Koronnym powodem, dla którego książki angielskiej pisarki cieszą się od lat niezmiennym powodzeniem i moją niesłabnącą miłością, jest jej wykształcenie – tytuły naukowe z historii oraz literatury. Gregory publikuje artykuły w prasie specjalistycznej, prowadzi wnikliwe badania dotyczące ludzi i czasów, o których pisze, wyciąga wnioski ze sprawdzonych faktów i przytacza racjonalne argumenty. To wszystko sprawia, że ma moje zaufanie. Podążam za jej konkluzjami, przyjmując je za dobry punkt wyjścia do własnych badań i dociekań.
Philippa Gregory nie tworzy kolejnych kalek, nie ma w zwyczaju pisać książek opartych na zlepku teorii powieściopisarzy, którzy przed nią poruszali dany temat. Sama buduje prekursorskie koncepcje, sięgając do najdawniejszych źródeł, kichając nad zakurzonymi manuskryptami i inkunabułami, przedzierając się przez teksty pisane w najróżniejszych językach – od kronik po spisy inwentarzy małych gospodarstw. Mozolnie odtwarza dawno miniony świat z maleńkich kawałków olbrzymiej, rozsypanej układanki.
Jest dla mnie niezwykle wiarygodna. Wszelkie wnioski, do jakich dochodzi – nie jako autorka fikcyjnych fabuł, lecz jako historyczka starająca się, by każdy element stworzonej książki był zasadny – opatruje komentarzami, tłumaczy, przytacza źródła. Wszystkie jej powieści opatrzone są długą bibliografią. Philippa opowiada o historii w taki sposób, że mam ochotę zapoznać się z życiorysem każdej postaci, jaka kiedykolwiek przewinęła się przez karty dziejów Anglii, tworzę niekończące się drzewa genealogiczne, dochodząc samodzielnie do zaskakujących i niezwykle mnie satysfakcjonujących wniosków. Dla uważnego i świadomego czytelnika, każde zdanie z książek Gregory niesie ze sobą informacje tworzące wielki mur wiedzy historycznej.
Biała księżniczka opowiada historię Elżbiety York, kobiety, której, choć była córką (Edward IV), bratanicą (Ryszard III), siostrą (Edward V), żoną (Henryk VII) oraz matką (Henryk VIII) króla Anglii, co jest wyczynem mocno imponującym, nie ma czego zazdrościć. Gdy czyta się o jej losach, to zdecydowanie odechciewa się marzyć o koligacjach z jakąkolwiek rodziną panującą – oddychałam z ulgą na samą myśl o tym, że nie urodziłam się księżniczką. Gdy mężczyźni walczą o władzę, ich kobiety stają się zakładniczkami, kartami przetargowymi – Elżbiecie przytrafiało się to kilkakrotnie. Ostatecznie została wydana za mąż, by usankcjonować prawa do tronu człowieka, który obalił dynastię Yorków, jej rodzinę. Przez całe życie musiała zmagać się z podwójną lojalnością – z jednej strony względem matki, kuzynostwa, uzurpatorów, z których każdy mógł być jej bratem, a z drugiej – w stosunku do męża i synów.
Na początku poprzedniego akapitu napisałam, że książka opowiada historię Elżbiety York. To tylko pozory. W rzeczywistości Biała księżniczka zawiera barwny, żywy i sugestywny obraz królowania Henryka VII, problemów towarzyszących tworzeniu nowej dynastii, a także dzieje „Perkina Warbecka”, człowieka, który ogłosił, że jest jednym z książąt z Tower, rzekomo zamordowanych przez Ryszarda III. I kto wie, może rzeczywiście nim był. Cała Europa i niemal cała Anglia uwierzyła w cudowne ocalenie syna Edwarda IV. Nie wierzył w nie jedynie Henryk VII, który postanowił zdyskredytować samozwańca w oczach świata, wymyślił mu plebejskie imię i chłopską historię, o którą do dziś spierają się historycy.
Gregory jak mało kto potrafi uruchomić wyobraźnię czytelnika, odwołać się do jego zakodowanej, odziedziczonej po przodkach pamięci historycznej i wciągnąć go w wir niesamowitych wydarzeń, umiejscowionych w namacalnym otoczeniu. Postaci, które zazwyczaj są tylko imionami zapisanymi na gałęziach drzewa genealogicznego, stają się tutaj ludźmi z krwi i kości, oddychają, czują, rozmawiają. Opowiadają nam o sobie i o czasach, w których żyli.
Henryk VII pozornie pałęta się gdzieś w cieniu żony i irytuje nas swoją słabą i chwiejną osobowością. W rzeczywistości, nie wiedzieć kiedy, charakterystyka panowania tego pierwszego Tudora na tronie angielskim wysuwa się na pierwszy plan. Z coraz większym zainteresowaniem obserwujemy nieustanny lęk Henryka przed potężną siłą przywiązania poddanych do dynastii Yorków i przed ewentualnym odnalezieniem się prawowitego następcy Edwarda IV. Król, który przez większość życia oglądał się za siebie i trzymał się władzy z przekonaniem, że na nią nie zasługuje, wzbudza mieszane uczucia – od pogardy, po litość.
Elżbieta York, księżniczka pochodząca z potężnej dynastii, potomkini Plantagenetów, została zmuszona do życia na dworze królobójcy i nieustannego uśmiechania się przez łzy. Jakże trudne musiało być zaciskanie zębów w obliczu doniesień o wierności, którą angielski lud niezmiennie okazywał Yorkom, jak ciężko było znosić przytyki i wywyższanie się Królowej Matki – Małgorzaty Beaufort-Stanley, która jeszcze niedawno była dwórką w pałacu rodziców Elżbiety. Jako żona Henryka VII i matka jego dzieci, czuje się rozdarta między nadzieją, że jej brat, jeden z zaginionych książąt, żyje, a lękiem o przyszłość synów, między współczuciem dla słabego, otoczonego przez bunty męża, a nienawiścią do niego.
Cenię Philippę Gregory za jej obiektywizm. Wytyka Henrykowi i jego matce wszelkie niegodziwości, lecz jednocześnie nie odmawia im prawa do rządzenia według reguł panujących na wszystkich dworach europejskich. Autorka pragnie uzmysłowić czytelnikowi, że przyzwoitość i honor nie miały prawa bytu podczas bezpardonowej walki o życie. Docenia dążenia Tudora do zakończenia wojny, która przez dziesiątki lat wykrwawiała Anglię. Nie tworzy kryształowych charakterów, ale i nie demonizuje nikogo – na najwyższych szczeblach władzy nie było miejsca na sentymenty, a wszelkie decyzje miały swoje dobre i złe konsekwencje.
Technika angielskiej pisarki oczarowuje i zachwyca. Uwielbiam jej uderzająco celne uwagi, to, że jednym trafnym zdaniem potrafi podsumować przyczyny i skutki całego ciągu zdarzeń lub scharakteryzować postać. Wiedza Gregory i jej zdolność do wplatania w intrygującą, arcyciekawą fabułę historycznych szczegółów, z pozoru błahych, a jednak tworzących sensowną całość – jest imponująca. Lata dyskusji i polemik na temat tworzenia przez Tudorów wygodnych dla nich okoliczności, fałszowania zdarzeń, życiorysów i kronik, odtwarza celnie jednym, krótkim monologiem Henryka VII:
Stworzę chłystkowi genealogię, wymyślę mu rodziców niskiego stanu i podłego charakteru. Ojca pijaka, nierozgarniętą matkę, a z niego samego zrobię hultaja, utracjusza, nicponia. Takaś pewna, że nie znajdzie się pijak ożeniony z tępaczką skłonny przysiąc, że to jego syn? Takaś pewna, że marny ze mnie pisarz i historyk? Czemu nie miałbym wykreować wydarzeń, które potomni uznają za fakty? (…) jestem królem. Któż ma stworzyć kronikę panowania jak nie ja sam?
Autorka nie podaje na tacy gotowych rozwiązań. Poszczególni bohaterowie obserwują świat i z własnego punktu widzenia wyciągają wnioski, dzieląc się nimi z czytelnikiem, którego zadaniem jest samodzielne tworzenie najbardziej dla niego prawdopodobnego obrazu. Gregory ma wiele oryginalnych, niezwykle inteligentnych teorii, które wydają się być jedynym możliwym rozwiązaniem, choć nikt do tej pory na nie nie wpadł. Jednakże pisarka niczego nam nie narzuca, nie twierdzi, że jej opinia jest najbardziej sensowna. Pozwala czytelnikowi samodzielnie snuć domysły. I za to ją uwielbiam – bo daje mi do ręki narzędzie, pokazujące najciekawsze drogi przez zakręty i zakamarki odległych czasów, mój własny wehikuł czasu.
Zapraszamy do lektury alternatywnej recenzji książki.
Autorka: Philippa Gregory
Tytuł: Biała księżniczka
Tytuł oryginału: The White Princess
Przekład: Urszula Gardner
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 464
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-245-8139-9
Kategoria: beletrystyka historyczna
Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie