Przez ostatnie trzy tygodnie jedynie przyglądałam się z boku zamieszaniu i emocjom, jakie wywoływała w czytelnikach i/lub widzach ekranizacja powieści Ellen James Pięćdziesiąt twarzy Greya. W dzień premiery nie chciałam iść, w końcu z piątkiem trzynastego lepiej nie zadzierać, a dzień po premierze było jeszcze gorzej, gdyż wypadał dzień św. Walentego. Kiedy jednak opadł kurz po internetowych sporach, wymianach zdań i wrażeń, uznałam, że najwyższa pora, żebym i ja obejrzała film, który miał być najbardziej kontrowersyjną i najbardziej oczekiwaną premierą Anno Domini 2015. Wybrałam seans tuż po zakończonych feriach zimowych, licząc na ograniczoną ilość widowni i się nie zawiodłam. Pierwsze wrażenie było dobre: kiedy zgasły światła, rozległy się pierwsze takty piosenki I Put A Spell On You Annie Lennox, która otwiera całą ścieżkę dźwiękową Pięćdziesięciu twarzy Greya.
Fabuły chyba nawet nie powinnam przypominać, skoro od momentu ukazania się tej trzytomowej opowieści, została ona omówiona i skomentowana na tak wiele sposobów. W ramach wstępu, aby wtajemniczyć tych, którzy jakimś zrządzeniem losu nie czytali/nie słyszeli/nie mają pojęcia, kim jest Christian Grey, przedstawię głównych bohaterów: najpierw jest Ona, studentka poproszona przez przyjaciółkę o przeprowadzenie w jej zastępstwie wywiadu z pewnym milionerem, zwyczajna dziewczyna, grzywka, błękitne oczy, spódniczka i bluzka przypominająca te szyte z zasłon, taka … nijaka; i jest On, wspomniany milioner, mający władzę i możliwości, by spełniać swe najskrytsze marzenia, otoczony szkłem, pieniędzmi i jakżeby inaczej, odcieniami szarości. Anastasia i Christian. Para, która nie miała prawa się spotkać, a jednak się spotkała, a spotkanie to można by nazwać zderzeniem planet. Coś w Anie przyciągnęło Christiana i sprawiło, że zapragnął z kolei wciągnąć ją w swój świat. I to świat nie byle jaki, bo pełen erotyzmu i specyficznych pragnień tak męskich, jak i żeńskich. Świat BDSM, niebezpieczny, ale intrygujący. Christian stawia warunki, przedstawia umowy do podpisania, by zaraz potem łamać ustanowione przezeń zasady, nieuchronnie i nieświadomie kierując Anę na teren zakazany. I nie jest to teren erotycznych tortur, ale teren… miłości. Miłości, której pan Grey sobie nie życzy.
Wiele sobie po tym filmie obiecywano. Książka Ellen James została ogólnie skrytykowana za papierowe postacie i banalne dialogi, ale opisane w niej sceny erotyczne wywoływały mimo wszystko rumieniec jak świat długi i szeroki, może nie u wszystkich, ale u wielu na pewno. Stąd też przydomek „porno dla gospodyń domowych”. I dlatego film, który miał powstać, wzbudzał takie emocje. Każda kobieta, która przeczytała Pięćdziesiąt twarzy Greya miała swoją wizję, jak główny bohater wygląda. Jak wygląda główna bohaterka było kwestią drugorzędną, jeśli nie całkowicie bez znaczenia. Do roli Christiana Greya proponowano wielu aktorów. Można tu wymienić takich, jak np. Jonathan Rhys Meyers, Robert Pattinson, Dominic Cooper, czy Francois Arnaud, znane były też przypadki, gdy kandydaci do roli Greya otrzymywali pogróżki od zdesperowanych fanek (fanów?), którym proponowany aktor nie pasował zupełnie do oczekiwań. Ostatecznie angaż otrzymał Jamie Dornan (znany z serialu The Fall). W przypadku Anastasii sprawa wyglądała podobnie, rolę zaś otrzymała Dakota Johnson. Reżyserii podjęła się Sam Taylor-Johnson, kojarzona głównie przez maniaków kina dzięki takim filmom jak John Lennon. Chłopak znikąd czy Love You More.
Całość prezentuje się akceptowalnie, ale nie porywa. Dialogi kuleją, czemu trudno się dziwić, skoro i w książce były słabe. Miałam jednak nadzieję, że współautorce scenariusza do Ratując pana Banksa, Kelly Marcel, uda się wykrzesać z tej powieści nieco więcej. Jamie Dornan jako Grey radzi sobie całkiem nieźle, choć ma w sobie pewną dawkę naturalnego ciepła, która niestety, zamazuje całkiem chłód i dystans, jaki powinien roztaczać rzeczony Grey. Co do Dakoty Johnson, to muszę przyznać, że już dawno nie spotkałam się z aktorką, która irytowałaby mnie tak bardzo. Zapoznawszy się z książką wiedziałam, że twórcy filmu staną w obliczu trudnego zadania: znaleźć aktorkę, która doskonale odda całą Anę: nieporadną, zwyczajną, nijaką. Dakocie Johnson się udało. Co więcej, moim zdaniem przesadziła. Westchnienia, mrużenie oczu, sławne już przygryzanie warg… Dlatego irytowałam się za każdym razem, gdy pojawiała się na ekranie. Obiecane sceny erotyczne były, ale w przeciwieństwie do niektórych autorów napotkanych w Internecie recenzji nie podjęłam się liczenia, ile razy pokazano na ekranie męskie lub żeńskie części intymne. Ani specjalnie brutalne, ani wyuzdane, na znawcach kina raczej nie zrobią wrażenia.
Zdecydowanie najlepszym i najjaśniejszym punktem filmu jest muzyka. Na prośbę Sam Taylor-Johnson muzyką zajął się trzykrotnie nominowany do Oscara Danny Elfman, który tworzył muzykę do Obywatelka Milka, Buntownika z wyboru, czy Batmana. Muzyka Elfmana słuchana w oderwaniu od filmu wprowadza lekko mroczną atmosferę, którą historia Any i Christiana mogłaby mieć. Jego świetne kompozycje zostały uzupełnione bardzo dobrze dobraną ścieżką dźwiękową z takimi wykonawcami jak Annie Lennox, Beyonce czy Laura Welsh. Muzyki z Greya można zatem słuchać jeszcze długo po powrocie z seansu. Muzyczno-aktorskim dodatkiem jest Rita Ora (nominowana do Oscara za piosenkę Grateful z filmu Beyond the Lights), która wciela się w postać Mii Grey, siostry głównego bohatera.
{youtube}6uzhNCvjRIg{/youtube}
Największy problem tego obrazu i jego twórców tkwi, niestety, w tych, dla których powstał. W widzach. W ogromnych oczekiwaniach, jakie wywoływał, jeszcze zanim pojawili się śmiałkowie gotowi podjąć się ekranizacji powieści Ellen James. Każdy, kto w jakikolwiek sposób zetknął się z powieścią, miał własne wyobrażenia, jak ten film powinien wyglądać i które sceny na pewno powinny się w nim znaleźć i w jaki sposób powinny zostać pokazane. Mało kto wybrał się do kina bez oczekiwań, bez uprzedzeń, bez złudzeń, dlatego niektórzy wychodząc z kina, czuli się usatysfakcjonowani, a niektórzy wręcz przeciwnie. Należy zatem pamiętać, że tak jak główny bohater ma pięćdziesiąt twarzy, tak ten film może mieć pięćdziesiąt odcieni szarości.
Tytuł polski: Pięćdziesiąt twarzy Greya
Tytuł oryginału: Fifty Shades of Grey
Reżyseria: Sam Taylor-Johnson
Scenariusz: Kelly Marcel
Premiera kinowa: 13 lutego 2015r.
Gatunek: melodramat, erotyczny
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 124 min.
{youtube}VnTl0GJb2_k{/youtube}