skomplikowanych wątków, które czasem łączą się, a czasem rozgrywają całkiem odrębnie od głównej linii fabularnej. Auror co i rusz zaskakuje nas niespodziewanymi rozwiązaniami, czasem jedno zdarzenie diametralnie zmienia dotąd klarowną – jak by się wydawało – sytuację. Muszę jednak zaznaczyć, że choć książka dzieje się w wykreowanym przez Martina odrębnym świecie, to tak naprawdę w tym fantasy stosunkowo niewiele jest fantasy – choć ciągle trafiamy na napomknienia o smokach, wilkorach, olbrzymach czy innych magicznych bestiach, to (przynajmniej do pewnego czasu) te istoty mają marginalne znaczenie dla głównej akcji powieści. Mało tego, w historie o pradawnej magii nie wierzą nawet sami bohaterowie, co z czasem zaczyna się okrutnie na nich mścić.
Największym atutem powieści są jednak postacie – pełnowymiarowe, pełne życia i wysoce zindywidualizowane jednostki, którym daleko do sztucznych, papierowych marionetek. Każdy bohater – król czy zwykły rycerz, dorosły czy też małe dziecko – posiada własne, unikalne cechy charakteru, niepozwalające go pomylić z innymi postaciami. Prawdopodobnie to właśnie duża ilość bohaterów sprawiła, że autor zastosował w książce dość ciekawe rozwiązanie: brak tu rozdziałów, a tekst jest podzielony na krótkie części pisane z perspektywy różnych postaci. W pierwszym tomie Pieśni Lodu i Ognia poznajemy wydarzenia z punktu widzenia Eddarda, Catelyn, Sansy, Aryi, Brana, Jona, Tyriona i Daenerys. Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o ten zabieg. Z jednej strony otrzymujemy wiele spojrzeń na to samo zdarzenie i śledzimy rozwój wydarzeń, które dzieją się jednocześnie w odległych miejscach i przy udziale różnych osób. Z drugiej – czasem taki podrozdział kończy się w naprawdę emocjonującym momencie, a trzeba przebrnąć kilkanaście innych części, żeby poznać dalszy rozwój wypadków. Przyznaję jednak, że dzięki temu książka cały czas trzyma czytelnika w napięciu i ani na chwilę nie pozwala mu oderwać się od lektury.
Wracając jednak do postaci – jak już wspomniałam, jest ich naprawdę wiele, a ich wzajemne stosunki, sojusze i koligacje rodzinne są tak skomplikowane i rozbudowane, że czasem można się pogubić w tym galimatiasie. W Grze o tron na pierwszy plan wybijają się dwie postacie – lord Eddard Stark, który chcąc nie chcąc staje się jednym z głównych graczy zamieszanych w intrygę polityczną, oraz Daenerys Targaryen, bohaterka naprawdę ciekawie poprowadzonego wątku miłosnego i jednocześnie postać przechodząca największą przemianę wewnętrzną. Jednak moim faworytem został Tyrion Lannister, karzeł, który wrodzoną ułomność ciała nadrabia bystrym umysłem i dużą dozą cynizmu, wyniesionego ze swoich niekoniecznie przyjemnych doświadczeń życiowych. W powieści wybijają się również postaci dziecięce i nastoletnie, szczególnie latorośle rodziny Starków, pomimo młodego wieku przejawiające niezwykły spryt, hart ducha i zaradność życiową. Widać, że w powieściowym świecie dojrzewa się o wiele wcześniej i nie każdemu jest dane beztroskie dzieciństwo.
Od strony technicznej książka prezentuje się całkiem nieźle. Jako że powieść liczy sobie prawie osiemset stron, zastosowana czcionka z konieczności musiała być mała, a papier cienki, co jednak w żaden sposób nie przeszkadza w czytaniu. Szczerze mówiąc, na początku bałam się trochę, że takie grube tomiszcze rozleci mi się w rękach, gdy będę oddawać się lekturze (co zdarzyło mi się przy paru innych książkach), ale na szczęście moje obawy były płonne. Wydanie nie zawiera wprawdzie żadnych ilustracji, ale została do niego dołączona mapka Siedmiu Królestw, która z pewnością pomoże czytelnikowi odnaleźć się w świecie Westeros i nie pogubić w gąszczu dziwnych nazw. Niezbyt spodobała mi się za to okładka, przywodząca na myśl stare wydania książek fantasy. Przedstawiona na niej postać na karym koniu to zapewne Jon (tak sugerowałaby obecność białego wilkora), ale jak na piętnastoletniego chłopca wygląda trochę za staro. Za to korekta spisała się nieźle, wprawdzie znalazło się parę błędów interpunkcyjnych i kilka niewłaściwie odmienionych nazw własnych, ale w tak opasłym tomiszczu trudno byłoby niczego nie przeoczyć.
Pierwszy tom Pieśni Lodu i Ognia to dziwna książka – z jednej strony jest grubaśną cegłą, którą czyta się, czyta i czyta, a doczytać się do końca nie można. Z drugiej – niesamowicie wciąga, dlatego zanim się po nią sięgnie, lepiej zawczasu pozałatwiać ważniejsze sprawy i przygotować sobie odpowiednią ilość prowiantu, bo może się okazać, że po otwarciu powieści stracimy kilka dni z życiorysu. Książkę polecam wszystkim, którzy nad bezmyślne mordobicia i przewidywalne, prostolinijne wątki przekładają skomplikowaną fabułę, poplątaną intrygę i rozbudowany świat. Gra o tron z pewnością im się spodoba.
Tytuł: Gra o tron
Tytuł oryginału: A Game of Thrones
Autor: George R.R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Projekt okładki: Stephen Youll
Data wydania: 2003
Wydanie: II
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7298-370-1
Objętość: 773 strony
Cena: 49 zł