pies Najlepszy przyjaciel człowieka? Oto idealna lektura nie tylko na Dzień Psa! Wydawnictwo Naukowe Katedra wydało książkę poświęconą relacji człowieka z psem – zapraszamy do lektury fragmentu!

O książce:

Książka doskonale napisana: kompetentna, poszerzająca horyzonty, uświadamiająca, historycznie istotna, a do tego – miejscami – bardzo wzruszająca. Jest napisana ze znawstwem problemów i, co równie ważne, z wielką miłością do zwierząt – nie tą sentymentalną, której wyrazem jest wiązanie różowych wstążeczek przy kolczatce czy hodowla zwierząt traktowanych jako bio-dzieła sztuki, lecz miłością rzeczywistą, dzięki której wiemy, że ani zwierzę nie jest człowiekiem, ani człowiek nie jest zwierzęciem.
– prof. Magdalena Środa

Motywem przewodnim wszystkich tekstów jest ewolucja roli społecznej psa we współczesnej Polsce, od roli czysto użytkowej, poprzez bycie wskaźnikiem statusu społecznego właściciela, do roli członka rodziny. […] We wszystkich tekstach znajdziemy bogate odniesienia do literatury poświęconej omawianemu zagadnieniu. Jest to w zdecydowanej większości literatura anglojęzyczna z uwagi na to, że w polskiej nauce socjologiczne i antropologiczne ujęcie relacji pies – człowiek jest do dnia dzisiejszego obecne w bardzo nikłym stopniu […]. Prekursorski charakter przygotowanej książki jest jednym z jej najważniejszych walorów, znaczenia którego nie da się przecenić.
-prof. Iwona Jakubowska-Branicka

Spis treści:

1. M. P. Pręgowski, J. Włodarczyk – Trzecia Rzeczpospolita czworonożna: badając psy i ludzi we współczesnej Polsce.
2. M. P. Pręgowski – Dominacja czy kooperacja, właściciel czy przewodnik? Definiowanie relacji pies-człowiek we współczesnym szkoleniu.
3. A. Orłowska – W drodze do wzajemnego zrozumienia, szacunku i zaufania. Zarys historii amatorskiego szkolenia psów w Polsce.
4. J. Włodarczyk – Strefy kontaktu, strefy władzy. Feministyczna analiza relacji kobiet i psów w sportach kynologicznych w Polsce.
5. M. Dąbrowska – Głęboka gra? O wystawach psów rasowych w Polsce.
6. J. Włodarczyk – Kto śni o owcach? Pasterstwo z psami a pastoralizm.
7. A. Wojtków – Strach ma cztery łapy. O kynofobii.
8. A. Wojtków – Dogoterapia we współczesnej Polsce.
9. M. P. Pręgowski – „Najwierniejszy, najukochańszy”. Ostatnie pożegnania opiekunów z psami.

Tytuł: Pies też człowiek? Relacje psów i ludzi we współczesnej Polsce
Redakcja: Michał Piotr Pręgowski, Justyna Włodarczyk
Wydawca: Wydawnictwo Naukowe Katedra
Premiera: marzec 2014
Oprawa: miękka
Kategoria: antropologia kulturowa, esej

Pies też człowiek? Relacje psów i ludzi we współczesnej Polsce
Michał Piotr Pręgowski, Justyna Włodarczyk
(fragment)

[…]
Naukowe zainteresowanie psami, którego efektem jest niniejsza książka, sytuuje się w ramach nowej, interdyscyplinarnej dziedziny badań, nazywanej antrozoologią bądź animal studies (w odróżnieniu od animal science, które to pojęcie powiązane jest z naukami biologicznymi i rolniczymi). „Anthrozoös”, pierwszy periodyk akademicki poświęcony antrozoologii (ukazujący się od 1987 roku, czyli od ponad ćwierć wieku), definiuje swoją misję w następujący sposób: „»Anthrozoös« to kwartalnik podlegający systemowi peer-review, którego celem jest przekazywanie wyników badań w zakresie interakcji ludzi i zwierząt, pochodzących z szerokiej gamy dyscyplin. Reprezentowane tu dyscypliny to m.in. antropologia, archeozoologia, sztuka i literatura, edukacja, etologia, historia, medycyna, psychologia, socjologia i medycyna weterynaryjna” .
Jakkolwiek zasób pojęciowy nazw animal studies i antrozoologia nie jest arbitralnie ustalony, to przyjmuje się, że antrozoologia analizuje relacje ludzi i zwierząt przede wszystkim z perspektywy naszego gatunku i przemian zachodzących w społeczeństwie, podczas gdy animal studies przyjmuje perspektywę szerszą. W tym rozumieniu pracę wszystkich autorów niniejszej książki można przyporządkować do antrozoologii. Zainteresowanie psami mieści się zarazem w trendzie określanym w teorii krytycznej jako „zwrot ku zwierzętom” (Ritvo, 2007; Weil, 2010, 2012), a który z kolei zwykle rozpatrywany jest jako element posthumanizmu (Hayles, 1999; Wolfe, 2009; Braidotti, 2013).
Odpowiadając na zawarte w tytule swojej książki, Thinking Animals. Why Animal Studies Now?, pytanie o przyczynę, dla której studia nad zwierzętami – niezależnie od tego, jaką nazwę im nadamy – rozwijają się obecnie tak dynamicznie, Kari Weil (2012) pisze: „Czemu studia nad zwierzętami teraz? Stało się jasnym, że pojęcie »zwierzęcia« – rządzonego instynktem stworzenia, pozbawionego dostępu do języka, tekstów, abstrakcyjnego myślenia – funkcjonowało jako niezbadany fundament, na którym oparta jest idea człowieka i humanistyki. Stało się również jasnym […], że wykluczenie to nastąpiło w wyniku błędnych założeń. […] Razem ze wzrostem naszej wiedzy i zrozumienia życia i kultury zwierząt, zmianie musi również ulec nasze postrzeganie natury ludzkiej i humanistyki” (Weil, 2012, s. 23).
Przyjmując wyjaśnienie Weil, trzeba sformułować jeszcze jedno pytanie związane z tematem naszej wspólnej pracy – czemu akurat psy?

PIES-PRZYJACIEL, PIES-PROBLEM
Pies jest najpopularniejszym zwierzęciem domowym w Polsce . Ze względu na złożoność wspólnych aktywności jest zarazem zwierzęciem, z którym wchodzimy w głębokie, wielowymiarowe relacje. Nie tylko nazywamy go „najlepszym przyjacielem człowieka”, ale deklarujemy – jak w badaniach Krzysztofa Koneckiego – że to on jest najbardziej predestynowany do nawiązania więzi z człowiekiem (97,2% badanych vs. 44,1% badanych przekonanych o tej samej właściwości kota; Konecki, 2005, s. 210). Często traktujemy psa jak członka rodziny, uwzględniając go w rodzinnych uroczystościach i świętach, zarazem modyfikując własne preferencje tak, by uwzględnić go w innych aktywnościach społecznych. Pies towarzyszy nam w działaniach terapeutycznych, sportowych, jest też stale obecny w przestrzeni miejskiej. Nie powinno zatem dziwić, że coraz więcej osób chce się o psach dowiedzieć więcej – tak, by lepiej je rozumieć i by bardziej umiejętnie zaspokajać ich naturalne potrzeby.
Rozdziały tej książki poświęcone zmianom w metodyce szkolenia psów, autorstwa Michała Piotra Pręgowskiego i Agnieszki Orłowskiej, ujawniają jak silna jest chęć zrozumienia źródeł psich zachowań w środowisku szkoleniowców. Lawinowy wprost rozwój nowych sportów kynologicznych w ostatnim dwudziestoleciu, opisany przez Justynę Włodarczyk, również ma swoje źródło w próbie zaspokojenia rzeczywistych potrzeb psów przez znalezienie aktywności zastępujących tradycyjne polowania czy pasterstwo. Rozdział autorstwa Agnieszki Wojtków, będący studium przypadku kynofobii, pokazuje, w jaki sposób rzetelna wiedza na temat psich zachowań może przyczynić się do rozwiązania problemów psychologicznych, a nawet medycznych. Wiedza oraz codzienna interakcja z „innym” zastępują uprzedzenia i zmniejszają lęk – to mechanizmy znane chociażby z edukacji międzykulturowej.
Aby jednak takie interakcje przyniosły pożądane skutki, muszą odbywać się w przyjaznej atmosferze i w bezpiecznej przestrzeni. Pies, jako zwierzę domowe spotykane przede wszystkim w przestrzeni miejskiej i podmiejskiej, uzmysławia arbitralność rozróżnienia między naturą a kulturą, a jednocześnie jest też odbiciem obaw związanych z zacieraniem się tej granicy. Dlatego też w ostatnich latach pies stał się także zarzewiem konfliktu między mieszkańcami miast. Ci, którzy postrzegają psa jako ważnego towarzysza, chcą z nim dzielić swoje życie i wspólną przestrzeń. Inni, nastawieni bardziej tradycyjnie, uznają obecność zwierząt w przestrzeni miejskiej za trudną do zniesienia bądź wręcz niedopuszczalną. Z jednej strony mamy więc do czynienia z coraz częstszą obecnością psów w przestrzeni wspólnej (powstają sklepy i restauracje, które można odwiedzać z psami), a z drugiej strony z bardzo silną negatywną reakcją na tę obecność, antypsim backlashem .
Doskonałą ilustracją istoty oraz języka tego konfliktu jest dyskusja, która odbyła się w lipcu i sierpniu 2013 roku na łamach stołecznego dodatku do „Gazety Wyborczej” i powiązanym z nią forum internetowym („Gazeta Stołeczna”, 2013). Wymianę poglądów zainspirował list przesłany do gazety przez opiekunkę psa, która skarżyła się na dyskryminację czworonogów po tym, kiedy w jej ulubionym parku pojawiły się tablice zakazujące wstępu z psami. Domagając się praw dla swojego psa, autorka listu używała języka zapożyczonego z dyskursu praw człowieka, rozszerzając go na inny gatunek. Konkretnie, korzystała ze słów takich jak: dyskryminacja, wykluczenie, prawo do spontaniczności („Gazeta Stołeczna”, 2013) W odpowiedzi na list czytelniczki pojawiły się głosy zarówno wsparcia, jak i sprzeciwu, których autorzy używali silnie nacechowanego emocjonalnie języka. Przeciwnicy obecności psów w miastach zwracali uwagę, jak najbardziej zresztą słusznie, że polskie miasta nie były projektowane z myślą o psach, tylko o ludziach, i że psy potrafią być uciążliwymi sąsiadami, ale również – co akurat mniej słuszne – że stanowią zagrożenie epidemiologiczne. Jednak nie same argumenty zwracają tutaj uwagę, ale forma ich prezentacji. „Bród, smród, pasożyty, zarazki!” – pisze jeden z czytelników, a inny dodaje: „mieszkania nie są przygotowane do trzymania 40-kilogramowych bestii, które muszą się wybiegać” (sic). Problem z „bestią” (rasy Golden Retriever ) polegał na tym, że biegała po parkiecie. „Chcesz mieć psa – proszę bardzo ale tak żebym ja nie musiała w jakikolwiek sposób odczuwać jego istnienia. Czyli pies proszę bardzo ale na smyczy, trzymanej tak żeby nikogo postronnego nie miał szans się dotknąć i w pampersie” (sic) . Ostry ton tych wypowiedzi, niewątpliwie jeszcze wzmocniony zapewnianą przez internet anonimowością, przypomina ten znany z tzw. wojen kulturowych, czyli sporów o fundamentalne wartości leżące u podstaw ładu społecznego.
Rozwiązanie tego nabrzmiewającego konfliktu nie będzie łatwe i będzie wymagać nie tylko ustępstw obydwu stron, ale również dalszych zmian kulturowych. Nie da się nie zauważyć, że wciąż nierozwiązany problem psich kup na miejskich ulicach i trawnikach działa na niekorzyść opiekunów psów. Rzeczywiście, w kwestii sprzątania po psach Polacy nie dogonili jeszcze Zachodu. Tę polską specyfikę wyśmiewał rysownik Marek Raczkowski, który podczas wywiadu w radiu TOK FM (24.03.2006) przyznał się do wtykania małych, biało-czerwonych chorągiewek w psie kupy na trawnikach Warszawy. Kiedy happening artystyczny inspirowany pomysłem Raczkowskiego wyemitowała TVN (25.03.2008), sprawą zainteresowała się prokuratura, pod zarzutem znieważenia symboli narodowych. Organizatorzy akcji „Twój pies, twoja kupa” przejęli pomysł w nieco mniej radykalnej wersji i wtykają w psie kupy małe proporczyki z logo akcji. Skojarzenie sprzątania po psie z nowoczesnością, a niesprzątania z zacofaniem jest wykorzystywane jako strategia kampanii promujących czystość. Tym samym zbieranie kup po czworonogach staje się alegorią dbania o wspólną miejską przestrzeń.

PIES – ZWIERZĘ MEDIALNE
W Trzeciej Rzeczypospolitej pies stał się również „zwierzęciem medialnym”, często obecnym w prasie i telewizji. Analiza przedstawień zwierząt w kulturze popularnej nie przyczynia się w żaden sposób do zgłębienia ich psychiki, ale mówi nam wiele o dominujących wartościach społecznych. Pomimo niekwestionowanego przywiązania Polaków do psów czy kotów czworonogi rzadko są prezentowane w mediach z uwzględnieniem ich cech indywidualnych, unikatowego wyglądu, charakteru bądź innych właściwości. Do niedawna najbardziej znanym polskim zwierzęciem była klacz marszałka Józefa Piłsudskiego o imieniu Kasztanka. W czasach PRL hołubiliśmy zaś głównie czworonogi fikcyjne, ze szczególnym uwzględnieniem psów – chodzi tu zwłaszcza o serialowe owczarki niemieckie Szarika (Czterej Pancerni i pies) i Cywila (Przygody psa Cywila), o animowanego Reksia czy o lalkę o imieniu Pankracy, bohaterów telewizyjnych programów dla dzieci z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku.
Rzeczywistość społeczna po przełomie 1989 roku przybliża nas jednak w tej kwestii do krajów zachodnich, zwłaszcza anglosaskich, z których Trzecia Rzeczpospolita szczególnie chętnie czerpie wzorce kulturowe. W krajach tych psy znanych i ważnych osobistości od dawna są obecne w doniesieniach prasowych. W Stanach Zjednoczonych psy są mieszkańcami Białego Domu nieprzerwanie od ponad stu lat, tzn. od kadencji Theodore’a Roosevelta (1901–1909), przy czym pierwszym z prezydenckich czworonogów, który zrobił karierę medialną, był szkocki terier o imieniu Fala, pupil Franklina Delano Roosevelta. Roosevelt i Fala byli praktycznie nierozłączni, a ich więź przeszła do legendy. Mark Derr, autor książki o historii psów w Stanach Zjednoczonych, uważa, że prezydent specjalnie zrezygnował z dużych psów na rzecz Fali, żeby móc zabierać pupila w podróże służbowe. Derr podkreśla zarazem, że pełen wigoru i energii Fala upewniał naród o sprawności sparaliżowanego prezydenta: skoro pies jest szczęśliwy, to znaczy że prezydent podoła stawianemu przed nim zadaniu (Derr, 2004, s. 305–306). Fala mimowolnie zainaugurował instytucję „Pierwszego Psa” (America’s First Dog), o której kontynuację dbali wszyscy kolejni prezydenci. Niektórzy, jak Bill Clinton i Barack Obama, sprawiali sobie psy dopiero po przeprowadzeniu się do Białego Domu, co sugeruje, jak zauważa Derr, że były to działania nastawione na poprawę prezydenckiego wizerunku, a nie wynikające z rzeczywistej potrzeby serca (Derr, 2004, s. 348). Można też dopatrywać się w tym ulegania presji społecznej wyłaniającej się ze stuletniej już tradycji – psy stanowią dopełnienie rodzin przywódców Stanów Zjednoczonych, niezależnie od ich orientacji politycznej. Bez psa Biały Dom nie jest kompletny.
W Wielkiej Brytanii tradycja królewskich psów jest zakorzeniona jeszcze silniej. Królowa Wiktoria wybudowała w Windsorze psiarnię i hodowała tam kilka ras psów (Rappaport, 2003, s. 34–39), a Królowa Elżbieta słynie ze swojego upodobania do krótkonożnych corgi. Różnica między podejściem brytyjskich monarchów i amerykańskich prezydentów do psów jest odbiciem różnic ustrojowych między tymi krajami: w Wielkiej Brytanii monarchowie parają się hodowlą, a więc dbaniem o psią „dynastię”, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych demokratycznie wybrani prezydenci nie zajmują się „przedłużaniem linii” swoich czworonogów.
Polscy prezydenci zdają się iść w ślady amerykańskich. Pierwszymi psami w Pałacu Prezydenckim były owczarki niemieckie Aleksandra i Jolanty Kwaśniewskich, jednak dopiero od kadencji Lecha Kaczyńskiego polskie media interesują się prezydenckimi zwierzętami w podobny sposób, jak od lat robili to Amerykanie czy Brytyjczycy. Dziennikarze chętnie eksponowali fakt, iż Lech i Maria Kaczyńscy to miłośnicy zwierząt, prezentując zarazem ich czworonożnych pupili – kota Rudolfa, szkockiego teriera Tytusa i Lulę, kundelka przygarniętego ze stacji benzynowej, wokół której się błąkała. O zwierzętach tych pisano przy różnych okazjach. Kiedy w grudniu 2009 roku zmarł Tytus, media masowe ze współczuciem raportowały o stracie pary prezydenckiej, choć już w lutym 2010 roku tabloidy pytały czytelników, czy wolą, by w kolejnych wyborach Pałac Prezydencki „obroniła” Lula, czy też by przejęła go Draka, pies Bronisława i Anny Komorowskich (por. „Super Express”, 2010). Po katastrofie smoleńskiej zastanawiano się – już zupełnie na serio – dokąd trafią zwierzęta pary prezydenckiej, donosząc z zadowoleniem o ich nowych domach (por. „Fakt”, 2010).
Kadencja Bronisława Komorowskiego, miłośnika psów (i polowań), pozwoliła na kontynuację trendu, zgodnie z którym psy najważniejszych osób w państwie pojawiają się w mediach z pewną regularnością. Spanielka Draka, zwana też Ponią, stała się bohaterką bądź współbohaterką wielu artykułów, szczególnie w prasie bulwarowej. Tabloidy donoszą nie tylko o codziennym życiu pary prezydenckiej, która sprząta po psie, dając dobry przykład współobywatelom, i pomimo obowiązków sama wychodzi z nim na spacer, ale i o zdarzeniach nietypowych, jak to z 2011 roku, gdy Draka spontanicznie przywitała królową Sylwię przed Belwederem, podczas wizyty szwedzkiej pary królewskiej w Polsce (por. „Super Express”, 2011). Jak pisał „Fakt”, pupilka prezydenta „wita koronowane głowy, uczestniczy w ważnych naradach i nie opuszcza praktycznie żadnej konferencji. Kto odwiedza w Belwederze głowę państwa, musi zawrzeć z nią znajomość i dbać, by go polubiła” („Fakt”, 2011a).
Opis ten jako żywo przypomina medialne doniesienia prasy amerykańskiej czy brytyjskiej, perorujących na temat prezydenckich rasowców i kundelków od wielu dziesięcioleci. Być może w niedługiej przyszłości polskie media, naśladując amerykańskie, zaczną wręcz oczekiwać, by każdy kolejny prezydent miał w Pałacu Prezydenckim (bądź Belwederze, jak Bronisław Komorowski) czworonożnego towarzysza. Ze szczególnym uwzględnieniem psów, bowiem żadne inne zwierzę towarzyszące nie dopełnia wizerunku harmonijnej rodziny tak przekonująco, jak pies. Pies ociepla wizerunek polityka, ukazując jego łagodniejsze i bardziej empatyczne oblicze. W kimś, kto okazuje uczucia czworonogom tak, jak robią to miliony Polaków, łatwiej dostrzec kogoś podobnego do nas – nawet jeżeli nie podzielamy jego poglądów politycznych.
Jakie zmiany w polskiej sferze publicznej sprawiły, że publiczne pokazywanie się przez polityka w towarzystwie psa zaczęło być w ogóle dostrzegane – tak przez media, jak i wyborców? I co sprawia, że opiekowanie się psem – bardziej niż posiadanie psa – jest uznawane za społecznie ważne i godne pochwały?
Niniejsza książka jest próbą odpowiedzi na te i wiele innych pytań dotyczących relacji Polaków z psami. Znaczna część zagadnień wiąże się z przejmowaniem przez Polaków wzorów kulturowych charakterystycznych dla krajów anglosaskich. Na masową skalę stało się to możliwe po przełomie 1989 roku, odzyskaniu demokracji i wprowadzeniu w powstającej Trzeciej Rzeczpospolitej gospodarki wolnorynkowej. Młody kapitalizm, w połączeniu z rozwojem technologii informacyjnych i upowszechnieniem dostępu do internetu w pierwszej dekadzie XXI wieku, wpłynął na zmiany społeczne także w relacjach Polaków z ich czworonożnymi przyjaciółmi.
[…]
 LABRADOR ZAMIAST SZARIKA
Ostatnie dwudziestolecie to również ogromne zmiany w popularności ras psów oraz w postrzeganiu psów rasowych jako takich. Wybory Polaków po roku 1989 wskazują na znaczny spadek popularności psów ras obronnych (takich jak sznaucery, dobermany, boksery, ale oprócz amstaffów, które z kolei pojawiły się dopiero po 1989 roku), jamników oraz pudli przy jednoczesnym wybuchu zainteresowania psami z grupy retrieverów (labrador, Golden Retriever), brytyjskich i amerykańskich psów pasterskich (Border Collie, owczarek australijski) oraz małych psów towarzyszących (West Highland White Terrier, Yorkshire Terrier, chiński grzywacz, chihuahua) . Zmiany te odzwierciedlają konkretne wzorce popkulturowe oraz ich zglobalizowanie: na wybory Polaków mają teraz wpływ filmy produkowane w Hollywood, a nie Czterej pancerni i pies. Tak się składa, że większość wymienionych wyżej ras pochodzi z krajów anglosaskich, a ich popularność zdaje się być jednym z przejawów zachłyśnięcia się Polaków nagłą dostępnością kultury anglosaskiej.
Fascynacja rasami Golden Retriever i labrador, której początek zbiega się w czasie z przełomem ustrojowym, wskazuje również zmianę wyobrażeń Polaków związanych z rolą psa w życiu człowieka. Dwadzieścia pięć lat temu podstawową motywacją związaną z kupnem dużego psa rasowego była jego wartość jako potencjalnego stróża, obrońcy lub myśliwego. Rasy, które zdobyły popularność w ostatnim dwudziestoleciu, to przede wszystkim psy o łagodnym, towarzyskim usposobieniu, podbijające serca Polaków jako idealni towarzysze zabaw dzieci i rodzinnych wycieczek . Jeśli pies ma być duży, niech będzie dobroduszny, jak berneński pies pasterski czy Nowofunland. James Serpell, autor m.in. opublikowanej po polsku książki W towarzystwie zwierząt (1999), przeprowadził w Stanach Zjednoczonych badania dotyczące oczekiwań, jakie stawiają psom zwykli opiekunowie. Badacz doszedł do wniosku, że osoby, które nie stawiają przed psem specjalistycznych wymagań użytkowych (czyli np. nie potrzebują psa do pasienia owiec, polowania, wykrywania narkotyków czy tropienia przestępców), w większości oczekują od różnych ras tego samego. Chcą zwierzęcia, które będzie okazywało im przywiązanie, będzie dążyło do kontaktu z człowiekiem, a jednocześnie nie będzie nadpobudliwe i agresywne (por. Chadwick, 2013). Oczekiwania te są zarazem dość powierzchowne i – jak pokazują wnikliwe badania Stefano Ghirlandy, Alberto Acerbiego, Hala Herzoga i Jamesa A. Serpella (2013) – nie idą w parze z charakterystyką i specyfiką poszczególnych ras, a raczej z aktualną modą na nie. Ludzie różnią się przede wszystkim preferencjami co do wyglądu: wielkości psów, długości i koloru ich futra, kształtu uszu itp. Także i na tej płaszczyźnie preferencje są zatem warunkowane kulturowo .
Jednym z ważniejszych miejsc, w których omawiane preferencje są negocjowane i utrwalane, są wystawy psów rasowych. Hodowla takich psów może być nawet przyrównywana do sztuki, a sam pies rasowy do bio-artu (Dąbrowska, 2012). Taka perspektywa jest oczywiście możliwa wyłącznie wtedy, gdy za punkt wyjścia obierzemy oddzielenie wartości użytkowej psa od jego wyglądu, operując językiem kynologicznym: rozdźwięk funkcji i formy. Kiedyś owczarkiem był pies, który potrafił przeganiać owce (stąd nazwa); teraz owczarkiem jest pies, który charakteryzuje się konkretnym wyglądem i udokumentowanym pochodzeniem, nawet jeśli na widok owcy zmyka ile sił w łapach. Rasa przestaje mieć cokolwiek wspólnego z pierwotną wartością użytkową, która z kolei i tak jest dla przeciętnego opiekuna psa zupełnie abstrakcyjna. Ten wniosek jest przyczynkiem do postmodernistycznej dekonstrukcji (psiej) rasy jako kategorii, która nie opisuje występujących między psami różnic w wyglądzie powiązanych „naturalnie” ze spełnianymi przez nie funkcjami, ale przypisuje (tworzy) różnice . Wspomniany wcześniej James Serpell argumentuje zresztą, że w zaistniałej sytuacji najbardziej godną polecenia strategią jest hodowanie psów (niekoniecznie rasowych), które trafiają w oczekiwania ludzi, a więc przyjaznych i niekłopotliwych, co zminimalizuje ryzyko rozczarowania opiekunów i zmniejszy problem bezdomności psów. Z kolei hodowcy psów użytkowych widzą siebie jako obrońców „zagrożonego gatunku”, świadomie dążąc do utrwalenia cech charakteru, które być może utrudniają psu przystosowanie się do współczesnych warunków miejskich, ale które były niezbędne dla pierwotnej użytkowości danej rasy (por. Haraway, 2008). Niektórzy z nich dopuszczają inne niż tradycyjne formy sprawdzenia użytkowych cech zwierzęcia (np. zawody dummy, w których pies aportuje materiałowy wałek zamiast zawodów w aportowaniu postrzelonego ptaka), akceptując nowe sporty kynologiczne jako odpowiednik tradycyjnych sprawdzianów użytkowości. Inni, o czym pisze w tej książce Justyna Włodarczyk, dość utopijnie dążą do przywrócenia całości pierwotnej relacji człowiek–pies opartej na wartości użytkowej (tu: dotyczącej pasienia owiec). Jeszcze inni z rozmysłem mieszają „oficjalne” rasy, tworząc hybrydy, które najlepiej sprawdzają się w stawianych im współcześnie, a niespotykanych sto lat temu, zadaniach, np. w jak najszybszym aportowaniu piłeczki tenisowej przez szereg przeszkód.
[…]
PIES W SCHRONISKU
Okres po przełomie 1989 roku to wyraźna intensyfikacja działań – zarówno oddolnych, jak i oficjalnych, legislacyjnych – zmierzających do ograniczenia bezdomności wśród zwierząt domowych, a w ostatnich latach także promocji psów nierasowych jako pełnowartościowych towarzyszy. Przyjęta w 1997 roku ustawa o ochronie zwierząt (ta, do której w 2011 roku wprowadzono omówione powyżej poprawki) stwierdza jednoznacznie, że zwierzę nie jest rzeczą i nakłada na państwo obowiązek opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Stanowienie prawa niewiele daje bez egzekwowania przepisów, co w praktyce oznacza, że los bezpańskich zwierząt nie jest zazwyczaj godny pozazdroszczenia, a polskie schroniska słyną z przepełnienia i złych warunków. W mediach dość regularnie omawia się skandale związane ze złym zarządzaniem polskimi schroniskami i przede wszystkim z zagadkowymi zaginięciami psów-pensjonariuszy tych placówek. Niektóre zarządzane przez gminy placówki są oskarżane o wzbogacanie się na niedoli zwierząt (por. Podgórska, 2011): z czysto ekonomicznego punktu widzenia nie jest to zaskakujące w sytuacji, w której schronisko otrzymuje pieniądze od liczby psów przyjętych pod opiekę (na ich utrzymanie), a nie od tych wydanych do adopcji. W tym kontekście stwierdzenie, iż warszawskie schronisko „Na Paluchu” jest „największą tego rodzaju placówką w Polsce i najprawdopodobniej w Europie”, nie jest bynajmniej powodem do dumy .
 W obliczu nieudolności władz lokalnych w radzeniu sobie z problemem bezdomnych zwierząt w ostatnich latach wzrosła rola trzeciego sektora oraz organizacji nieformalnych. Niektóre schroniska prowadzone są przez fundacje i stowarzyszenia, a ich funkcjonowanie nie jest uzależnione od dotacji gminnych. Nowością ostatnich dwóch dekad są również stowarzyszenia pośredniczące w adopcjach psów konkretnych ras (np. Stowarzyszenie Pomocy Rottweilerom Rottka, SOS Borderom, Fundacja Adopcje Malamutów). W ostatnich latach pojawiła się również mniej lub bardziej sformalizowana sieć tzw. domów tymczasowych, oparta na pracy wolontariuszy (a głównie wolontariuszek), którzy tymczasowo zapewniają miejsce w swoim domu potrzebującemu, niemającemu stałej opieki psu, prowadząc proces resocjalizacji i szkolenia zwierzęcia i równolegle szukając dla niego odpowiedniego domu stałego. Nie powinno być zaskoczeniem, że pomysł domów tymczasowych również przywędrował do Polski z Zachodu.
Chociaż nikt nie prowadzi rejestru osób pomagających w ten sposób zwierzętom, nawet pobieżna analiza adopcyjnych forów dyskusyjnych pozwala zauważyć, że zdecydowana większość osób zaangażowanych w walkę z bezdomnością psów czy kotów to kobiety, co w popularnej analizie sytuacji przypisuje się zwykle ich większej wrażliwości. Jednak ta większa wrażliwość niesie w sobie również pewne ryzyko: postać wrażliwej kobiety może przerodzić się w postać „wariatki”, która nie jest w stanie obiektywnie ocenić swoich możliwości i niepohamowaną chęcią niesienia pomocy doprowadza do zguby zarówno swojej, jak i znajdujących się pod jej opieką zwierząt. W literaturze zjawisko to określa się mianem animal hoarding, patologicznego przygarniania zwierząt (por. np. Arluke, 2006). Analizy raportów organizacji interweniujących w takich sprawach wskazują, że jest ono przede wszystkim problemem kobiet, zazwyczaj starszych i samotnych (Patronek, 1999). Dotyka on również osoby silnie zaangażowane w wolontariat na rzecz zwierząt (Halls, 2013). W pewnych przypadkach patologiczne przygarnianie zwierząt może sygnalizować istniejący bądź zapowiadać nadchodzący problem związany ze zdrowiem psychicznym (Patronek, 1999).
W Polsce animal hoarding nie jest, jak dotąd, traktowany jako godne uwagi zjawisko, pomimo nagłośnienia przez media przynajmniej jednego przypadku. Nieżyjąca już diva polskiej estrady Violetta Villas w ostatnich latach swojego życia przyjmowała pod swój dach bezdomne psy i koty, mimo braku środków na utrzymanie ich i siebie. Historia Villas funkcjonuje medialnie jako przestroga przed kobiecością groteskową, wymykającą się spod kontroli. W artykułach w prasie popularnej powtarzają się sformułowania: nie panowała nad sobą, nie radziła sobie, nie miała wsparcia w rodzinie (por. np. Podgórska, 2004; „Fakt”, 2011b).
[…]
W Polsce komercyjna „produkcja” psów rasowych nigdy nie nabrała tak masowych rozmiarów jak np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie po drugiej wojnie światowej farmerów ze Środkowego Zachodu zachęcano wręcz do przebranżowienia się z produkcji rolnej na zwierzęta domowe (Rudy, 2011, s. 53–55). W Stanach Zjednoczonych szczenięta z tak zwanych puppy mills, czyli fabryk szczeniąt, są następnie skupywane przez pośredników i wystawiane na sprzedaż w sklepach zoologicznych. Ten model hodowli psów jest najbardziej jaskrawym przykładem komodyfikacji (utowarowienia) zwierząt domowych, przeciw któremu wielu Amerykanów gorąco zresztą protestuje. W Polsce nigdy nie przyjął się zwyczaj sprzedawania psów w sklepach, a nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt z 2011 roku zakazuje wprowadzania do obrotu zwierząt domowych poza miejscem ich hodowli.
Problemowi bezdomności psów w Polsce próbuje się przeciwdziałać tymi samymi metodami, co w zachodniej Europie. W ciągu ostatniego dwudziestolecia przeprowadzono wiele akcji propagujących sterylizację i kastrację psów (i kotów), zwiększając zarazem dostępność zabiegów i obniżając ich cenę. Popularyzacja sterylizacji i kastracji nie wpływa, rzecz jasna, na poprawę losu psów już mieszkających w schroniskach. Na ich los największy wpływ ma zmiana świadomości społecznej. Wydaje się, że w ostatnich dekadach zwiększyła się wrażliwość społeczna na krzywdę zwierząt i w powszechnym mniemaniu uratowanie psa ze schroniska jest postrzegane jako godne pochwały, jako dobry uczynek.
Oczywiście, powszechny szacunek dla osób wrażliwych na krzywdę można również wykorzystać dla własnych celów. I tak w kręgach medialnych celebrytów coraz bardziej wypada mieć psa „z odzysku”. Najlepiej, jeżeli będzie to kundelek. Wielu badaczy (np. Ritvo, 1987, McHugh, 2004) argumentuje, że w popularyzacji psów rasowych ważną rolę grały aspiracje awansu społecznego żywione przez opiekunów. McHugh zauważa zarazem, że współcześnie dostępność psów rasowych jest tak duża, że przestały one spełniać funkcję atrybutu podwyższającego społeczny prestiż (McHugh, 2004, s. 103). Tymczasem opiekun uratowanego ze złych warunków kundelka jawi się jako osoba wrażliwa na krzywdę, bezinteresowna i czuła, a we współczesnym społeczeństwie polskim są to cechy powszechnie poważane. Przeglądając okładki najbardziej poczytnych kolorowych czasopism dla miłośników psów, nie sposób nie zauważyć, że pojawiają się w nich także zdjęcia znanych osób w towarzystwie kundelków . Trudno kwestionować miłość celebrytów do ich zwierząt, niemniej publiczne pokazywanie się w towarzystwie psa ze schroniska może być również elementem autokreacji, odbieranym bardzo pozytywnie przez opinię publiczną.
Kundelki są popularne nie tylko wśród celebrytów, ale również wśród osób chcących zaznaczyć swój sprzeciw wobec szeroko rozumianego „systemu”: ekologów, feministek, anarchistów, pacyfistów. W roku 2012 autorka bloga „Pies w Warszawie” sfotografowała pieski, które maszerowały w warszawskiej feministycznej manifie. Bezapelacyjnie przeważały mieszańce . Pisząc o społeczeństwie amerykańskim, Susan McHugh zauważa, że w XXI wieku „kundel stał się tropem kulturowym […] wyjątkowo przydatnym w walce z mechanizmami opresji” (McHugh, 2004, s. 134). Amerykański kundel jest więc metaforą walki z opresyjnym i rasistowskim systemem oraz subwersywną figurą, która wymyka się wymogom „czystości krwi”. W Polsce nie jest inaczej: mieszaniec również jest symbolem rebelii. Nieprzypadkowo na płycie dedykowanej wszystkim tym, którzy „boleśnie odstają”, piosenkarka Maria Peszek sięga do metafory kundla, aby opisać odmieńców, którzy mają w sobie potencjał buntu: „Kundle, odmieńcy/ Śmieci, wariaci/ Obywatele degeneraci/ Ej, duszy podpalacze/ Róbmy dym” (Peszek, 2012).
Samym psom jest jednak wszystko jedno, czy ich rolą jest ocieplenie wizerunku polityka bądź celebryty, manifestacja niechęci wobec systemu kapitalistycznego czy też odzwierciedlenie chęci awansu społecznego ich opiekuna. Będą szczęśliwe, jeśli ich potrzeby fizyczne i emocjonalne zostaną zaspokojone.