Jaki temat jest dla książkoholika najbardziej atrakcyjny? O czym pisać, by wielbiciele czytania wszystkich krajów popędzili do księgarń, potykając się o sznurówki i w ciemno zakupili powieść, nie pytając o cenę? O książkach, rzecz jasna. O bibliotekach, czytelniach, sklepach z literaturą, o katakumbach wypełnionych białymi krukami. Dla każdego maniakalnego czytelnika ta tematyka będzie niczym miodek dla Kubusia Puchatka.

Poprzeczka jest ustawiona wysoko. Carlos Ruiz Zafon i jego niesamowity Cień wiatru, Walter Moers ze swoim książkowym światem wykreowanym w serii o Camonii czy Arturo Pérez-Reverte, twórca Klubu Dumasa – mało kto jest w stanie choćby zbliżyć się do śladów ich kroków. Powstają czytadełka w stylu Księgarni spełnionych marzeń Katariny Bivald czy Księgarenki w Big Stone Gap Wendy Welch, ale nikt z nas nie wzdycha z rozkoszą na samo ich wspomnienie (mówicie, że na myśl o Zafonie czy Moersie też nie wzdychacie? hę?). Literatura młodzieżowa także ma swoje arcydzieło w tym zakresie – moim zdaniem jest to seria Cornelii Funke o Atramentowym Świecie. Gdzieś tam po drodze pojawił się Księgowir Paula Glennona, ale choć to sympatyczna lektura, to nie ma w niej niczego wartego dłuższej uwagi.

Moje poszukiwania na tym polu nigdy się nie kończą, rzucam się na wszystko, co może mieć choć znamiona doskonałej literatury „o książkach”. Ostatnimi czasy natknęłam się na tytuł, który przyciągnąłby mnie jak magnes nawet wówczas, gdyby nie był przez wydawcę zachwalany na lewo i prawo jako „światowy bestseller”. Biblioteka pana Lemoncella wydawała się być idealnym tytułem dla mnie i dla mojego dziesięcioletniego syna, który (nie wiedzieć dlaczego) książki kocha równie mocno jak ja.

Powieść opowiada o grupie nastolatków, biorących udział w konkursie zorganizowanym przez właściciela obłędnie zachwycającej biblioteki, biegających miedzy regałami pełnymi smakowitych tomów i rozwiązujących zadania w oparciu o swoją wiedzę literacką oraz indywidualne zdolności każdego z nich. Mniam? Niestety, to tylko pozory, bo to konkretne danie okazało się ciężkie do przeżucia.

W rzeczywistości powieść – napisana przez Amerykanina Chrisa Grabensteina – jest nafaszerowana zagadkami związanymi z literaturą (było nie było, głównie amerykańską), których czytelnik nie rozwiąże za żadne skarby, bo są sformułowane w sposób mocno pogmatwany i jasny chyba tylko dla ich twórcy. Szkoda, że autor postanowił skupić swoją uwagę na konkursie i łamigłówkach, zamiast rozwinąć wątek rywalizacji między nastolatkami – bo jest on w sumie jedyną jasną stroną tej powieści. Zawiązujące się przyjaźnie, dążenie po trupach do celu, szczerość obok obłudy, fair play w opozycji do oszustwa – to wszystko sprawia, że niektóre partie Biblioteki pana Lemoncella czyta się całkiem przyjemnie. Niestety, większą część lektury zdominowały rebusy i pokrętne ich rozwiązania. Przy okazji okazuje się, że do zwycięstwa w żadnym razie nie jest potrzebna jakakolwiek wiedza literacka – wystarczy uczciwość, spryt i bardzo, naprawdę bardzo dużo szczęścia. Pod tym względem książce Grabensteina zdecydowanie bliżej do Willy’ego Wonki i fabryki czekolady niż do Nocy w muzeum – te dwa tytuły przywołane są na okładce powieści.

Był taki moment, że zwątpiłam w sens kończenia lektury. Poziom zagmatwania łamigłówek, a raczej ich rozwikłania, osiągnął absurdalny poziom, a zakończenie nie zapowiadało się spektakularnie, gdyż było oczywiste już od pierwszych stron. Przepełniona wiarą w to, że nawet najgorsza książka ma w sobie coś, dla czego warto skończyć ją czytać, dobrnęłam do ostatka, przy akompaniamencie wzdychań i jęków znudzonego słuchacza, któremu czytałam na głos.

Starałam się jak mogłam – wyjaśniałam wszystko, co wyjaśniania wymagało i uśmiechałam się szeroko. Nic nie pomogło. Dziecko nudziło mi się jak mops, nie pojmowało mojego (udawanego) entuzjazmu i z radością powitało ostatnią stronę (ja też!). Wydawać by się mogło, że powieść została jednak stworzona dla trochę starszego czytelnika, trzynasto-, czternastoletniego, ale nie jest to wcale oczywiste. Bardziej wyrobiony literacko nastolatek powinien być jeszcze krytyczniejszy w stosunku do jakości tej książki. Pogmatwanie z poplątaniem to tylko jedna strona medalu. Z drugiej znajdziemy kiepskie dialogi, chaotyczną fabułę i przewidywalność akcji.

Fajny pomysł, dość interesujące postaci, ciekawe rozwiązania fabularne – niestety, owe plusy nie przeważą ogromnego i bardzo ciężkiego minusu, jakim jest słaby styl i trudne do przebrnięcia dla czytelnika, a tym samym piekielnie nudne, zadania stawiane przed bohaterami.

Autor: Chris Grabenstein
Tytuł: Biblioteka pana Lemoncella
Tytuł oryginału: Escape from Mr. Lemoncello’s Library
Przekład: Maciejka Mazan
Wydawnictwo: Wilga (Grupa Wydawnicza Foksal)
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 333
Oprawa: miękka
Kategoria: literatura dziecięca

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie