Łabędzi śpiew – dwutomowa, monumentalna powieść Roberta McCammona – często określana jest jako „postapokaliptyczne arcydzieło”. Jej drugi tom trzyma wysoki poziom swojego poprzednika, wciągając nas w ponury, zagadkowy i pełen grozy świat spustoszony nuklearnym konfliktem…

O pierwszym tomie tej powieści miałam już przyjemność pisać na łamach Obliczy Kultury, ciekawych zapraszam TUTAJ. Robert McCammon wykreował w nim skąpany w radioaktywnym promieniowaniu świat tuż po globalnej wojnie atomowej. Akcja powieści rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, jednak USA jakie znamy, przestały już istnieć. Autor osadza w tym świecie wielu różnorodnych bohaterów i bohaterek, z których wszyscy, czy to prezydent, czy nowojorscy bezdomni, muszą walczyć o byt, zmagając się nie tylko z wszechobecną przemocą i groźnymi mutacjami, ale także z tajemniczymi, napawającymi grozą siłami, których nie rozumieją. Oto zbliża się ostateczna bitwa dobra ze złem. I to ona, nie politycy, ma zadecydować o przyszłości gatunku ludzkiego. Gatunku, który zdaje się tonąć w morzu przemocy i okrucieństwa, gdzie trwa bezwzględna walka o władzę, a pojedynczy ludzie są tylko pionkami tracącymi gdzieś swoje człowieczeństwo.

W drugim tomie, którego akcja zaczyna się w siedem lat od wybuchu atomowej wojny, autor bezpośrednio podejmuje wątki zawiązane w pierwszej części, stopniowo wyjaśnia rozmaite zagadki i trzymając nas w napięciu, prowadzi nas do nieuniknionego finału. Śledzimy więc dalsze losy Swan – niezwykłej dziewczynki, która ma do odegrania wielką rolę i którą trzeba za wszelką cenę chronić przed depczącym jej po piętach tajemniczym wrogiem. Jej obrońcą staje się znany nam z pierwszego tomu sympatyczny, ale też potężny były zapaśnik, Joshua Hutchins. Ponownie też pojawia się na wpół obłąkana zakonnica będąca w posiadaniu pewnego niezwykłego artefaktu… Ich losy splatają się, dając czytelnikowi, ale także zamieszkującym karty powieści ludziom nadzieję na dobre zakończenie tej historii, jednak wróg jest niezwykle liczny i potężny, a jego celem jest, jak się wydaje, ostateczne zniszczenie świata. Kto wygra w tym starciu?

Łabędzi śpiew to niezwykła książka. Nie jest to typowa powieść postapokaliptyczna, bo wyraźnie widoczne elementy mistyczne przydają jej nieco baśniowego charakteru. Jest to jednak baśń niezwykle ponura, spowita szarością radioaktywnego opadu, niepokojąca. McCammon bezwzględnie obnaża najciemniejsze strony ludzkiej natury, choć daje też iskierkę nadziei. Przede wszystkim jednak daje wciągającą historię, która broni się bez większego trudu, mimo że od jej premiery minęło już 30 lat (tyle musieliśmy czekać na wydanie powieści w Polsce).

Czytając inne recenzje i komentarze dotyczące książki w większości spotykałam się z bardzo pozytywnymi opiniami, były jednak także głosy pełne zastrzeżeń głównie odnoście wykorzystanych w powieści motywów. Niektóre osoby twierdziły, że Łabędzi śpiew wykorzystuje dobrze znane elementy gatunku postapo i że w związku z tym jest rzekomo wtórny. To nieporozumienie. Ta książka jest już klasyką i to raczej nowsze tytuły są wtórne wobec niej, pamiętajmy, że pierwsze wydanie w USA ujrzało światło dzienne w 1987 roku, kiedy jeszcze trwała zimna wojna! Opisana w książce historia była wówczas nie tylko adekwatna do napiętej sytuacji politycznej na świece, ale także nowatorska. Choć to już klasyka, pod wieloma względami pozostaje uniwersalna i dzięki temu także dziś warto po nią sięgnąć.

Powieść ma oczywiście też swoje mankamenty. Jednym z nich jest jej „amerykańskość”; coś, co z pewnością nie przeszkadza czytelnikom zza oceanu, u nas miejscami może lekko drażnić patosem, a miejscami być wręcz ckliwe. Faktem jest też, że czytana dzisiaj, kiedy gatunek tak bardzo się rozwinął, a pewne schematy wyświechtały, jest nieco zbyt przewidywalna. Mimo to czyta się wybornie, a i satysfakcji nie brakuje, więc po cóż marudzić? Lepiej cieszyć się lekturą.

Łabędzi śpiew często porównuje się do kultowego Bastionu Stephena Kinga – myślę, że słusznie, bo w obu powieściach odnajdujemy podobne pomysły, rozwiązania a nawet rysy postaci. Podobne, ale nie te same, dlatego fankom i fanom gatunku radziłabym sięgnąć po obie pozycje. McCammon znakomicie kreuje apokaliptyczny nastrój i choć części czytelników może być nie w smak wymieszanie postapokaliptycznych motywów rodem z twardego s-f z baśniowym mistycyzmem, to można spojrzeć na to jako na powrót do korzeni – w końcu oryginalna Apokalipsa świętego Jana jest przesycona elementami mistycznymi…

Mimo drobnych mankamentów i upływu czasu, Łabędzi śpiew wciąż pozytywnie wyróżnia się na tle gatunku, a że to już klasyka, tym bardziej warto po tę powieść sięgnąć. Choćby dla tego mrocznego klimatu Ziemi na krawędzi destrukcji, w którym zapach radioaktywnych śmieci miesza się ze swędem gnijących trupów, w którym turpizm paradoksalnie miesza się z nadzieją. Zakończenie tej historii powinno usatysfakcjonować nawet wymagających czytelników.

Tytuł: Łabędzi śpiew. Księga 2
Autor: Robert Mccammon
Wydawca: Papierowy Księżyc
Data premiery: grudzień 2013
Liczba stron: 540
Tłumaczenie: Maria Grabska-Ryńska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Kategoria: fantastyka, s-f, postapokalipsa, groza