Co przyciąga czytelnika do konkretnej książki? Odpowiecie, że zarys fabuły podany przez wydawcę na tylnej okładce, rekomendacje znanych ludzi i poczytnych czasopism, sugestywna i dobrze dobrana okładka, znakomite recenzje. Zgodzę się z Wami, dodając jeszcze jeden powód: intrygujący tytuł. Lubię, kiedy jest on nie wymyślny, patetyczny czy szokujący, obliczony na łatwe zwrócenie uwagi, a przy tym najczęściej kompletnie nieadekwatny do treści książki, lecz nieoczywisty, wieloznaczny, a raczej nabierający znaczenia w miarę rozwoju fabuły; taki, o którym po zakończeniu lektury – i dopiero wtedy – możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że trafia w samo sedno, że zawiera w sobie całą głębię treści, jej kwintesencję.

Uświadomienie sobie tego faktu jest jak postawienie kropki nad i, jest właściwym zakończeniem lektury, dopełnieniem treści, a zarazem punktem wyjścia do snucia refleksji przez nią wzbudzonych, które od dawna kotłowały się w głowie, a teraz nagle zaczęły układać się w spójny obraz, stawiający wszystko w zupełnie nowym świetle. Tak, dobrze dobrany tytuł ma naprawdę wielkie znaczenie. Powieść utalentowanej współczesnej włoskiej powieściopisarki Margaret Mazzantini jest tego najlepszym przykładem.

Bohaterką Powtórnie narodzonego, z perspektywy której poznajemy całą historię, jest Gemma – pięćdziesięcioletnia Włoszka wiodąca w Rzymie monotonne, ustabilizowane życie u boku męża Giuliano i szesnastoletniego syna Pietra. Pewnego dnia, za sprawą niespodziewanego telefonu od dawno niewidzianego przyjaciela, decyduje się na podróż do Sarajewa – miasta, które całkowicie odmieniło jej życie – by ostatecznie zmierzyć się ze wspomnieniami i rozliczyć z przeszłością. Zabiera ze sobą syna – by pokazać mu miejsce, w którym został poczęty i gdzie przyszedł na świat, ale także po to, by opowiedzieć mu o jego ojcu, wielkiej miłości Gemmy, fotoreporterze wojennym z Genui, Diego. Na lotnisku w Sarajewie czeka na nią Gojko, bośniacki poeta i przyjaciel z czasów jej pierwszego pobytu w mieście, a zarazem przewodnik, dzięki któremu poznała i pokochała ten wielokulturowy zakątek świata, tak straszliwie naznaczony przez głęboki etniczny konflikt. Wizyta w Sarajewie i spotkanie z Gojkiem jest dla Gemmy bolesnym i poruszającym doświadczeniem – wspomnienie miłości Diega, wojennej tragedii miasta i jej samej, dotąd głęboko ukryte, wypływa na powierzchnię jak lawa, powraca w dręczących retrospekcjach zmuszających ją do przeżywania wszystkiego od nowa, tym razem niosąc jednak upragnione katharsis. Gemma próbuje odbudować więź ze zbuntowanym, dorastającym synem, a jednocześnie odnaleźć sens w swoim życiu, w wydarzeniach, które ukształtowały jej los i na zawsze naznaczyły bliskie jej osoby w czasie, kiedy narody Jugosławii zwróciły się przeciw sobie w bratobójczej wojnie.

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że Powtórnie narodzony to jedna z tych obyczajówek wykorzystujących banalny i łzawy motyw wielkiej miłości rozkwitającej w czasie wojny. Nic bardziej mylnego! Na szczęście to wrażenie mija, kiedy zagłębić się w wewnętrzne monologi bohaterki, a to w dużej mierze z nich zbudowana jest fabuła. Od razu można wyczuć, że historia, jaką się z nami podzieli, będzie dużo bardziej złożona, nieprzewidywalna, dramatyczna i niepokojąca, zupełnie jak uwikłani w nią bohaterowie – podobni dumnym i fatalistycznym postaciom z antycznej tragedii. Jakiekolwiek byłyby Wasze oczekiwania co do lektury, z całą pewnością nie spodziewalibyście się tego, co Margaret Mazzantini rzeczywiście stworzyła. A stworzyła boleśnie piękną, do szpiku kości prawdziwą, na wskroś przesiąkniętą intensywnymi i autentycznymi emocjami opowieść o ludzkim życiu. Czy można tego dokonać unikając patosu, sentymentalizmu i epatowania obrazami ocierającymi się o banał i kicz? Włoska autorka udowodniła, że jest to możliwe, że można poruszyć i wstrząsnąć czytelnikiem jednocześnie obnażając jego samego – najgłębiej skrywane myśli, uczucia i emocje, których na codzień sobie nie uświadamiamy, nad którymi się nie zastanawiamy lub których się wstydzimy. Mazzantini pokazała, jak w istocie jesteśmy do siebie podobni, jak żałośni i wspaniali zarazem potrafimy być, a uczyniła to w wielkim stylu i z klasą. Styl jej prozy idealnie współgra z charakterami bohaterów – jest jak oni chropawy, nieco surowy i szorstki – zarówno Gemma, jak Diego i Gojko niczego nie ułatwiają czytelnikowi: ani zrozumienia ich motywacji i czynów, ani udzielenia rozgrzeszenia; ich emocje są nagie, boleśnie intensywne i brutalnie prawdziwe, a przy tym skomplikowane bardziej, niż sami są w stanie to ogarnąć. Czytelnik krok za krokiem towarzyszy im w samopoznaniu, a jest to droga długa, kręta i wyboista, w dodatku do samego końca trzyma go w niepewności co do ostatecznego jej celu. Nierozerwalnie splecione ze sobą losy trójki bohaterów doskonale podkreśla zabieg retrospekcji – dzięki temu ich przeszłość nabiera głębi, a osobowości wyrazu; każde wcześniejsze doświadczenie rzutuje na ich przyszłość, nawet to pozornie nieistotne, prowadzi ich do konkretnego punktu w czasie i przestrzeni, kształtuje ich losy, nadaje życiu znaczenie. Najbardziej w powieści zafascynowała mnie ta właśnie możliwość stopniowego odkrywania tajemnic bohaterów – czasem razem z nimi, czasem tylko tego, co zdecydowali się ukryć przed czytelnikiem. Obserwowanie, jak wszystko zaczyna układać się w spójną całość, jak koło życia zatacza swój krąg, było jednym z najbardziej emocjonujących i poruszających momentów w trakcie lektury. To niesamowite, jak pozornie błahe, niepotrzebne czy wręcz niezrozumiale bolesne doświadczenia wpływają na los człowieka – refleksja banalna i z rodzaju tych, które można skwitować lekceważącym prychnięciem – a jednak trafiająca w nas jak grom z jasnego nieba, bo nie podana na talerzu, a rodząca się w bólach, z niejakim zdumieniem; pozbawiona patosu, ckliwości i taniego sentymentalizmu, za to bezwzględnie szczera, uderzająco prawdziwa i zaskakująco oczywista. Zupełnie na miejscu nawet w obliczu bezsensownego tragizmu wojny czy destrukcyjnych uczuciowych zawirowań o sile huraganu.

Margaret Mazzantini stworzyła niezwykłą powieść poruszającą wiele ważnych kwestii społecznych i psychologicznych. Jej takt, wyczucie i doskonały warsztat literacki sprawiły, że ich nagromadzenie nie przytłacza; nie tylko idealnie komponują się z wymową książki, ale ich rzeczowa i dogłębna analiza zaskakuje wielowymiarowością i autentyzmem, a nawet zwraca uwagę na niedostrzegalne na pierwszy rzut oka aspekty. Na pierwszy plan wysuwa się historia namiętnego, skomplikowanego uczucia łączącego Gemmę i Diega: statecznej, chłodnej introwertyczki i szalonego, trochę nieodpowiedzialnego optymisty. Trzecim bokiem trójkąta jest Gojko, rubaszny, prostoduszny fatalista, można by rzec – ich dobry duch. Relacje między bohaterami są maksymalnie zagmatwane, nieraz oni sami gubią się w swoich uczuciach, miotają na wszystkie strony dobrze wiedząc, że są na siebie skazani, bo nie potrafią bez siebie żyć. Desperacka miłość Diega i intensywne pragnienie macierzyństwa Gemmy splatają się w życiowy dramat wyniszczający psychikę i wystawiający ich uczucie na ogromną próbę. To on doprowadzi bohaterów do ogarniętego wojną Sarajewa, gdzie dopełnią się ich losy. Wojenna rzeczywistość, wykreowana przez Mazzantini, to prawdziwy majstersztyk. Nie ma tu rzeczowej analizy konfliktu etnicznego, ale coś o wiele cenniejszego i bardziej przemawiającego do wyobraźni: próba jego ukazania z perspektywy mieszkańców Sarajewa – oczami Gojka, jego siostry Sebiny, pary staruszków mieszkających w zniszczonej kamienicy – oraz z zewnątrz, oczami ludzi Zachodu, Gemmy i Diega. Bezradność sił ONZ, symboliczna pomoc humanitarna, wygoda i beztroska zagranicznych korespondentów w opozycji do codziennej walki o przetrwanie mieszkańców miasta, dla których nawet krótka eskapada do punktu wydawania żywności mogła zakończyć się śmiercią od snajperskiej kuli, jest wielce wymowna. Najbardziej jednak sugestywne jest to, że autorce udało się odmalować tę rzeczywistość bez uciekania się do bezdusznego generalizowania, ale ukazując życiowe tragedie poszczególnych bohaterów. Mazzantini uświadomiła w ten sposób, czym w istocie jest wojna: tysiącem prywatnych końców świata, niczym mniej i niczym więcej. Zwróciła również uwagę na jeden z bardziej drastycznych i okrutnych jej przejawów – gwałtów etnicznych. Jednak i tym razem nie posłużyła się utartym schematem, bazując na najprostszych, ale i najpłytszych aspektach współczucia, czułostkowości i sentymentalizmie. Po mistrzowsku zaanektowała ten przejaw wojennej rzeczywistości, wplatając go w fabułę i nadając mu zupełnie innego wymiaru. Jestem pełna podziwu dla brawury i talentu autorki – nie każdy odważyłby się na podobny zabieg, ale też nie każdy potraktowałby go z takim zrozumieniem, delikatnością i życiową mądrością, która nie tyle wyciska łzy z oczu, co sprawia, że czytelnik oniemieje z zachwytu i wrażenia.

Powtórnie narodzony to także słodko-gorzka opowieść zabarwiona fatalizmem i melancholią o ludzkim przeznaczeniu, które jest wpisane w nasze geny, determinuje nasze emocje i czyny, od którego nie można się uwolnić ani w żaden sposób go zmienić. Gorąco polecam tę wyjątkowo piękną, wielopłaszczyznową, zaskakującą głębią przesłania powieść, po której już nic nie będzie takie samo.

Autorka: Margaret Mazzantini
Tytuł: Powtórnie narodzony
Tytuł oryginału: Venuto al mondo
Przekład: Alina Pawłowska-Zampino
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: listopad 2013
Ilość stron: 525
Okładka: zintegrowana
Kategoria: proza zagraniczna
ISBN: 978-83-7508-682-9

Autorka recenzji prowadzi bloga pod adresem: http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/