Biorąc Tysiąc imion do ręki, liczyłam na fantastykę, a widząc objętość tej książki – na długą, ale doskonałą rozrywkę. Pomyliłam się w jednym. Django Wexler nie napisał pełnokrwistego fantasy, a powieść… wojenną. Choć nie pozbawioną elementów nadprzyrodzonych.

Tysiąc imion to powieść, w której trudno o zawrotną akcję. Ale nie jest to jej minusem, a jedynie specyficzną cechą. Właściwie przez całą książkę przemierzamy nieprzyjazne tereny, pustynie, zniszczone wojną miasta. Podróżujemy z bohaterami, dzielimy z nimi ich trud i strach przed konfrontacją z wrogiem oraz stawiamy czoło nowym wyzwaniom.

W powieści tej ważni są jednak bohaterowie – Marcus i Winter. To na nich skupia się cała uwaga autora. Każde z nich ma jakąś przeszłość, każde musi odnaleźć się w nowej roli. Winter ucieka przed wspomnieniami. Pod mundurem kryje swoją kobiecość i przypadkiem staje się dowódcą niewielkiego oddziału. W jej rękach spoczywa los żołnierzy, z którymi coraz mocniej się wiąże. Marcus z kolei jest świetnym żołnierzem, choć rozdartym między obowiązkami a przyjaźnią. Jego bezpośrednim przełożonym jest nieco tajemniczy i kontrowersyjny Janus. Zdaje się, że tylko z Marcusem zawiązuje nić porozumienia, ale ich relacje pozostaną mocno skomplikowane.

Każdemu z tych dwojga bohaterów towarzyszą inni, równie intrygujący. Co ciekawe, w Tysiąciu imion ważne są kobiety. To zaskakujące, jak wielką rolę odegrają one w całej powieści i jak wiele jeszcze przygód będzie na nie czekać. Django Wexler wykreował kobiety silne, zdecydowane i pasjonujące. Jednocześnie są ludzkie. I choć Marcus oraz Janus są bohaterami także ciekawymi, to historia Winter obfituje w zaskoczenia. To ona też przechodzi największą przemianę i to jej życie ulega największej zmianie.

Tysiąc imion nie należy do lekkich lektur. Ciężka tematyka na pewno nie pozwala na szybkie czytanie, ale to dobrze. Django Waxler pisze na tyle dobrze, że każdą stronę czyta się z przyjemnością. Jego język nie jest wyszukany, jest prostu niczym żołnierskie życie. Ale każde słowo, każde zdanie znajduje się tu na odpowiednim miejscu. Autor „przeskakuje” też między bohaterami. Raz towarzyszymy Marcusowi, raz Winter. Trzeba pilnować nazwisk bohaterów drugoplanowych, ale przez to cały czas skupiamy się na akcji. Ta zmiana perspektyw nie pozwala też na znużenie wydarzeniami, dobrze buduje też napięcie. Wiadomo przecież, że narracja urwie się w najciekawszym momencie.

Tysiąc imion ma też swoją tajemnicę. Jak się okazuje Janus podąża za pewnym skarbem. Zagadki jego misji nie uda się rozwiązać w jednym tomie, mamy więc ciekawą zapowiedź kontynuacji losów głównych bohaterów. Janus bowiem zatrudni i Marcusa i Winter.

Trudno mi jednoznacznie orzec, czy Tysiąc imion to książka dobra, czy też doskonała. Ma swoje momenty, czasem zdarza się jednak, że nieco nuży, czasem też można się w niej zgubić. Jednak w stylu Wexlera jest coś magnetycznego. Powieść osadzona jest też w interesującej krainie, a nieco rycerskie przygody nadają jej historycznego charakteru.

Warto sięgnąć po Tysiąc imion, bo to książka z pogranicza przygody, historii i fantastyki. Wszystkim steruje tu jakaś wyższa, tajemnicza siła. Siła bije też z samej książki, a poświęcony jej czas na pewno nie będzie zmarnowany.

Tytuł: Tysiąc imion
Autor: Django Wexler
Cykl: Kampanie Cieni t. 1
Data wydania: 9 września 2014 
Wydawnictwo: Rebis
Ilość stron: 656