alt Nie wiem czy wszyscy, którzy książki piszą lub do ich pisania się przymierzają, wiedzą, co najlepiej stymuluje wenę twórczą, co wpływa na natchnienie niczym nadejście wiosny na pierwiosnki, krokusy i fiołki. A jest to takie oczywiste – wystarczy się zakochać! Poszukać obiektu, w którym można ulokować uczucie, najlepiej nieodwzajemnione i to wszystko – jak historia literatury zdaje się pokazywać, wystarczy wówczas już tylko usiąść i czekać na Muzę, która prędzej czy później się pojawi i napełni głowę literata wiekopomnymi pomysłami.

Cóż, przyznaję, że brzmi to wszystko troszeczkę bzdurnie, ale nie można zaprzeczyć, iż niektórzy poeci płodzili najlepsze swoje utwory w okresach, w których bujali w obłokach, bo akurat obdarzyli względami kolejną wybrankę. W każdym razie od dawna usiłuję sprawdzić to osobiście i póki co, nie mogę poświadczyć o skuteczności owego tajnego składnika.

Nie potwierdzam, ale i nie kwestionuję. Za to coś Wam opowiem – w ramach przykładu, który może przyczynić się do uznania wyżej opisanego sposobu, za godny uwagi.

Sekwana ma to do siebie, że wielu ludzi widzi w niej rzekę o dziwnie romantycznym oddziaływaniu. Właśnie tak musiał do końca życia myśleć o niej Henri Alban Fournier. Osiemnastoletnim chłopcem będąc, błądząc sobie brzegami tej słynnej rzeki, spotkał pewnego czerwcowego popołudnia 1905 roku kobietę, która na zawsze odmieniła jego życie. Nazywała się Yvonne Toussaint de Quièvrecourt i niestety, okazała się niezwykle odporna na urok osobisty młodzieńca, który robił co w jego mocy, by piękną nieznajomą w sobie rozkochać.

Zniknęła na horyzoncie, a on nieszczęsny, został sam, wpatrzony w dal i zakochany po same uszy. Dokładnie rok później przybył w to samo miejsce, mając nadzieję, że Los zetknie ich ze sobą ponownie. Do tego momentu historia Henri’ego na tyle już mnie wzruszyła, że mocno kibicowałam jego zauroczeniu i miałam nadzieję, że Yvonne wyłoni się jednak zza wzgórza i wpadnie mu w ramiona. Guzik z pętelką. Spotkali się dopiero osiem lat później, gdy ona była już mężatką i miała dwójkę dzieci…

To zdarzenie i owa nieszczęśliwa, dziwnie mocna i nieprzemijalna miłość do dziewczyny, o której przecież niewiele wiedział, zmieniła całe życie młodego człowieka – postanowił albowiem napisać o tym książkę.

Tworzył ją i tworzył, i tworzył… latami. Jak widać, Muza bywa nierychliwa, ale za to niezwykle skuteczna. Czytał dzieła wielkich pisarzy (Dickensa, Dostojewskiego, sióstr Brontë, Hardy’ego) poszukując pomysłu na stworzenie własnego, indywidualnego stylu. Początkowo skłaniał się ku formie wyszukanej i skomplikowanej, pełnej surrealistycznych metafor. I chyba za bardzo się w tych abstrakcjach pogubił, bo zmieniwszy zdanie i sięgnąwszy po bardziej przejrzyste środki wyrazu, machnął arcydzieło literatury francuskiej zupełnie od niechcenia.

Zacząłem pisać po prostu, bezpośrednio, jak któryś z moich listów, małymi krótkimi i zmysłowymi fragmentami historię dość prostą, moją własną historią. Porzuciłem całą tę abstrakcję i filozofię którymi byłem skrępowany.

Henri Alban Fournier stał się Alainem-Fournierem, a Mój przyjaciel Meaulnes, jego jedyna ukończona powieść, przeszła do historii literatury jako dzieło wyjątkowe.

Autor teoretycznie przeznaczył swoją książkę dla młodzieży, ale jest ona na tyle uniwersalna, że nie znudzi i nie rozczaruje czytelnika w żadnym wieku. Opowiada o chłopcu, który w nietypowych okolicznościach, przez jego młodzieńczą, wybujałą wyobraźnię przeobrażonych w niemal baśniowe przygody, poznaje dziewczynę o imieniu Yvonne. Zakochuje się w niej, ale na skutek dziwnych zbiegów okoliczności, przez bardzo długi czas nie może jej odnaleźć.

Akcja powieści toczy się nieprędko, ale niesie ze sobą głębię, jakiej ze świecą szukać we współczesnych utworach skierowanych do młodego odbiorcy, głębię nienarzucającą się, wciągającą, a przy tym zachwycającą poetyckim wdziękiem. Mimo pozornego spokoju, jaki panuje w świecie przedstawionym, uczucia bohaterów buzują napięciem, a to, czego doświadczają, nie pozwala się od książki oderwać.

Valery Larbaud, francuski pisarz, tak mówił o Moim przyjacielu Meaulnesie: Lubię ją bardzo, to piękna książka. Odczuwam ją najpierw jak delikatną muzykę w oddali. Kiedy się przybliża, rozróżniam w niej wzloty, wyznania, zduszone bardzo szybko namiętności, powstrzymywany płacz, całą tę czułość melodii ludowych i te długie bezkresne zawołania, jakie zdaje się nam słyszeć w romansach cygańskich, po północy – ale tutaj one są i pora jest obojętna.

Bohater kocha, tęskni i szuka swojej wybranki. W tym czasie jego namiętność zmienia się razem z nim, staje się dojrzalsza, bardziej męska. Paradoksalnie, w momencie, w którym ją w końcu odnajduje, wypadki toczą się jeszcze dramatyczniej, a akcja przyspiesza.

Alain-Fournier nie nacieszył się długo sukcesem swojej debiutanckiej powieści, wydanej w 1913 roku. Wybuchła wojna, młody francuski pisarz został wcielony do wojska i zginął niemal od razu po stawieniu się na front. Jego książka to literatura najwyższych lotów, piękna, błyskotliwa, świeża i porywająca. Minęło już sto lat od chwili, w której ujrzała światło dzienne, ale przez te wszystkie lata nie straciła w ogóle na atrakcyjności. Niedawno wydawnictwo Zysk i S-ka wydało ją ponownie, w przepięknej szacie graficznej.

Autor: PAlain-Fournier
Tytuł: Mój przyjaciel Meaulnes
Tytuł oryginału: Le grand Meaulnes
Przekład: Anna Iwaszkiewicz
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 304
Kategoria: powieść społeczno-obyczajowa, powieść psychologiczna

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie