Kanibalizm, rytualne spalenie, trofeum w postaci ludzkiej głowy. Sposobów na dokonanie efektownej zbrodni jest wiele. O dziwo, większość z nich ma podłoże religijno-obyczajowe, więc określanie ich mianem zbrodni może być nietaktem ze strony kulturoznawcy. Jarosław Molenda nie po raz pierwszy stawił czoła zagadnieniu nieprzerwanie towarzyszącemu rodzajowi ludzkiemu. Po wydanej w ubiegłym roku książce Ofiary z ludzi. Od faraonów do wikingów przyszedł czas na jej kontynuację omawiającą dalsze przykłady okrutnych praktyk.

Ofiary z ludzi. Od samurajów do męczenników dżihadu nie jest publikacją dla osób o słabych nerwach. I nie jest to chwyt mający zaintrygować i zachęcić do jej nabycia. Autor już na wstępie sugeruje, że treść jego książki nie będzie należała do przyjemnych w odbiorze:

Nie bez kozery Artur Schopenhauer twierdził, że człowiek w swoim bezlitosnym okrucieństwie przewyższa tygrysa i hienę. Ba, Zygmunt Freud, uważając sadyzm i masochizm za cechy wrodzone, opracował wiele teorii o impulsach czyniących z ludzi »dzikie bestie, którym myśl oszczędzania innych jest obca«. Wilhelm Stekel stwierdzał – podobnie jak Freud – że »okrucieństwo spoczywa w duszy ludzkiej jak bestia skuta łańcuchami, lecz gotowa do skoku«.
Uzyskawszy świadomość, że w mrokach naszych dusz kryją się niespożyte pokłady barbarzyństwa, możemy przystąpić do dalszej lektury. Każdy z dziewięciu rozdziałów książki został poświęcony wybranej grupie i charakteryzującemu ją sposobowi składania rytualnej ofiary. Nazwy niektórych z nich brzmią tak niewinnie, że nie sposób wyobrazić sobie, iż mogą odnosić się do brutalnych aktów odbierania życia istocie ludzkiej. A jednak, rytuał Porannej Gwiazdy Paunisów czy kwietne wojny Azteków mogłyby zaskoczyć niezorientowanego w lokalnych zwyczajach przybysza. Rajskie wyspy Oceanii to równie skuteczny kamuflaż dla zamieszkujących je kanibali.

Moją szczególną uwagę przykuł rozdział zatytułowany Tsantsa – pomniejszone głowy amazońskich Jivaros. Nie mogłam oprzeć się skojarzeniom ze sceną w kultowym już filmie Tima Burtona Sok z żuka. Przypadek Jivaros jest jednak znacznie poważniejszy, o czym przekonałam się jeszcze przed ukończeniem pierwszej strony poświęconej ich zwyczajom. Według Jivaro, celem wojny jest zdobycie jak największej liczby głów przedstawicieli wrogiego plemienia. Chęć uzyskania cennego trofeum, jakim jest czaszka przeciwnika, nie czyni z amazońskiego plemienia jednostkowego przypadku. Jednak w odróżnieniu od innych tego rodzaju praktyk, tsantsa, czyli pomniejszanie ludzkiej głowy, pozwala zachować rysy twarzy ofiary. Jarosław Molenda użył wręcz określenia koncentrat tożsamości. Wykonanie tsantsa wiązało się z zastosowaniem specjalnych technik tak, aby skóra została zdjęta z czaszki bez ingerencji w indywidualne cechy zabitego. Jivaro musieli wysuszyć swoje trofea, a następnie wygotować w wodzie, pamiętając, że zbyt długie gotowanie może pozbawić tsantsa włosów. Po wyschnięciu należało wywrócić skórę na drugą stronę i za pomocą noża pozbyć się resztek tkanki. Po zaszyciu zbędnych otworów, zdobywca umieszczał w skórze kilka rozgrzanych kamieni. Obróbka trofeum była już niemalże na ukończeniu, jeśli ostygłe kamienie nie mogły już przesuwać się w skurczonej skórze. Ostatnim krokiem było zastąpienie kamieni piaskiem oraz właściwe wymodelowanie tsantsa za jego pomocą.

Praktyki rytualne Jivaros są zaledwie jedną z kilku wstrząsających opowieści o bestialskim wprost okrucieństwie. Zwykliśmy twierdzić, że rasa ludzka ma już dawno za sobą okres bezmyślnego barbarzyństwa. Okazuje się jednak, że przypadki składania ofiar – niezależnie czy ze współplemieńców, czy też z wrogów – zdarzają się po dziś dzień. Mimo iż prawo indyjskie kategorycznie zabrania kultywowania obyczaju sati, czyli zmuszania wdów do poniesienia śmierci przez spalenie na stosie, nie zaprzestano całkowicie tej praktyki. W 1985 roku doszło do spalenia wbrew woli 18-letniej Roop Kanwar, owdowiałej po zaledwie dziewięciu miesiącach małżeństwa zakończonego samobójstwem męża (z czego tylko dwa tygodnie spędzili razem). Młodą kobietę siłą wepchnięto w płomienie i dopilnowano, by nie zdołała stamtąd uciec. Dwie godziny później ogień zgasł i dopiero wtedy na miejscu zbrodni pojawiły się służby mundurowe. Brak właściwej interwencji motywowano tym, że zgromadzony tłum mógłby rozszarpać policjantów spieszących Roop z pomocą. Wydaje się niemożliwe, żeby tego rodzaju tragedia miała miejsce niespełna trzydzieści lat temu w cywilizowanym mieście. A jednak. Treści zawartych w książce Ofiary z ludzi. Od samurajów do męczenników dżihadu nie należy traktować jako zbioru dość przykrych, lecz mało prawdopodobnych opowieści. Opisywane w niej rytuały nie tylko zdarzały się w przeszłości, ale część z nich przetrwała do dziś.

Jarosław Molenda opisał, jak sam to określił, karnawał okrucieństwa. Jego książka z całą pewnością przypadnie do gustu badaczom i badaczkom kultury, szczególnie, że napisana została bardzo przystępnym językiem. Abstrahując od poruszanej tematyki, książkę czyta się naprawdę dobrze. Miękka okładka z kolei korzystnie wpływa na jej wagę, dzięki czemu bez trudu zabrałam ją ze sobą na wakacje. Muszę jednak przyznać, że nadmorski wypoczynek absolutnie nie szedł w parze z opisem uczty, podczas której głównym daniem był senior plemienia. Dlatego uprzedzam – Jarosław Molenda opowiadający o ofiarach z ludzi nie jest wymarzonym wakacyjnym kompanem. W innych okolicznościach jego publikacja może okazać się ciekawą propozycją na spędzenie wolnego czasu. Nikt przecież nie mówił, że czytanie musi być wyłącznie przyjemnością.

Naszą recenzję książki Ofiary z ludzi. Od faraonów do wikingów przeczytasz TUTAJ.

Tytuł: Ofiary z ludzi. Od samurajów do męczenników dżihadu
Autor: Jarosław Molenda
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 224
Okładka: miękka
Wymiary: 165 x 235 mm
Cena detaliczna: 29,90 zł
ISBN 978-83-11-13105-7