Nie czarujmy się, Jaume Cabré pisze cegły! A nawet CEGŁY! Ale ponieważ wkłada w to całą swoją duszę, nikomu nie przeszkadza objętość jego książek. Wręcz przeciwnie – im więcej stron, tym lepiej. W Hiszpanii ukazało się już dziesięć powieści tego katalońskiego pisarza. Polscy czytelnicy poznają jego twórczość od końca.
Czytanie książek katalońskiego prozaika wcale nie jest takie łatwe. Jego styl jest pogmatwany, narrator mówi raz w pierwszej, raz w trzeciej osobie (w zależności od tego, czy zdanie ma charakter subiektywny czy obiektywny), a bohaterowie wyskakują z tekstu jak rybki z wody, by zaraz z powrotem w niego wskoczyć i siedzieć cicho w nurtach powieści przez następne dwieście stron. Książki Cabré są jak rozregulowany wehikuł czasu – nigdy nie wiesz, gdzie i kiedy wylądujesz. A autor ogarnia to wszystko w trakcie pisania, w dodatku bez tworzenia żadnych planów i wykresów – imponujące.
Jaume Cabré jest Katalończykiem – to ważne, bo jego dorobek wyrasta z poczucia tożsamości narodowej i z przynależności do środowiska barcelońskiego. Rodzi się pod wpływem tego, czym twórca żył przez wszystkie lata swojego istnienia. Może to jest tajemnicą sukcesu Wyznaję, Głosów Pamano i pozostałych powieści?
Spotkanie w Krakowie, w którym miałam wielką przyjemność uczestniczyć, było przeżyciem pouczającym, a jednocześnie niezwykle sympatycznym. Bo Cabré taki właśnie jest – inteligentny i dowcipny, a przy tym gawędziarz z niego zawołany – jak zacznie mówić, to przestać nie może.
Spotkanie prowadził Michał Nogaś, dziennikarz radiowy zajmujący się kulturą. Dowcipny i oczytany – wprowadził słuchaczy w niemal szampański nastrój. Jego pytania zadawane pisarzowi (miałam napisać „pisarzowi hiszpańskiemu”, ale Cabré tak dobitnie zaznaczał różnicę między tym co hiszpańskie, a tym co katalońskie, że miało się wrażenie, iż są to dwa kraje leżące na przeciwnych półkulach) były intrygujące i znakomicie skonstruowane, pozornie proste, w rzeczywistości niezwykle błyskotliwe.
W przeciwieństwie do tego, co zaprezentowała druga osoba prowadząca – Urszula Kropiwiec. Zagmatwany, sztywny i pozbawiony polotu wstęp przeczytała z kartki, podobnie rzecz się miała z pytaniami, które przygotowała. Poruszała pięć różnych kwestii jednocześnie, jakby bała się, że ktoś wejdzie jej w słowo. Gubiłam się w tym w połowie, Cabré jeszcze wcześniej, bo musiał mieć to dodatkowo przetłumaczone. W pewnym momencie pani Kropiwiec poczuła się nawet urażona tym, iż pisarz nie do końca zrozumiał jej wypowiedź i naburmuszyła się niczym dziecko w przedszkolu.
Najważniejsze w tym wszystkim było jednak to, co miał nam do opowiedzenia sam Jaume Cabré. A miał wiele.
Cabré kilkakrotnie kładł nacisk na to, że natchnienie trzeba czerpać przede wszystkim z własnego wnętrza, z tego, kim się jest i czym się żyje. Zaczynał tworzyć jako młody chłopak – opisywał świat wokół siebie, nieustannie doskonaląc styl. Po jakimś czasie zaczął dopisywać dalszy ciąg do każdej dobrej książki, którą przeczytał – tym sposobem przedłużał przyjemność czytania. Zanim został pisarzem, był czytelnikiem – jedno wynika z drugiego.
Stworzeni przez niego bohaterowie żyją w świecie, który pisarz dobrze zna, w którym się wychował, pracował, w którym żyje. Tworzy ich, wskrzesza, umieszcza w przestrzeni wykreowanej na podstawie własnych doświadczeń, a potem dopisuje im to, czego potrzebują – miejsca, przyjaciół, wrogów. Słuchając Katalończyka miałam wrażenie, że jest on święcie przekonany o tym, iż historie, które odmalowuje napływają do niego z jakiejś niesprecyzowanej, wirtualnej rzeczywistości, w której istnieją i żyją własnym życiem. A on tylko nasłuchuje, żeby wyłapać ich dźwięki.
Jaume Cabré dużo mówił o swoich korzeniach. O tym, czym żył w dzieciństwie, a co znajduje odzwierciedlenie w jego powieściach. Opowiadał o muzyce, którą rozbrzmiewał jego rodzinny dom, o religii, w której się wychował i kulturze katolickiej, która w nim została na zawsze, mimo iż w pewnym momencie przestał być człowiekiem wierzącym.
Michał Nogaś nie omieszkał zapytać pisarza o styl, który jest dla niego tak charakterystyczny. I w żartach dorzucił zdanko, które mnie nurtuje od dawna – czy Cabré zdaje sobie sprawę z tego, jak niesamowicie trudno jest tłumaczyć jego powieści? Katalończyk z czarującym uśmiechem odrzekł, że owszem, zdaje sobie sprawę. Co więcej – wie, że jego styl jest niezwykle wymagający i nie każdy czytelnik sobie z nim poradzi. Albo się go pokocha, albo strzeli w kąt po przeczytaniu trzeciej strony.
Cóż, widać, że pisarz nie poświęca tylu lat swojego życia na pisanie po to, by czytało się go prosto, łatwo i przyjemnie. Robi to dla tych czytelników, którzy będą w stanie docenić jego pracę. W tym przypadku to nie tylko odbiorca żąda od pisarza dobrej opowieści, tutaj także nadawca wymaga i to nie byle czego – spostrzegawczości, dostrzegania zależności przyczynowo-skutkowych, wyobraźni i zrozumienia. A przede wszystkim wewnętrznego przeżycia czytanej historii.
Słuchając pisarza wyobrażałam go sobie przy pracy, siedzącego obok dużego stołu zawalonego szpargałami, tonącego w powodzi papieru, wymachującego rękoma i rozmawiającego ze swoimi bohaterami. Pyta ich, co sądzą o innych postaciach, czy chcą z nimi współistnieć. To od nich zaczyna się opowieść, cały świat przedstawiony powstaje właśnie dla nich. Jego historie też żyją w ten sposób. Nie kończą się w chwili, w której Jaume Cabré kreśli ostatnie słowo zamykające książkę. On po prostu przestaje o nich pisać, a one trwają nadal, istnieją w przestrzeni.
Słuchanie pisarza było nie tylko świetną rozrywką. Było przede wszystkim niezwykle pouczające. I inspirujące dla każdego, kto chciałby zostać pisarzem z prawdziwego zdarzenia. Sala siedziała zasłuchana, a na koniec wszyscy podziękowali gromkimi brawami. Spotkanie zakończyło się w niezwykle miłej atmosferze. Festiwal Conrada ma wielką przyszłość – myślę, że można mieć nadzieję, iż kiedyś stanie się jedną z najbardziej rozpoznawalnych i prestiżowych imprez tego typu na świecie.
Autorka relacji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie