Przeczytałam tę książkę i do tej pory nie wiem, czy mam odwagę do Bukaresztu pojechać, czy nie. I nie chodzi tu o banalne lęki turysty. To kwestia emocji, które wzbudza książka Bukareszt. Kurz i krew. A może nawet bardziej tematów, które porusza oraz myśli, które prowokuje. W ich świetle, bycie jedynie turystką w Bukareszcie wydaje się być swoistym nie-byciem, małym bluźnierstwem, wręcz tchórzliwym unikiem.

Słowo „krwisty” najlepiej określa styl tej książki. Fraza jaką posługuje się Małgorzata Rejmer jest konkretna, chwilami naturalistyczna, estetycznie mocna ale jednocześnie poetycka; krótka, oszczędna, ale przy tym pełna głębszych znaczeń i emocji. Jest to reportaż ale jednocześnie i pamiętnik, i opowiadanie. W tym pomieszaniu form sama opowieść i jej znaczenie wcale się nie zacierają. Przeciwnie – Bukareszt pozostaje w pamięci na długo po przeczytaniu właśnie ze względu na to, w jaki sposób autorka o nim opowiedziała. Można przy tym odnieść wrażenie, że język był w tej opowieści swoistym projektem: że autorka chciała oddać również w języku i stylu opowiadania patchworkowatość, potworkowatość, przesadność i porywający chaos tego specyficznego miasta. To się udaje właściwie w sposób totalny – kartki tego reportażo-pamiętnika są niczym kręgi Dantejskiego piekła. Jednak na samym dnie, czeka na nas dużo więcej niż martwi państwo Ceaușescu.

Podkradając słowa Małgorzacie Rejmer: niełatwe piękno Bukaresztu staje się dla czytelnika wyzwaniem. To nie tyle jest opowieść o mieście, co opowieść o mentalności miasta, któe jak w soczewce skupia losy całego kraju. Nie chodzi tylko o powierzchowność, o budynki, chaos na ulicach, bezpańskie psy i opisy przypadków ludzkich a la programy podróżnicze. Powierzchnię Bukaresztu Rejmer traktuje jako symbol: bramę do jego wnętrza – i przechodzi przez nią, by odnaleźć „podświadomość Bukaresztu”, opisać to, co stało się drugą naturą ludzi zamieszkujących miasto. Ale też to, co stanowi o tożsamości tudzież o jej braku. Rejmer chodzi raczej o coś, co można by nazwać rozpaczliwym krzykiem, tłamszonym przez lata pod powierzchnią, więzionym w trzewiach miasta tak długo, że jego mieszkańcy zapomnieli jak się krzyczy. Nie znajdziemy tu jednak prób definiowania i nazywania zjawisk i przypadków, które się Rumunii przytrafiły. Rejmer stawia na opis zjawisk i faktów, bez jednoznacznej ich oceny. Czy to dobrze? Czytelnik dostaje w tej książce fragmenty traktujące o powojennych losach Rumunii, o łamaniu człowieczeństwa i „reedukacyjnych” eksperymentach w więzieniu Pitești, o kobietach, którym odmówiono prawa do decydowania o sobie i które umierały w wyniku powikłań po nielegalnej aborcji. O komunizmie, o manii wielkości i o ludzkiej małości. O biedzie, głodzie i zimnie, które przenikało każdy centymetr Rumunii, gdy Słońce Karpat postanowił, że kraj będzie samowystarczalny. O zbrodni, kłamstwie i braku szacunku – dla człowieka, jego godności, jego pochodzenia i jego historii. Tu nie trzeba czarno-białego komentarza. Wystarczy to przeczytać, by powiedzieć: nigdy więcej.

Ta książka wgryza się w czytelnika. Niektóre opowieści stają w gardle, są niewiarygodnie bo są tak przerażające. Człowiek mimowolnie przyjmuję strategię opisywanych osób – zapomnieć, wyprzeć, porzucić te myśli. A jednak one wracają. Bukareszt – z całym bagażem tych emocji – będzie wam się śnił po nocach.

Autorka: Małgorzata Rejmer
Tytuł: Bukareszt. Kurz i krew
Seria wydawnicza: Sulina
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2013
Autor okładki: Agnieszka Pasierska/ Pracownia Papierówka
Liczba stron: 272
ISBN: 978-83-7536-539-9