Fantastyką czy też mdłą powieścią obyczajową, w pełnym tych słów znaczeniu, oczywiście nie jest. Gregory słynie przecież ze znakomitych opisów życia, które toczyło się pod rządami Plantagenetów i Tudorów, z tego, iż obraz dziejów układa z dziesiątków drobnych elementów, które ukrywa w dialogach, monologach, sposobie zachowania i myślenia postaci. Autorka wykorzystała świat znany nam z innych jej powieści (tych, które powstały zarówno przed Czarownicą, jak i po), położyła go na stolnicy i postanowiła trochę pozagniatać, trochę rozwałkować, trochę ponakłuwać, jednym słowem odrobinę się nim pobawić i ulepić z niego coś nowego. To, co powstało jest oryginalne, zaskakujące, z lekka szokujące. I bardzo, bardzo mi się taka intrygująca mieszanka podobała.
Postaci historyczne niemal tu nie występują, pałęta się tam gdzieś w tle Henryk VIII i jego siepacze, niemniej jednak bohaterowie i bohaterki, których stworzyła wyobraźnia powieściopisarki, znakomicie wpisują się w czasy, w jakich przyszło im żyć. Zarówno dwór możnego lorda, jak i wiejskie chaty zaludniają charaktery pełne życia – trudno pozbyć się wrażenia, że są żywcem przeniesione z rzeczywistości. Ich postępowanie nieraz zaskakuje, powoduje zdumienie, irytację, wściekłość, a to z kolei świadczy o tym, jak bardzo są żywe, plastyczne i prawdziwe – bo przecież ludzie tacy właśnie są, zmienni i nieprzewidywalni. Bohaterów Czarownicy wręcz lubi się nie lubić, a przy tym nie raz i nie dwa kibicuje się ich planom, marzeniom, małym spiskom i wielkim zdradom. Reasumując – znakomicie wymyślone postaci, dwuznaczne i nieszablonowe, sprawiają, że nie można pozostać obojętnym, zmuszają do zajęcia stanowiska, do potępienia lub zaaprobowania tego czy innego ich działania.
Gregory zawsze fantastycznie konstruuje swoje bohaterki – są one pełne życia, zmienne, inteligentne, prawdziwe. Czasami czujemy do nich sympatię, ale to wcale nie znaczy, że parę rozdziałów dalej nie zmienimy zdania, bo tak jak ich historyczne wzorce nigdy nie postępują jednoznacznie, nie są do końca ideałami lub potworami, wahają się, czynią dobrze lub źle, słuchają właściwych doradców, a czasami wręcz przeciwnie. Podobnie jest z fikcyjną Alys, główną bohaterką Czarownicy. Momentami można ją zrozumieć, chwilami nawet polubić. Nie jestem w stanie potępić jej dążenia do wygodnego, spokojnego życia, w którym miałaby zapewniony dostęp do wiedzy, ciepłego łóżka i miłości, zwłaszcza iż przez pierwszych kilkanaście lat swojego życia w nadmiarze zaznała ubóstwa, zimna i obojętności. Z czasem okazuje się, że Alys jest zdolna do wszystkiego, ambicja każe jej nie baczyć na konsekwencje i iść do celu po trupach – i to dosłownie. Z niedowierzaniem obserwujemy jej działania, zastanawiając się, co dumna dziewczyna wymyśli nowego, by zbliżyć się choć trochę do upragnionego ideału życia.
Postaci ewoluują, ich charaktery kształtują się wraz z rozwojem powieści, dowiadujemy się o nich coraz więcej. Bohaterowie, początkowo odrażający, stają się bardziej ludzcy przy bliższym poznaniu, działania głupców z czasem nabierają sensu, a wiele dziwnych i brutalnych zachowań zostaje wytłumaczonych i zyskuje inne zabarwienie. Nigdy nie możemy być pewni tego, jak postąpi Hugon, jaki będzie miał za chwilę stosunek do Alys czy do żony, intryguje, zaciekawia, jest wkurzający, drażniący, a jednocześnie ciacho z niego takie, że na wiele rzeczy przymyka się oko (wybaczcie kobiecą naturę recenzentki). To właśnie postaci najbardziej zafascynowały mnie w tej książce, z główną, tytułową bohaterką na czele.
Czego by o Alys nie mówić, nie mogę się wyprzeć, że troszkę się z nią utożsamiałam. Już widzę Wasze podejrzliwe spojrzenia – ambitna do przesady, wyuzdana, próżna, z dnia na dzień wyzbywająca się hamulców i skrupułów? Nie, Alys nie można podsumować tak jednoznacznie. Ja widziałam w niej pragnienie miłości i budzącą się namiętność młodej dziewczyny trzymanej dotąd pod kloszem, a nagle wpuszczonej w gniazdo żmij. Widziałam dziewczynę, która zaznawszy upokarzającej biedy, a potem spokoju o przyszłość, ciepła, dobroci i dostępu do wiedzy pragnie za wszelką cenę zachować to, co los jej podarował, a następnie odebrał w dramatycznych okolicznościach.
Wychowanka starej, ubogiej zielarki, mieszkająca w przeciekającej, lodowatej chacie, która cudem zostawszy nowicjuszką w klasztorze, jest hołubiona i wywyższana przez matkę przełożoną ze względu na swoje zdolności i delikatną naturę, staje nagle przez koniecznością powrotu do biedy i ciemnoty zabobonów. Klasztor zostaje spalony, zakonnice zamordowane, a cudem ocalała Alys nie ma się gdzie podziać. Nabyta wiedza otwiera jej bramy do zamku miejscowego lorda i choć początkowo dziewczyna nie do końca wie, co z tym kolejnym darem losu zrobić, z czasem orientuje się, jakimi sposobami wywalczyć dla siebie bezpieczną przyszłość. Oczywiście metody, jakimi dąży do celu bywają kontrowersyjnie albo jawnie złe, ale potrafię zrozumieć jej desperację. Właśnie dlatego bohaterka Gregory – pełna sprzeczności i niejednoznaczności, ludzka, a jednocześnie diaboliczna, tak bardzo mnie zaintrygowała. Jej losy wciągnęły mnie bez reszty, pochłaniałam Czarownicę z zapartym tchem.
Zauważyłam, że niektórzy mają autorce za złe, że tym razem wplotła w swoją powieść za dużo scen erotycznych, że pełno tutaj seksu, wręcz perwersji. Mam troszkę inne zdanie. Tyle już razy natykałam się w tzw. „ambitnej” literaturze na opisy tak niesmaczne, wręcz nie do strawienia, że ciekawie, z pazurem i niedosłownie opisane momenty, których kilka znalazłam w Czarownicy nie były w stanie mnie zszokować, wręcz wywołały refleksję, że pewne rzeczy można opisać porywająco, niemal apetycznie. Było ich trochę za dużo, jak na mój gust, to fakt, ale nie zdołały sprawić, że odkładałam książkę z niesmakiem czy rozczarowaniem.
Nie mogę pominąć faktu, iż bywały sceny, które zdecydowanie bym z tej powieści usunęła. Motyw żywych figurek z wosku był trochę przesadzony, bez niego realizm magiczny powieści byłby dyskretniejszy, a czytelnicy, którzy nie przepadają za fantastyką, mogliby czytać tę książkę bez skrzywienia. Mam także zastrzeżenia do zakończenia – wygląda, jakby było napisane w pośpiechu, jakby autorka bardzo już chciała zakończyć pisanie i zabrać się za coś innego. Nie satysfakcjonuje mnie, sprawia wrażenie niedopracowanego, nieumotywowanego – rozczarowuje. Nie warto jednak przekreślać całej fascynującej historii ze względu na kiepskie zakończenie – zawsze można wymyślić coś samemu.
Jak zapewne zdążyliście się zorientować, Czarownica zrobiła na mnie dość duże wrażenie. Nie zamierzam się wypierać, że podobała mi się ogromnie, że bohaterowie zapadli mi w pamięć, a świetnie ukazana XVI-wieczna Anglia, której autorka użyła jako tła, stanowi dla mnie źródło wielkiej radości. Nastroje społeczne towarzyszące okresowi, w którym żaden klasztor, żaden ksiądz, zakonnik czy mniszka nie mogli czuć się w królestwie Henryka VIII bezpieczni, opisane są bezbłędnie, pasjonująco, jak na historyczkę przystało. Nie będę porównywać tej pozycji do innych książek Philippy Gregory, bo za bardzo się od nich różni, ale w moim osobistym rankingu, na tle powieści fikcyjnych, których akcja toczy się w czasach minionych, Czarownica zdecydowanie wybija się na prowadzenie.
Autorka: Philippa Gregory
Tytuł: Czarownica
Tłumaczenie: Maryla Szurek
Data wydania: 2014
Liczba stron: 448
Oprawa: miękka
Wydawca: Książnica
Kategoria: przygoda, romans, thriller
Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie