Spencer Tracy przyszedł na świat w Milwaukee 5 kwietnia 1900 roku jako syn irlandzkiego emigranta Johna Tracy i Amerykanki Carrie Brown. Małżeństwo jego rodziców było swego rodzaju mezaliansem – rodzina Brownów miała długą i barwną historię i zasłużyła się m.in. tym, że jeden z przodków założył Brown University. Nie spodziewano się zapewne, że ich życie zaburzy małżeństwo córki z irlandzkim katolikiem. Mimo początkowego sprzeciwu Brownów John i Carrie stanowili dobre małżeństwo, a ich dzieci nigdy nie mogły narzekać na dom i rodziców.
Spencer miał starszego brata imieniem Carroll, który opiekował się nim i wyciągał z różnych kłopotów, bowiem przyszły gwiazdor niespecjalnie palił się do nauki w szkole i bardziej interesowały go różnego rodzaju bójki i draki. W czasie lat szkolnej nauki rodzice Spenca poznali bardzo wielu inspektorów szkolnych (zajmujących się niesfornymi uczniami i wagarowiczami) i niejednokrotnie byli zmuszeni szukać nowej szkoły dla swojego syna. Sam Spencer Tracy twierdził po latach, że wcale nie chodziłby do szkoły, gdyby w inny sposób mógł nauczyć się czytać napisy w niemych filmach.
W rodzinnym Milwaukee Spencer poznał jednego z najlepszych przyjaciół dzieciństwa – Billa O’Briena, którego towarzystwo odpowiadało Spencerowi, znosił nawet dziwne zainteresowanie przyjaciela teatrem. Bill stal się później znany jako Pat O’Brien. Chłopcy do tego stopnia się przyjaźnili, że ich znajomość nie rozluźniła się nawet gdy rodzina Tracych wyprowadziła się na kilka miesięcy do Kansas, gdzie John Tracy planował rozwinąć karierę zawodową. Po powrocie w rodzinne strony Spencer postanowił, śladem przyjaciela, wstąpić do renomowanej Marquette Academy. Rodziców nie tylko ucieszyła, ale i zdziwiła jego decyzja, gdyż do tej pory nigdy nie myślał o nauce.
W 1917 roku Stany Zjednoczone przystąpiły do I wojny światowej. Zaciągnęli się również niepełnoletni Spencer, Bill O’Brien i brat Spencera – Carroll. Pierwsi dwaj musieli zdobyć zgodę rodziców. Kariera wojskowa szeregowego Tracy polegała na kilkumiesięcznym terminowaniu w stoczni wojskowej w Norfolk (w tej samej stoczni służył Humphrey Bogart).
Po powrocie z „wojny” Spencer i Bill zainteresowali się przedstawieniami teatrów objazdowych, które regularnie dawały przedstawienia w Milwaukee. Wtedy po raz pierwszy Spencer zdał sobie sprawę, że aktorskie hobby jego najlepszego przyjaciela niekoniecznie musi być czymś dziwnym. Pomyślał, że nie byłoby źle zarabiać na życie aktorstwem – w każdym razie to lepsze niż zwykła praca. Latem 1919 roku wstąpił jednak do szkoły morskiej – Northwestern Military and Naval Academy, bowiem jako weteran wojny miał prawo do stypendium, które mógł pobierać dopóki będzie się uczył.
W Akademii Wojskowej Spencer poznał Kena Edgersa – późniejszego przyjaciela, który wpłynął na jego decyzję o dalszej nauce. Postanowili, że razem zapiszą się do college’u w Ripon, jednak Spencerowi brakowało na świadectwie kilku zaliczonych przedmiotów, więc zamiast pojechać z Kenem wrócił do Milwaukee i zaczął się intensywnie uczyć. Choć szło mu ciężko, przez cały ten okres nie zdarzyło się nic, co mogłoby go odciągnąć od ambitnych planów i od zimy 1921 roku został studentem Ripon Colege, gdzie zainteresował się przede wszystkim kółkiem teatralnym.
J. Clark Graham, kierownik jednoosobowej katedry teatrologii w Ripon i jednocześnie opiekun tamtejszego kółka teatralnego szybko zauważył, że student pierwszego roku – Tracy, jest bardziej zrównoważony i dojrzalszy niż większość jego kolegów. Zaprosił go więc do udziału w sztuce The Truth Clyde’a Fitcha, której premiera miała się odbyć wiosną. Na pierwszy spektakl przyjechali również rodzice Spencera w Milwaukee. Choć rola była niewielka wszyscy chwalili jego występ i wróżyli mu świetlaną przyszłość w studenckim teatrze. Spencer Tracy w dalszym ciągu utrzymywał, że studiuje, aby zdobyć zawód prawnika. Wiedział, że ojcu ciężko będzie zaakceptować artystyczne plany syna, jednak próby do kolejnych spektakli wciągały go dużo bardziej niż nauka literatury czy historii.
Spencer zapisał się na kurs retoryki i został członkiem kółka dyskusyjnego. Choć nudziła go nauka, te dwie dyscypliny rozwijał ze zmiennym powodzeniem. Uważał, że dzięki nim szybciej zbliży się do zawodu aktora. Niespodziewanie został jednak dramaturgiem – jesienią 1921 roku wystawił własną adaptację opowiadania Śmiałek, które znalazł w jednym z czasopism. Przedstawienie odniosło sukces, choć ponownie był to jedynie spektakl studencki. Spencer Tracy zyskał niespotykane dotąd powodzenie u kobiet. Zdając sobie sprawę z tego, że los kieruje go nieuchronnie w stronę teatru, zaczął sobie zadawać pytanie, czy człowiek z jego aparycją może zostać wielkim aktorem. W tym czasie królowały raczej klasyczne profile, których posiadaczami byli John Barrymore czy Wallace Reid, ewentualnie posępna uroda nowej gwiazdy – Rudolfa Valentino.
Gdy Tracy i zespół teatralny Ripon podróżowali po okolicy ze sztuką The Truth do szkoły przyjechali rodzice Spencera, aby porozmawiać z nauczycielami na temat przyszłości syna. John Tracy usłyszał to, czego się obawiał – ich syn miał wszelkie cechy predysponujące go do bycia świetnym aktorem. Colege Ripon nie miał jednak możliwości, aby należycie przygotować go do tego zawodu. Opiekun Spencera, J. Clark Graham, twierdził, że idealnym miejscem do rozwijania jego talentu będzie nowojorski New York American Academy of Dramatic Arts i przygotował dla Spencera list polecający adresowany do rektora tej uczelni. Rektor zaprosił Spencera na przesłuchanie, które miało stanowić egzamin wstępny. Ocena był satysfakcjonująca – ,… jeśli tylko młody Pan Tracy zechce przenieść się z Ripon, drzwi Akademii są dla niego otwarte od najbliższego semestru.
I tak od wiosny 1922 roku Spencer Tracy został studentem szkoły aktorskiej. Spotkał tam ponownie swojego przyjaciela z lat dzieciństwa – Pata O’Briena. Obaj postanowili, że najlepszym sposobem na rozwijanie talentu będą choćby drobne chałtury w teatrach Broadwayu. Co prawda nie były to wielkie wyzwania artystyczne, ale pozwalały nawiązywać ważne w tym zawodzie znajomości i poprawić stan skromnego budżetu, na który składało się trzydziestodolarowe stypendium. Po roku nauki Tracy zagrał nic nieznaczące role w niezliczonej liczbie spektakli, poznał tajniki poprawnej wymowy, gry ciałem, a nawet baletu. Spektaklem dyplomowym był Brat marnotrawny Oscara Wilde’a. Przedstawienie było wielkim sukcesem, Spencer zagrał w nim rolę drugoplanową, charakterystyczną. Agenci zatrudniający młode talenty zwrócili uwagę na jego występ, jednak propozycje pracy nie posypały się, gdyż Tracy wydawał się zbyt mało przystojny jak na aktora pierwszego planu. Widziano w nim doskonały materiał na aktora charakterystycznego, jednak do tego był sporo za młody. Dyplom uczelni oznaczał, że skończyło się stypendium (wypłacane jedynie na czas nauki) i Spencer Tracy po raz kolejny w swoim życiu stanął na rozdrożu – był wykształcony w zawodzie, który kochał, wszyscy przekonywali go, że ma talent, jednak propozycje pracy nie pojawiały się i wisiała nad nim groźba powrotu do Milwaukee.
Pat O’Brien i Spencer Tracy rozpoczęli poszukiwanie stałej pracy w którymś z licznych nowojorskich teatrów. Bez skutku. Spencer dorabiał w różny sposób, przez pewien czas pracując nawet jako goniec hotelowy i sprzedawca prenumerat. O’Brien dostał w rozliczeniu od bankrutującego teatru stary smoking, a Tracy wykupił w nim 50% udziałów, więc obaj panowie mieli w czym pozować do zdjęć i wychodzić na przesłuchania, jednak nigdy w tym samym czasie.
W lecie 1923 roku okazało się, że Spencer może liczyć jedynie na zatrudnienie w jednym z teatrów objazdowych. Jednak i stąd nie płynęły propozycje. Gdy już pogodził się z porażką i zaplanował powrót do domu „na tarczy”, ktoś zostawił w jego pokoju hotelowym wiadomość, że Leonard Wood Jr organizuje zupełnie nowy zespół teatralny. Będąc zupełnie bez pieniędzy, wysłał do Wooda telegram na koszt odbiorcy. Ten nie tylko odebrał wiadomość, ale odpowiedział na nią pozytywnie, załączając 40$ zaliczki. Wood nigdy nie zasłynął jako wielki impresario, ale Tracy uważał, że ma klasę, skoro zgodził się przyjąć i opłacić telegram od nieznanego człowieka. Poza tym młody aktor i tak niewiele miał do stracenia.
W drodze do White Plains, gdzie miał spotkać się zespół Wooda poznał dziewczynę imieniem Luiza Treadwell – obiecującą młodą aktorkę – prawdopodobnie jedyną w całej trupie, która wywarła na nim jakiekolwiek wrażenie w sensie zawodowym. Choć role u Wooda były niewielkie, Tracy zasłynął jako mistrz trzeciego planu. W The Man Who Come Back wchodził na scenę tylko raz i mówił jedno zdanie: Do diabła z nim! i udawało mu się wywołać burzę oklasków. Wood jednak nie chciał dać Spencerowi większej roli. Gdy kontrakt w White Plains dobiegł końca Spencer i Luiza byli już parą. Teatr w Cincinnati zabiegał o Luizę Treadwell, a ta postawiła warunek: podpisze kontrakt z tamtejszym zespołem Stuarta Walkera, jeśli ten zaangażuje również Spencera Tracy. Odtąd byli parą również na scenie.
Cincinnati było dla Spencera sporym awansem. Dostał stałą gażę, za którą mógł się utrzymać. Częściej też pojawiały się propozycje lepszych ról. Spencer zdecydował się oświadczyć Luizie i wzięli ślub 12 września 1923 roku. Wkrótce Spencer otrzymał propozycję współpracy z Ethel Barrymore. Choć miała to być rola drugoplanowa, możliwość powrotu do Nowego Jorku skłoniła młodych małżonków do podjęcia ryzyka. Niestety, zanim jeszcze spektakl nabrał rozmachu już było wiadomo, że będzie to klapa. Panna Barrymore zdecydowała się wypromować bardzo kiepską sztukę Zoe Akins w ramach swoistej podzięki (wiele lat wcześniej odniosła wielki sukces, który uczynił z niej gwiazdę właśnie dzięki roli w innym utworze tej pisarki). Nowy Jork ponownie postawił przed Spencerem Tracy wysoką poprzeczkę. Okazało się, że Luiza jest w ciąży, spektakl panny Barrymore miał zejść z afisza szybciej niż to początkowo przewidywano, a teatry Broadwayu nie były zainteresowane zatrudnianiem młodego irlandzkiego aktora o nie do końca gwiazdorskiej aparycji. Stało się jasne, że państwo Tracy będą zmuszeni ponownie wrócić na prowincję. Na czas ciąży Luiza przeprowadziła się do rodzinnego domu Spencera w Milwaukee, a on musiał znaleźć sposób jak utrzymać z jednej gaży siebie, żonę i dziecko, które urodziło się w czerwcu 1924 roku. Dodatkowym ciosem był fakt, że syn Spencera urodził się głuchy. Aktor przez wiele lat nie mógł tego zaakceptować i kolejne kontrakty rozważał głównie pod względem finansowym, wierząc, że jeśli odłoży odpowiednią sumę znajdzie się lekarz, który przywróci dziecku słuch.
Spencer dostał wkrótce pracę w teatrze Grand Rapids, którym kierował Wiliam Wright. Uważano, że z Tracy’ego za żadne skarby świata nie da się zrobić amanta. Aktor został wkrótce partnerem scenicznym Seleny Royle, córki dramatopisarza Edwina Miltona Royle. Wright podpisał z nim kontrakt na cały rok 1925. Jednak po roku Tracy zdecydował, że jego sukcesy są oparte na występach na scenie prowincjonalnego teatru. Prawdziwa kariera mogła mieć miejsce jedynie w Nowym Jorku. Zatrudnił się w jednym z mniej znaczących broadwayowskich teatrów, ale sztuka w której grał główną rolę utrzymała się na afiszu zaledwie przez tydzień, choć w marzeniach Tracy’ego miała mu utorować drogę na Broadway. Z początkiem nowego roku wrócił więc do teatru Wrighta i pogodził się z porażką.
Selena Royle, z którą występował, była już wtedy czołową aktorką w teatrze, którym kierował George M. Cohan. Gdy zwolniło się miejsce w spektaklu, postanowiła zarekomendować Spencera. Była to rola drugoplanowa, a Cohan był producentem znanym z twardego charakteru i niechęci do wszelkich nowinek w teatrze, jednak Tracy wiedział, że co Broadway to Broadway, a poza tym Cohan był legendą. Sztuka Yellow, którą wystawił wraz z zespołem okazała się sukcesem, tak że w rezultacie Spencer zarobił więcej, niż mógł się spodziewać.
Podpisał jednak ponownie kontrakt z Wrightem na sezon 1927 roku, bowiem w ten sposób zagwarantował swojej żonie miejsce w zespole i możliwość powrotu na scenę. Objechali razem wiele miast i miasteczek, jednak spektakle nie cieszyły się dużym powodzeniem i po sezonie Tracy ponownie wrócił do Cohana, z którym dobrze mu się współpracowało. Liza postanowiła zrezygnować z czynnego aktorstwa i zająć się karierą męża.
W 1928 roku Spencer dostał wreszcie główną rolę w sztuce Sidneya Howarda Nod MacCobb’s Daughter, która była prawdziwą komedią z misternie utkaną fabułą zamiast farsy i inteligentnym humorem zamiast błazenady. Choć spektakl zszedł z afisza po zaledwie kilku tygodniach, Tracy nie uważał tego czasu za zmarnowany – był to jeden z nielicznych przypadków w jego dotychczasowym życiu, gdy mógł się nacieszyć aktorstwem. Jednak w połowie roku umarł ojciec Spencera, a on sam – przybity rodzinną tragedią i, jak zwykle, użalający się na sobą – nie mógł znaleźć dobrego angażu. Koniec roku przywitał więc bez pracy, oszczędności topniały, a w następnym roku obiecująca sztuka Conflict zeszła z afisza po niespełna czterdziestu przedstawieniach. Tracy jak zawsze otrzymał dobre i bardzo dobre recenzje, i jak zawsze było to za mało, aby utrzymać się z aktorstwa będąc w pełni spokojnym o losy rodziny.
Koniec lat trzydziestych, to również koniec kariery Spencera Tracy w teatrze. Ostatnia nuta była jednak wyjątkowa – mimo licznych niepowodzeń udało mu się wyprodukować wraz z przyjaciółmi sztukę Last Mile opowiadającą o rozruchach, które miały miejsce w jednym z amerykańskich więzień. Z racji tego, że temat był wciąż żywy, sztukę przerabiano wielokrotnie, w zasadzie do dnia premiery i Spencer był przekonany, że będzie to największa klapa w jego życiu. Jednak rola, którą zagrał, została przez krytyków okrzyknięta genialną i choć ponownie nie przyniosło mu to stabilizacji życiowej, po wielu latach pracy na scenie mógł przynajmniej powiedzieć, że grał dla największych impresariów swoich czasów, takich jak Arthur Hopkins, George M. Cohan czy William A. Brady.
Gdy w drugiej połowie lat 30. Bracia Warner spopularyzowali film dźwiękowy, większość aktorów scenicznych nie wierzyła w szybkie zbratania się Broadwayu z Hollywood. Pierwsze filmy dźwiękowe miały więcej wspólnego z połączeniem musicalu i cyrku niż z subtelnościami kina niemego. Jednak z czasem wraz z przeprowadzką wytwórni filmowych na zachodnie wybrzeże USA, znikać zaczęli również aktorzy, których dotychczas kojarzono wyłącznie ze sceną. Cohan twierdził, że reżyser teatralny musi być artystą, podczas gdy filmowy zaledwie technikiem. Jednak Spencer nieoczekiwanie zaczął wiązać swoją przyszłość z Hollywood. Mówił, że nie zależy mu na filmie, ale zachęcony opowieściami kolegów o wielkich fortunach, które tam czekają na zdolnych aktorów zapowiadał, że chce spróbować zgarnąć dla siebie jak najwięcej, póki jeszcze się da. Wtajemniczeni wiedzieli, że mówił to w kontekście swojego synka i cudownej operacji słuchu, którą mógłby mu zapewnić mając pieniądze, choć na jego schorzenie nie znano żadnej recepty.
Jednak w Hollywood, podobnie jak wcześniej na Broadwayu, nikt nie starał się specjalnie o względy Spencera. Zdjęcia próbne z jego udziałem przechodziły niezauważone. W roku 1930 gorączka związana z Hollywood zdawała się słabnąć – do Nowego Jorku wróciło wielu znajomych Tracy’ego, którym wytwórnie nie odnowiły kontraktów. Ten jednak nie poddawał się. Zagrał kilka nic nie znaczących ról w krótkich filmikach wytwórni Vitaphone, które wydały mu się zabawne, bo jego obecność na planie sprowadzała się z reguły do co najwyżej trzech dni, a scenariusz był klecony na szybko na podstawie dyżurnego pomysłu opartego na najprostszej możliwej intrydze. Filmy te były też dla wytwórni dobrym sprawdzianem czy aktorzy podobają się publiczności.
W tym czasie John Ford związany z wytwórnią Fox dostał pozwolenie na produkcję filmu Up the River, który mógł stać się hitem. Ford przyjechał do nowego Jorku w poszukiwaniu aktorów. Chciał przez sześć dni, od poniedziałku do soboty, obejrzeć sześć różnych przedstawień. Traf chciał, że pierwszego dnia poszedł na graną ciągle Last Mile. Pozostałe bilety okazały się niepotrzebne. Wrócił do Los Angeles jako dobry znajomy Spencera Tracy i do tego stopnia zauroczony jego grą, że postanowił pozyskać go do swojego filmu za wszelką cenę. Pomimo oporów wytwórni, która uważała Tracy’ego za zdolnego, ale mało atrakcyjnego, Ford postawił na swoim. Spencer znalazł zastępstwo do swojej roli w Last Mile i dostał sześć tygodni urlopu na nakręcenie swojego pierwszego poważnego filmu.
Tracy dowiedział się wkrótce, że w filmie wystąpi jego znajomy Humphrey Bogart, co poprawiło mu humor po tym jak dowiedział się, że film o podobnej tematyce wypuściła wcześniej konkurencyjna wytwórnia. Denerwował się też, że w Hollywood nikt nie traktował jego zobowiązań wobec teatru poważnie i szanse, że zdąży wrócić na czas do Nowego Jorku malały. Korzystał jednak z okazji poznania przemysłu filmowego i ludzi z nim związanych jak najlepiej. Dowiedział się sporo nie tylko o technice produkcji filmowej, ale również zaprzyjaźnił się z Frankiem Borzage i innymi reżyserami, którzy później mieli spory wpływ na rozwój jego kariery.
Up the RIver wszedł na ekrany jesienią 1930 roku. Krytycy przyjęli go bardzo życzliwie, podkreślając doskonałą grę Tracy’ego. Wyróżniono postać, którą stworzył. Wszystko wzięło się z tego, że gdy kilka miesięcy wcześniej MGM wypuściła film o bardzo podobnej tematyce wydawało się, że nie ma sensu dublować pomysłu. Ford, Tracy i inni wpadli jednak na pomysł, że film powinien być nieco mniej poważny. St. Louis – postać, w którą miał się wcielić Tracy, idealnie nadawała się na warsztat i to jego rola w dużej mierze przyczyniła się do sukcesu.
Niespodziewanie dobra passa Spencera trwała. Wraz z latami trzydziestymi nadeszła moda na filmy gangsterskie, a tutaj bohater musiał być przede wszystkim twardy, niekoniecznie przystojny. Tracy awansował więc do pozycji gwiazdy w wytwórni Fox i rozpoczął w Los Angeles nowe życie wraz z rodziną. Podpisał nową umowę, która gwarantowała nie tylko lepsze zarobki, ale i umieszczanie w każdym filmie jego nazwiska w czołówce przed tytułem, a to dodatkowo zwiększało prestiż. W latach trzydziestych nawet największe gwiazdy kina nie miały prawa do samodzielnego wybierania sobie ról, więc i Tracy od czasu do czasu musiał spełnić zobowiązania kontraktu występując w mało ważnej komedyjce o banalnym scenariuszu. Jednak prawie zawsze podnosił ostateczną jakość filmu dzięki swojej roli.
Wytwórnia Fox miała kłopot jak sprzedać Spencera Tracy. Kolorowe czasopisma nie interesowały się nim, a jeśli już to w kontekście plotek towarzyskich. Większe dochody przynosiła znacznie mniej utalentowana partnerka ekranowa Spencera – Jean Harlow. Tracy stawał się popularny bardziej z powodu swoich licznych w tym czasie ekscesów alkoholowych i skandali, które Fox starał się za wszelką cenę uciszyć.
Tracy tracił powoli status gwiazdy, coraz częściej też wypożyczano go do innych projektów, jak choćby Sky Devils, który realizował multimilioner Howard Hughes. Krytyka zauważała też rozdźwięk: aktorsko Tracy był coraz lepszy, ale obsadzano go w coraz gorszych filmach z kiepskimi scenariuszami. Jego drugoplanowa rola w Society Girl sprawiła, że kiepsko wyreżyserowany i napisany film stał się niemal gwoździem sezonu. Me and My Gal to popis aktorski jego i Joan Bennett, którą sam zaproponował jako swoją partnerkę.
Ostatnim wielkim sukcesem Spencera Tracy jako aktora terminującego dopiero w Hollywood była rola w The Power and the Glory w 1933 roku. Krytyka była zachwycona, film miał specjalną oprawę marketingową i był do tego bardzo nowocześnie zrealizowany technicznie. Winfield Sheehen, szef studia Fox, który obserwował grę Tracy’ego na planie, po premierze podarł jego kontrakt i zaproponował nowy: znaczna podwyżka gaży, udział w decyzjach twórczych i gwarancja zatrudnienia do 1937 roku.
Jednak pierwszy film Spencera Tracy jako gwiazdora to Man’s Castle wyreżyserowany przez jego przyjaciela Franka Borzage dla Columbii. Film odniósł ogromny sukces. Jednocześnie był początkiem romansu Spencera z aktorką znaną jako Loretta Young. Plotkarski świat Hollywood natychmiast podjął temat, a Tracy dolewał oliwy do ognia: najpierw wyprowadził się z domu, później regularnie rozprawiał się z dziennikarzami, rzucając się na nich z pięściami czy niszcząc ich aparaty. Koniec końców Luiza Treadwell ogłosiła publicznie separację ze względu na niezgodność charakterów. Minął rok 1933 i romans się skończył. Tracy wrócił do rodziny, choć czas spędzony z Lorettą był dla niego stracony w sensie twórczym. Nie skupiał się na aktorstwie, lecz na kopiowaniu blichtru Hollywood, aby zaimponować kochance.
Początki gwiazdorstwa były też trudne z innych względów. Tracy nie dostawał propozycji tak dobrych, jakby się spodziewał. Nie mając żadnego wpływu na dyrekcję wytwórni mógł tylko czekać, a w jego przypadku oznaczało to za dużo czasu na rozrywki a za mało na pracę. Często przychodził do studia pijany, choć zawsze zdolny do pracy. Odrzucał jednak coraz więcej ról, nie tylko ze względów artystycznych, ale i osobistych lub sobie tylko znanych powodów. Wytwórnie powoli traciła cierpliwość i gdy Tracy po raz kolejny wspomniał, że wolałby pracować gdzie indziej, nikt z Foxa nie stanął mu na drodze. Tracy został wypożyczony do niezależnego studia, które stworzyli Darryl F. Zanuck i Joe Schneck – 20th Century, a w międzyczasie zagrał także w przełomowym dla niego The Show Off zrealizowanym przez MGM. Ostatnie lata spędzone w Foksie były dla Spencera udręką, na którą zresztą w dużej mierze sobie zasłużył. W kwietniu 1935 roku kontrakt rozwiązano, a Tracy natychmiast podpisał nowy z MGM, wiążąc duże nadzieje z tym studiem.
W MGM Tracy szybko osiągnął oficjalny status gwiazdora tej wytwórni, dołączając do zacnego grona aktorów, wśród których znajdowali się w tym czasie Greta Garbo, Jean Harlow, Joan Crawford, Clark Gable czy William Powell. Tracy był pod wielkim wrażeniem profesjonalizmu ludzi z MGM. Tutaj filmy kręcono nawet dwa miesiące, a premierę przesuwano o pół roku, jeśli takie były wymogi artystyczne, techniczne lub marketingowe, więc Spencer zajął się pracą. Im bardziej spełniał się w roli aktora, tym mniej ekscesów z jego udziałem notowano. Państwo Tracy kupili wreszcie dom, o którym marzyli od kilku lat i przeprowadzili się na przedmieścia. Życie na wsi służyło rodzinie. Spencer odzyskiwał kondycję fizyczną nadwyrężoną przez ciężką pracę i alkohol. W tym czasie państwo Tracy mieli już dwójkę dzieci, a z czasem na terenie ich farmy zamieszkały również kuce, kozy, psy, kaczki i kury.
W 1936 roku Tracy spotkał W.S. Van Dyke’a – legendę Hollywood, jednego z tych, którzy odeszli przedwcześnie, ale zdążyli pokazać swój talent. Van Dyke zaproponował Spencowi rolę księdza w swoim najnowszym filmie. Była to rola drugoplanowa, ale wymagała talentu i wiele od niej zależało. Tracy wahał się jakiś czas, jednak przyjął propozycję i znalazł się na planie filmu San Francisco wraz z Clarkiem Gable. Zagrał swoją rolę perfekcyjnie. Zaraz potem trafił do ekipy, którą kierował Fritz Lang, wybitny niemiecki reżyser, który uciekł do Hollywood przed nazistami. Współpraca z Langiem była dla Tracy’ego wielkim wyróżnieniem, szczególnie, że reżyser wybrał go osobiście do tego filmu, a Fury stał się jednym z najważniejszych obrazów w jego karierze. Film miał premierę w tym samym czasie co San Francisco, a do tego Tracy pracował na planie kolejnego filmu, więc uwaga dziennikarzy skupiła się na nim jak nigdy dotąd. Obie role oceniono wysoko, a Irving Thalberg zaproponował mu posadę w nowej niezależnej od MGM wytwórni, którą chciał założyć. Tracy zgodził się, jednak Thalberg umarł kilka tygodni później.
Nowy film Tracy’ego, nieco zwariowana komedia pod tytułem Libeled Lady również odniosła ogromy sukces. Gdy aktor postanowił zrealizować kolejny film z Johnem Fordem jego pozycja okazała się za słaba. Był zbyt cenny dla MGM, aby pozwolono mu na gościnne występy dla innych. Tracy wykłócał się, jedyne co wywalczył to podwojenie honorarium. Rzucił się w wir pracy i rzadko kiedy przygotowywał się do mniej niż dwóch ról jednocześnie. Victor Fleming wybrał go do swojego nowego filmu Captains Courageous. Była to rola drugoplanowa i Spence przyjął ją z obawami, ale opłacało się. Za rolę Manuela dostał w 1937 roku swojego pierwszego Oscara w kategorii Najlepszy Aktor Pierwszoplanowy. Nagrodę odebrała Luiza, bo Spencer leżał w tym czasie w szpitalu, czekając na operację przepukliny.
Przepuklina nie była jedyną dolegliwością Tracy’ego. Miał również problemy z tarczycą i zaliczył kilka niebezpiecznych wypadków podczas gry w polo. W ciągu ośmiu lat wytężonej pracy nakręcił prawie czterdzieści filmów, rzadko i na krótko korzystając z urlopów. Do tego był wyraźnie przygnębiony po śmierci Thalberga, później Jean Harlow i swojego bliskiego przyjaciela Willa Rogersa. Przyjęcie roli Ojca Flanagana w filmie City Boys było odcięciem się od trudnej sytuacji (śmierć Jean Harlow pokrzyżowała plany na realizację ich wspólnego filmu). Po raz kolejny miał więc wcielić się w rolę księdza, ale był to inny ksiądz niż w San Francisco. Przede wszystkim była to prawdziwa postać i Tracy zastanawiał się czy wypada mu zagrać tę rolę. Długie godziny rozmów i pracy nad scenariuszem z ojcem Edwardem Flanaganem sprawiły, że postanowił zagrać tę postać bez żadnych aktorskich patentów i sztuczek, których znał wiele. Obserwował Flanagana i chciał być taki jak on. Za tę rolę dostał w 1938 roku swojego drugiego Oscara.
Po tym wydarzeniu awansował na jakiś czas na pierwsze miejsce najpopularniejszych aktorów Hollywood. Wytwórnia MGM myślała o nim już tylko w kategoriach obsadzania w superprodukcjach. Realizacja takich filmów trwała długo, a przygotowania wcale nie mniej, więc MGM zgodziła się nawet „pożyczyć” Spencera do projektu Stanley and Livingstone. Uważano, że lepiej, by zagrał gościnnie u konkurencji niż nudził się w atelier. W międzyczasie trwały przygotowania do kreowanego na hit Northwest Passage, a Tracy wcielił się w postać Tomasza Edisona. Jeśli w tym okresie zdarzało mu się grywać w kiepskich filmach, zawsze potrafił wybronić role swoją grą, a filmy przynosiły zyski. MGM kupowała prawa do ekranizacji bestsellerów specjalnie z myślą o nim, a on dokładnie czytał każdą powieść i liczono się z jego zdaniem jak nigdy dotąd. Nic dziwnego – każdy film, w którym zagrał Tracy okazywał się żyłą złota.
Legenda mówi, że gdy spotkali się pierwszy raz, panna Hepburn powiedziała: Obawiam się, że jestem za wysoka dla pana. Riposta była natychmiastowa: Niech panią o to głowa nie boli, przytnę panią do moich rozmiarów – odciął się Tracy. Jednak prasa była zgodna: Spencer Tracy i Katharine Hepburn to najdziwniejsza para, jaką widziało Hollywood. Nikt nie zdawał sobie sprawy czym może zakończyć się ich współpraca, zanim na ekrany nie wszedł film Woman of the Year. Film został doskonale przyjęty zarówno przez krytyków jak i publiczność. Doceniono nie tylko grę aktorów, ale i świetny scenariusz i sprawną reżyserię.
Choć Katharine Hepburn i Spencer Tracy zagrali razem w dziewięciu filmach, od premiery Woman of the Year w roku 1942 dla widzów stali się nierozłączni. Widownia domagała się kolejnych filmów z udziałem tej pary, a oni raz na kilka lat spełniali te żądania. Zostali bardzo bliskimi przyjaciółmi, choć oficjalnie nigdy nie potwierdzono ich romansu i biografowie obu aktorów nie są zgodni – jedni twierdzą, że była do doskonale utajona przed światem miłość. Są opinie, że przeżyli jedynie chwilowe zauroczenie sobą, a później byli już tylko przyjaciółmi. Jedno jest pewne – pozostali w wielkiej sympatii do siebie, aż do śmierci Spencera Tracy, pomimo, że oboje byli w stałych związkach. Zgodnie twierdzili, że łączy ich jedynie przyjaźń, choć najprawdopodobniej było inaczej.
Po sukcesie Kobiety roku (Woman of the Year) Tracy pokazał się jeszcze na planie kilku filmów kręconych dla MGM, po czym wyjechał do Nowego Jorku. Uznał, że najwyższa pora spełnić starą obietnicę – wrócić na scenę. Motywowała go również postawa Katharine Hepburn, która stale łączyła pracę w filmie z teatrem. Tracy nie mógł jednak znaleźć odpowiedniej roli dla siebie. Wrócił na jakiś czas do Hollywood, jednak w tym czasie miasto filmowców opustoszało. Wielu aktorów i realizatorów zostało powołanych do wojska i mimo że wytwórnie musiały drastycznie zmniejszyć liczbę produkowanych filmów, i tak brakowało gwiazdorów. Praca nad kolejnym filmem o tytule A Guy Named Joe szła opornie, mimo że scenariusz bardzo podobał się Tracy’emu. Dokuczało mu jednak poczucie winy w związku z tym, że nie uczestniczy czynnie w wojnie jak jego młodsi koledzy. Razem z innymi aktorami zaangażował się na jakiś czas w projekt gościnnych występów w różnych bazach wojskowych.
Aż do końca wojny Spencer Tracy grywał w różnych filmach, często średnich lub przynajmniej takich, które nie dawały mu wielkiej satysfakcji, ale wraz z upadkiem Hitlera zmienił się nie tylko świat. Tracy również. Od tej pory rzadziej bywał w klubach nocnych, a większość wolnego czasu spędzał w towarzystwie Hepburn. To ona również pomogła mu wrócić na scenę gdy Tracy’ego zainteresowała sztuka jej przyjaciela Roberta Sherwooda. Premiera The Rugged Path miała miejsce w 1945 roku, tuż po zakończeniu wojny. Rolę uznano za bardzo udaną, choć wielu krytyków uznało samą sztukę za tekst bez znaczenia. Bez wątpienia było to jednak wydarzenie teatralne sezonu, choć może nie największe. Po 15 latach w filmie umysł Tracy’ego wciąż był chłonny – jego rola była dłuższa od roli Hamleta, a mimo to nauczył się jej bardzo szybko. Doskonała pamięć i świadomość tego jak chce zagrać była zresztą jego wizytówką. Wielu reżyserów zapamiętało go właśnie dzięki temu, że ujęć z nim kręconych nigdy nie musiano powtarzać, a on sam praktycznie nie potrzebował wskazówek reżysera.
Gdy sztuka zeszła z afisza Tracy wrócił do Hollywood. Zaangażował się w projekty The Sea of Grass i Cass Timberlane. Pod wpływem Katharine Hepburn postanowił od tej pory wybierać tylko filmy znaczące i nie tracić czasu na źle napisane role. Szczególnie, że teraz realizacja filmu oznaczała przynajmniej 3 miesiące na planie w otoczeniu dwa razy większej ekipy niż kilka lat wcześniej. Przyszedł czas na kolejny projekt we współpracy z Hepburn. State of Union był filmem udanym, jednak Tracy przestraszył się nieco, że przez podobne role popadnie w rutynę. Był to co prawda trzeci sukces kasowy od powrotu z Broadwayu, ale przyszedł czas na młodych aktorów i Tracy nie mógł liczyć już na takie poparcie jak kiedyś. Jego filmy w duecie z Hepburn zbyt często stawiały go w pozycji drugoplanowej. Podobnie, jak nietrafiony Edward, My Son, który stał się popisem Deborah Kerr i przyniósł jej pierwszego w karierze Oscara. Tracy zyskał jedynie kpiny krytyki, która nie mogła mu wybaczyć, że tak nieumiejętnie wcielił się w rolę angielskiego arystokraty.
Kolejny film Tracy’ego również był nieudany, ale była to wina nowego kierownictwa MGM i na ekranie poległo więcej gwiazd. Aby ratować budżet studio postanowiło jeszcze raz postawić na komedię duetu Tracy/Hepburn. W ten sposób 1949 roku na ekrany wszedł film Adam’s Rib, który jest klasyczną komedią tych dwojga. Film uznano za niezwykle udany i tłumy widzów zapełniły sale kinowe. W ten sposób pięćdziesięcioletni pan Tracy przestał być gwiazdorem, a nazywano go wybitnym aktorem amerykańskim. Jedna z kobiecych organizacji przyznała my tytuł mężczyzny, który najsilniej oddziałuje na kobiety. Tracy oprawił ten dyplom i kazał go wysłać Clarkowi Gable z adnotacją Na wypadek, gdybyś zapomniał. Rzadziej pojawiał się na ekranie. Słuchał dużo muzyki poważnej i nawet malował akwarele.
Zgodził się zagrać rolę charakterystyczną w komedii Ojciec panny młodej (Father of the Bride), gdzie wcielił się w ojca Elizabeth Taylor. Był to ogromny sukces kasowy i jedna z pierwszych ról, gdzie pokazano go jako statecznego pięćdziesięciolatka. Czasy grania herosów się skończyły. Jego rola została zauważona, mówiono nawet, że to film Spencera Tracy. MGM próbowała kontynuować sukces kręcąc drugą część filmu, ale nie dorównała ona pierwszej. Niedługo potem nakręcił kolejny film z Katharine Hepburn. Pat i Mike był sukcesem, lecz nie takim jak choćby Woman of the Year.
Na początku lat pięćdziesiątych wielkie wytwórnie wpadły w okres kryzysu, producenci nie potrafili skutecznie wyczuć co interesuje widza. Tracy też starał się nie szarżować. Miał już 53 lata i coraz ciężej było mu grać regularnie. Robił sobie długie przerwy, sporo czasu spędził w Europie. W 1954 roku zgodził się na udział w kolorowym westernie produkcji 20th Century Fox. Rola starego, skąpego właściciela rancza, próżnego i pozbawionego logiki w działaniu wydawała się stworzona dla niego, więc odnalazł się doskonale w Broken Lance.
Jednak prawdziwym sukcesem artystycznym był Bad Day at Black Rock, który wyreżyserował John Sturges. Tracy gra tam rolę weterana, który przyjeżdża do tytułowej miejscowości, aby wręczyć medal ojcu jednego z żołnierzy – przyznany pośmiertnie. Na miejscu okazuje się, że ojciec żołnierza został zamordowany. Film był ponury i pełen emocjonujących momentów. Początkowo nawet szefowie studia MGM nie zorientowali się, że powstało dzieło wyjątkowej wagi. Tracy też był zadowolony z efektu. Już na planie czuł, że będzie to ważny film.
Tracy spieszył się, bowiem miał w planach realizację filmu na podstawie całkiem świeżego jeszcze opowiadania, które zrobiło na nim ogromne wrażenie i które koniecznie chciał sfilmować, choć wielu uważało, że Stary człowiek i morze to nie jest dobry materiał na scenariusz. Liczył też bardzo na realizację projektu o nazwie The Mountain, zakładając nawet, że sam go wyprodukuje. Nie spodziewał się chyba jednak, że MGM sama z niego zrezygnuje. A stało się tak, gdy wykazywał otwartą niechęć do pracy na planie jednego z kolejnych filmów. Wymyślał dziwne żądania, kłócił się z reżyserem, aż wreszcie dopiął swego – po dwudziestu latach wytwórnia rozwiązała z nim kontrakt.
Tracy nareszcie był wolny. Czuł się upokorzony, bowiem MGM swój sukces w dużym stopniu zawdzięczała właśnie jemu. Był to okres, w którym większość aktorów jego pokolenia rozwiązało kontrakty z dużymi studiami. Jeszcze przed nim MGM opuścił Clark Gable, a Warnera Humphrey Bogart i Joan Crawford; Gary Cooper odszedł z Paramount a Bette Davis z Fox. Tracy był jednym z ostatnich, który pozostał na kontrakcie. Inni już wcześniej zaczęli pracować samodzielnie, lub przeszli na emeryturę.
Spencer Tracy nie zamierzał jednak długo odpoczywać. Po omówieniu szczegółów i wybraniu ekipy zabrał się za realizację The Mountain. Film kręcony był w bardzo trudnych warunkach w Alpach Francuskich w okolicach Chamonix. Wytwórnia Paramount, która zdecydowała się kupić pomysł Tracy’ego nie szczędziła środków – film miał powstać w kolorze i w wysokiej jakości obrazu, jaki zapewniał format VistaVision. Z projektem Stary człowiek i morze nie poszło już tak dobrze. Pojawiły się problemy natury technicznej i artystycznej, aż w końcu realizatorzy byli zmuszeni przerwać produkcję i odłożyć ją na jakiś czas. Tracy’emu humoru nie poprawił fakt, że The Mountain okazał się niewypałem. Po pięcioletniej przerwie zagrał ponownie u boku Katharine Hepburn w filmie mało wybitnym, ale pozwalającym mu odzyskać równowagę.
W styczniu 1957 roku umarł na raka Humphrey Bogart – jeden z ostatnich prawdziwych przyjaciół Spencera. Tracy przeżył to mocno. Praca na planie Starego człowieka… szła bardzo opornie, ale w końcu film udało się skończyć. Efekt nie był oszałamiający, choć krytyka była podzielona. Bardziej doceniła jego kolejny film – Tha Last Hurrah, który wszedł na ekrany w podobnym czasie. Przepowiadano nawet, że Tracy dostanie Oscara, być może jako pierwszy aktor odbierze tę statuetkę po raz trzeci, ale nic z tego nie wyszło. Wtajemniczeni twierdzili, że Tracy naraził się członkom akademii przyznającej nagrodę, gdyż publicznie z nich żartował.
Tracy przez następne dwa lata nie grał. Zgodził się dopiero w 1960 roku na film Judgement in Norymberg, który miał reżyserować Stanley Kramer, którego Tracy porównywał do Irvinga Thalberga. Zagrał też w filmie z Frankiem Sinatrą, ale obraz nie odniósł sukcesu. Sukcesem był Inherit the Wind, za który w 1962 roku otrzymał nominację do Oscara, potwierdzając tym samym, że talent się nie starzeje. W 1962 roku Tracy przystąpił do realizacji It’s Mad Mad Mad Mad World Stanleya Kramera, który uznał za na tyle dobry film, aby na nim właśnie zakończyć karierę. Film okazał się sukcesem, a Tracy prawie zmuszony był dotrzymać słowa. Jego stan zdrowia pogarszał się tak, że Katharine Hepburn zrezygnowała z czynnego aktorstwa, aby się nim stale opiekować. Jednak w 1967 roku Tracy, Hepburn i młody aktor Sindey Poitier spotkali się na planie filmu Kramera Guess Who’s Coming to Dinner. Rola ojca rodziny uwikłanego w trudny do rozumienia dla niego problem społeczny przyniosła mu uznanie. Tracy był z siebie naprawdę dumny, gdy na planie jego 74. filmu padł ostatni klaps. Zmarł w Los Angeles 17 dni później, 10 czerwca 1967 roku na atak serca, będący konsekwencją powikłań choroby płuc.
Źródło: Wikipedia.org