Cykl Prousta nie bez powodu zaliczany jest do najwybitniejszych dzieł XX-wiecznej prozy. W obliczu Proustowego geniuszu czuję się całkiem malutka i niegodna recenzowania, powiedzmy więc, że tekst niniejszy będzie raczej spisaniem wrażeń z lektury uzupełnionych pewnymi faktami. Spisaniem mającym na celu pomoc tym, którzy dzieła Prousta jeszcze nie czytali, w podjęciu decyzji o tym, czy i kiedy po nie sięgną…
Na kartach powieści spotykają się dwie literackie znakomitości. Pierwszą z nich jest oczywiście Marcel Proust, dla którego W poszukiwaniu straconego czasu stanowi niewątpliwie opus vitae, drugim – nie kto inny jak Tadeusz Boy Żeleński – w roli tłumacza, z którego rąk nawet najbardziej wymagająca zagraniczna proza zyskuje przekład godny miana literackiego majstersztyku. Efektem tego spotkania jest literatura tyleż wybitna, co wymagająca, niełatwa i kapryśna a jednocześnie elegancka, wysmakowana, po prostu piękna – brzmienie niektórych zdań dosłownie zapiera dech w piersiach, inne zmuszą nas do ich kilkukrotnej nawet lektury, byśmy w pełni mogli wyłapać myśl towarzyszącą autorowi.
Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, kim jest bohater książki. Nie ma on nazwiska, imię w całym cyklu pada ledwie kilka razy i jest tożsame z imieniem autora. Niezwykły jest poziom, na którym poznajemy tę postać. Z jednej strony opowiada nam ona cały swój życiorys (wszystkie tomy W poszukiwaniu straconego czasu składają się na opis życia bohatera), z drugiej informacje są niepełne, rozmyte, toną w dziurach czasowych. Co więcej, raz podane, wkrótce mogą okazać się nieaktualne – bohater bowiem przechodzi przeobrażenia, niekiedy bardzo głębokie. Zmienia się jego osobowość, a nawet temperament, przemianę przechodzą opinie (także o innych ludziach) i upodobania – tak, jak to nierzadko dzieje się w naszym życiu. Ten bohater i narrator w jednej osobie cechuje się przy tym wyróżniającą go wrażliwością, wnikliwością i zmysłem obserwacyjnym, a także silnym pragnieniem, by zostać pisarzem. Pragnienie to raz słabnie, raz przybiera na sile, pada ofiarą zwątpienia, to znów odradza się w nadziei. Lektura całości cyklu pokazuje, że stanowi ono także swoistą klamrę dla całości, nadając jej kołową kompozycję.
Choć nie za wiele wiemy o samym bohaterze i szczegóły takie jak jego zawód czy edukacja pozostaną dla nas jedynie obszarem domysłów, możemy mieć niemal pewność, że należy on do zamożnego mieszczaństwa. Tego środowiska dotyczą też jego celne, obrazowo (nierzadko bardziej dosłownie, niż mogłoby się wydawać – w opisach dostrzec można bowiem wpływ malarskiego impresjonizmu) odmalowane obserwacje natury psychologicznej czy filozoficznej, które nie pomijają niemal żadnego szczegółu, żadnego niuansu. W tym sensie powieść Prousta jest barwnym portretem życia i obyczajów francuskiego mieszczaństwa na tle belle époque. Nie tylko bowiem sam główny bohater, ale i wszystkie pozostałe postacie są barwnie, plastycznie i wielowymiarowo oddane za pomocą rozmaitych środków wyrazu i nie tylko wprost – podobnie jak nawet najsłabiej zaznaczone relacje między nimi. Styl Prousta cechuje głębokie wyczucie i znajomość ludzkiej natury.
Uporawszy się ze swoim, opisanym w tomie W stronę Swanna dzieciństwem, bohater wchodzi oto w wiek, w którym dla większości mężczyzn jednym z najważniejszych aspektów życia stają się dziewczęta. Ponownie spotykamy tu rudowłosą Gilbertę, córkę tytułowego Swanna z pierwszego tomu i obiekt pierwszego, jeszcze dziecięcego zauroczenia bohatera. Teraz jednak dziewczyna zdaje się lekceważyć Marcela, postanawia on więc odsunąć się od niej… Chłopak poznaje piękną Odettę de Crécy, a później także Albertynę Simmonet, należącą do grupki ślicznych dziewcząt swoją przyszłą miłość. Zawiera także znajomości z innymi postaciami, nierzadko bardzo dystyngowanymi. Wszystkie te znajomości są punktem wyjścia do pięknych, bogatych opisów zachowań, wrażeń i spostrzeżeń towarzyszących wrażliwemu bohaterowi.
W poszukiwaniu straconego czasu opisuje się niekiedy jako „powieść bez fabuły”. Z pewnością próżno szukać tu wartkiej akcji (a nierzadko – jakiejkolwiek akcji) i jest to – obok pięknego, ale skomplikowanego języka kryjącego w sobie bogactwo znaczeń – jedna z podstawowych przyczyn, dla których nie jest to książka dla każdego. Proust eksperymentuje, bawi się z materią języka, posługując się nią z prawdziwą wirtuozerią, jednak trzeba mieć dużo cierpliwości, by móc to docenić. Mający dużo samozaparcia, a przy tym spostrzegawczy czytelnik powinien jednak docenić misterną kompozycję dzieła, jego głębię (wiele tu możliwych interpretacji oraz treści do interpretowania prowokujących), dopracowane i bynajmniej nieprzypadkowe szczegóły oraz maestrię literacką będącą efektem pracy dwóch na wstępie wspomnianych twórców.
Jedyne, czego mogło mi zabraknąć w tym eleganckim, zamkniętym w twardej oprawie wydaniu, to posłowie. W cieniu zakwitających dziewcząt to książka niełatwa w odbiorze, dlatego warto byłoby opatrzyć ją jakimś błyskotliwym, wyjaśniającym najbardziej zawiłe treści i ułatwiającym interpretację komentarzem. Na szczęście tego rodzaju omówień szukać można w wielu innych źródłach, zaś samej książce nie sposób nic zarzucić. Jej ewentualne wady będą jedynie kwestią gustu, bo to, co jednych odrzuci, innych wprawi w zachwyt. Niewątpliwie jest to lektura wymagająca, przeznaczona dla czytelnika wyrobionego i cierpliwego, który potrafi docenić piękno języka i wnikliwość autorskich spostrzeżeń. Mimo to, warto się zmierzyć z całym cyklem, choćby trzeba było robić kilka podejść, wiele razy przerywać i podejmować lekturę. Okazane Proustowi zaufanie i cierpliwość popłaci, niewątpliwie wzbogacając tego, kto przejdzie próbę i wytrwa do końca ostatniego tomu.
Tytuł: W cieniu zakwitających dziewcząt. W poszukiwaniu straconego czasu
Autor: Marcel Proust
Tłumaczenie: Tadeusz Boy Żeleński
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 19 lutego 2014
Liczba stron: 566
Oprawa: twarda
ISBN 978-83-7779-179-0
EAN 9788377791790