Dawno, dawno temu był sobie król, którego życie nie było bajką. Piękny i bogaty, był jednocześnie bardzo nieszczęśliwy. Pokochał kobietę, której nie miał prawa poślubić, a gdy zrobił to wbrew wszystkiemu i wszystkim, odebrała mu ją straszliwa choroba. Od tej chwili każdy jego uśmiech był wymuszony, a w spojrzeniu na zawsze zastygło cierpienie. Postarzał się, zaczął chorować, przestał liczyć na to, że jeszcze kiedykolwiek zazna miłości.

I w chwili, gdy zrezygnowany król oczekiwał już tylko na śmierć, los postawił na jego drodze kobietę, która do złudzenia przypominała mu jego ukochaną żonę. Tak bardzo chciał wierzyć w przeznaczenie, że nie widział spisków, nie zauważał macek, jakimi został omotany przez żądnych władzy i bogactw ludzi. Nie przyjmował do wiadomości oczywistości, rzucił się zaślepiony w ostatnie promienie radości jakie mu pozostały. Oszukiwany i wykorzystywany, zmarł samotnie pogrążywszy w chaosie kraj, którym władał. Ci, którym ufał do końca, nie zwracając uwagi na majestat łoża śmierci, rzucili się, by rozgrabić to, co do zagarnięcia jeszcze zostało. Kronikarz zanotował: Po skonaniu króla taki okropny widok opuszczenia przedstawiał nieboszczyk, iż nie było czem przykryć nagi trup jego*…

Mniej więcej tak, w wielkim skrócie, można opisać dzieje Zygmunta Augusta, władcy, którego miłość do Barbary Radziwiłłówny od lat rozpala wyobraźnię wielbicieli sentymentalnych historii. Syn Bony Sforzy i Zygmunta Starego utknął w wyobraźni rodaków jako bohater wielkiego romansu i nie ma zmiłuj – mało kto wie o nim coś więcej. Tymczasem król ten był zapalonym reformatorem, tolerancyjnym i szanującym inne poglądy, ostatecznym twórcą Rzeczpospolitej Obojga Narodów, wielkim mecenasem literatury i sztuki. Dla mnie osobiście był przede wszystkim ostatnim monarchą z dynastii Jagiellonów, tym, przez którego wygasł potężny ród, a Polska pogrążyła się w chaosie elekcyjnym.

To nie jego wina, że nie miał dzieci? Mam zupełnie inną teorię. Życie prywatne Zygmunta Augusta, podobnie jak Henryka VIII w Anglii, niezwykle wpłynęło na historię i losy naszego państwa. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że gdyby syn Bony nie zaraził się w młodości syfilisem, to nie stałby się bezpłodny, mógłby mieć następcę tronu i dynastia trwałaby nadal. Idźmy dalej – gdyby król nie chorował, a jego organizm nie byłby coraz bardziej wyniszczany, być może nie popadałby z biegiem lat w coraz głębszy marazm, zwracałby uwagę na to, co dzieje się wokół niego, nie pozwoliłby fałszywym doradcom oplatać go kolczastymi pędami intryg i spisków, a tym samym skarb państwa nie byłby w zastraszającym tempie trwoniony na kolejne kochanki, nagrody, łapówki… Dla mnie Zygmunt August jawi się przede wszystkim jako człowiek, który miał zadatki na wielkiego, mądrego monarchę, ale który poprzez nadmierny pociąg do kobiet stał się wrakiem ciągnącym Rzeczpospolitą do upadku. Prowadząc inny tryb życia, nie rujnowałby kraju na faworyty, a wizerunek władcy zachowałby autorytet. Miłość do Barbary Radziwiłłówny odegrała w tym wszystkim rolę całkiem sporą, ale nie najważniejszą. Utrata ukochanej sprawiła przypuszczalnie, iż władca nie miał chęci walczyć z chorobą, poddawał się jej, by w końcu, w wieku pięćdziesięciu lat, stać się staruszkiem noszonym przez dworzan na rękach. Paweł Jasienica pisał, że osobowość Zygmunta Augusta pozostawiła w historii niezatarte ślady.** Szkoda, że Polska nie wyszła z tego tak obronną ręką, jak Anglia po aferach henrykowskich.

Mimo wszelkich pretensji jakie osobiście żywię do ostatniego Jagiellona, jego postać i jego czasy interesują mnie w sposób szczególny. I bardzo, bardzo się cieszę, gdy ktoś spogląda na niego nie tylko przez pryzmat stosunków władcy z rodziną Radziwiłłów. Renata Czarnecka jest jedną z niewielu pisarek, które na polskim rynku wydawniczym usiłują wypełnić wielką czarną dziurę. Owa otchłań bez dna powinna być sukcesywnie wypełniana powieściami opowiadającymi o naszej historii, o dziejach ludzi, których losy wcale nie są mniej ciekawe od życiorysów opisywanych przez Philippę Gregory, Christophera W. Gortnera, Michelle Moran, przez Sandrę Gulland, Juliet Grey, Alison Weir i innych. Niestety, idzie to naszym powieściopisarzom jak krew z nosa, ale tendencja jest wzrostowa i może dzięki takim nazwiskom jak Cherezińska, Stachniak i Czarnecka, jak Wollny, Piekara czy Komuda beletrystyka mówiąca o polskiej historii będzie się mnożyć. 

Wracając do autorki Barbary i króla, którą to książkę bezskutecznie usiłuję zrecenzować, bo zaplątując się w dygresje i historyczne teorie znowu zaczynam gubić wątek… Renata Czarnecka napisała już kilka świetnych powieści dotyczących dziejów Polski. Może pamiętacie, jak bardzo wciągnęła mnie opowieść o kapeluszniczce królowej Bony? Zachwycił mnie wówczas specyficzny klimat, który panował w Signorze Fiorella – niezwykle obrazowo ukazany renesansowy Kraków, a jednocześnie duszna atmosfera ciemnych komnat i wąskich korytarzy Wawelu, intryganci kryjący się za każdym gobelinem, karierowicze szepczący do ucha władcom, unoszący się wszędzie dym z palących się świec i atmosfera żalu, zawiedzionych nadziei, wzajemnych pretensji. Autorka traktuje pióro niczym pędzel malarza, plastyczna sugestywność jej stylu zaczarowuje mnie na długie godziny spędzone nad lekturą. Barbara i król konsekwentnie przenosi czytelnika dokładnie w ten sam świat, który wcześniej został wykreowany przez pisarkę w Signorze Fiorelli, opowiadającej o tym, co działo się w Polsce już po śmierci Zygmunta Augusta, a także w Królowej w kolorze karminu, zbeletryzowanej biografii Barbary Radziwiłłównej.

Wydana jakiś czas temu opowieść o tragicznej miłości Zygmunta na razie mnie do siebie nie przekonała – rozwlekła, pełna niepotrzebnych, niewiele wnoszących do treści opisów, scen i dialogów, a przy tym zbytnio przeładowana nie zawsze uzasadnionym dusznym erotyzmem, okazała się dla mnie ciężkim orzechem do zgryzienia. Niemniej jednak doceniam drzemiący w tej książce olbrzymi potencjał, bo napisana jest z wielkim talentem, a przy tym z dbałością o wierność źródłom. Mam nadzieję, że doczekam się odpowiednio przeredagowanego nowego wydania. Z kolei Signora Fiorella była już zdecydowanie lepiej przemyślana, konstrukcja stała się lżejsza, a świat przedstawiony magnetyzował mnie od pierwszej strony. Idealnie wyważona, wspaniale ukazywała krakowski dwór Henryka Walezego i jego otoczenie. W przypadku Barbary i króla zabrakło mi odrobinę większej dbałości o pogłębienie tła, tutaj znów opisów mogłoby być więcej, ale jest to drobne zastrzeżenie, które wcale nie przeszkadzało mi w przeczytaniu tej powieści już dwa razy i w pokochaniu jej tak, jak na to zasługuje.

Jako się rzekło na okładce, jest to historia ostatniej miłości Zygmunta Augusta. A Barbara Radziwiłłówna wcale ostatnią nie była, choć z tego, co mi wiadomo, dla większości czytelników była to pierwsza myśl po zerknięciu na obwolutę powieści Czarneckiej. I właśnie tu się kłania odwieczne przekonanie, że jak Zygmunt August, to Radziwiłłówna. A tymczasem była sobie piękna warszawska mieszczka, która miano na chrzcie takie samo jak zmarła królowa otrzymała. Barbara Giżanka została wygrzebana z klasztoru, w którym jakoweś nauki pobierała, przez królewskiego dworzanina Mikołaja Mniszcha, któremu po tym, jak zauważył jej niezwykłe podobieństwo do ukochanej Zygmunta, w momencie zaczął klarować się w głowie plan zdobycia zaszczytów i bogactw, o jakich się zwykłemu pokojowcowi śnić nie powinno.

Giżanka została królowi pod nos podstawiona – Renata Czarnecka skłania się ku teorii, iż to właśnie ją monarcha zobaczył w lustrze Twardowskiego. Zygmunt August, schorowany, cierpiący, nieustannie tęskniący za zmarłą żoną, był tak bardzo spragniony szczęścia i miłości, że niemal bez wahania uznał wygląd kupieckiej córki za znak i szybko uczynił ją swoją pierwszą faworytą. Czy kochał ją prawdziwie, czy tylko szukał ciepła i uczucia, za którymi tęsknił rozpaczliwie? Czy Barbara żywiła do niego jakiś afekt, a może była wyrachowaną karierowiczką? Kto był ojcem jej dziecka, skoro oczywistością było dla wszystkich, iż król jest bezpłodny? Czy konkubina brała udział w grabieniu królewskiego mienia po śmierci Zygmunta? Na te pytania autorka usiłuje znaleźć logiczne odpowiedzi i przyznać trzeba, że udaje jej się to perfekcyjnie. Podobnie jak Philippa Gregory w swoich powieściach historycznych, Renata Czarnecka nie stawia przed nami gotowych odpowiedzi, nie twierdzi, że było właśnie tak, a nie inaczej i koniec dyskusji. Snuje teorie, zakłada pewne rzeczy, a jednocześnie zostawia otwartą furtkę domysłom i dywagacjom. Pozwala nam na to, byśmy mogli sami zdecydować, która wizja jest nam najbliższa.

Świat przedstawiony, bohaterowie, wydarzenia – wszystko to przed naszymi oczyma zostaje żywcem przeniesione z XVI wieku, rozłożone na kartach powieści i mimo chęci, by samodzielnie snuć teorie, nie można oprzeć się wrażeniu, że wszystko odbyło się dokładnie tak, jak zostało tutaj opisane. A zadanie miała autorka niełatwe, bo o Barbarze Giżance wiadomo bardzo niewiele. Informacje, którymi dysponujemy stały się punktem wyjścia do stworzenia spójnego obrazu kilku ostatnich lat życia Zygmunta Augusta, stosunków panujących na dworze królewskim w Warszawie, postaci Anny Jagiellonki (fantastycznie odmalowanej już w Signorze Fiorelli) i całej watahy pasożytów ubranych w stroje dworzan. Zabrakło mi drobnego szczegółu – klamry zamykającej powieść. Akcja prologu toczy się już po śmierci króla, widzimy Barbarę, już wówczas żonę księcia Woronieckiego, składającą hołd królewnie i oczekującej ze strony siostry byłego kochanka łaski i gestu sympatii. Następnie cofamy się w czasie i poznajemy historię Giżanki od początku. Po zamknięciu książki czułam, jakby całość nie została należycie zamknięta, wzięta w ramy, nie było dalszego ciągu konfrontacji Barbary i Anny – co się stało później, jakie były losy królewskiej konkubiny, gdzie podziała się jej córeczka? Ten drobny brak nie psuje jednak wcale całokształtu i nie przeszkadza cieszyć się świetną powieścią.

Nie tylko prawda dziejowa czy świetnie oddane realia renesansowe sprawiają, że powieść tę czyta się na jednym oddechu, nie śpiąc, nie jedząc i wchodząc z nią do wanny. Fabuła tylko wówczas będzie kompletna, gdy świat przedstawiony będą zaludniać żywi bohaterowie. A tutaj każda postać, od monarchy po pazia, jest znakomicie psychologicznie umotywowana, prawdziwa do bólu, kompletna. Emocje, które nimi targają – obojętność, miłość, namiętność, nienawiść – pozwalają nam na okazywanie im sympatii bądź niechęci, niczym żywym ludziom otaczającym nas na co dzień. Świetnie skonstruowana sylwetka Gizowej, oparta na pogłoskach, jakoby rodzina Barbary zaczęła się na zamku szarogęsić jak u siebie, przypominała mi chwilami postać kniahini Kurcewiczowej z Ogniem i mieczem targującej się ze Skrzetuskim o Helenę. Najciekawszymi postaciami są bracia Mniszchowie, których wyrachowanie i dążenie do władzy stało się już niemal legendarne, oraz Zuzanna Orłowska, faworyta walcząca do końca o królewską łaskę. Trochę niedoceniony został Lorenz Duhr, astrolog, medyk, wróżbita, człowiek o wielu talentach, który w naszej świadomości na wieki wieków utknął na księżycu.

Pochodzący z Niemiec nadworny lekarz Albrechta Hohenzollerna wylądował na dworze Jagiellonów w chwili, gdy Zygmunta Augusta naszła ochota na wywołanie ducha zmarłej żony. Spolszczoną wersję jego nazwiska wysnuto od łacińskiego słowa „durus”, czyli „twardy”. W powieści znajdziecie niezwykle intrygująco opisaną scenę seansu, podczas którego król zobaczył w lustrze postać Radziwiłłówny. Na moją wyobraźnię, złaknioną tajemniczych i niesamowitych opowieści opartych na prawdzie, zawsze niezwykle działało lustro znajdujące się w kościele w Węgrowie, a które ponoć do Twardowskiego właśnie należało. Dziwy się o tym zwierciadle opowiada. Wisi ono wysoko w kościelnej zakrystii, żeby nikogo nie kusiło szukanie w nim wizji przyszłości. Byli podobno tacy, którzy ją w nim ujrzeli…

W kilku słowach: Barbarę i króla przeczytać trzeba, trzeba ją mieć i postawić na półce z najukochańszymi powieściami, co też wyżej podpisana uczyniła już dawno. Jest to konieczność, żeby nam autorka pisać nie przestawała. Na kolejne biografie Renaty Czarneckiej czekać trzeba, choć niekoniecznie gryząc paznokcie, jak to robi wspomniana wyżej podpisana. A co jeszcze warto? Warto wiedzieć, doczytywać, poszukiwać smaczków, którymi historia jest przepełniona, warto poznawać naszą przeszłość, bo jest pasjonująca.

* Świętosław Orzelski, Bezkrólewia ksiąg ośmioro…;
**Paweł Jasienica, Ostatnia z rodu;

Zapraszamy do lektury alternatywnej recenzji książki.

Autor: Renata Czarnecka
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 350
Okładka: miękka
ISBN: 97883-245-8094-1
Kategoria: beletrystyka historyczna

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie