W 1481 roku Izabela Kastylijska przywróciła do życia instytucję inkwizycji, tworząc pierwszy jej trybunał w Sewilli i stawiając na jej czele swego spowiednika i doradcę, dominikanina Tomasa de Torquemadę, bezpośrednio podlegającego parze królewskiej. Działalność inkwizycji zaostrzyła jątrzący się od dawna konflikt między starymi chrześcijanami a konwertytami – wśród których byli zarówno ci, którzy zmieniali wyznanie w obawie o własne życie i bezpieczeństwo, jednak potajemnie nadal odprawiali żydowskie rytuały religijne, jak i ci, których chrześcijańska wiara była żarliwa i szczera – jednak początkowo nie budziła ona większych obaw społeczności przechrztów. W końcu było powszechnie wiadomo, że król Ferdynand był konwertytą, a sama Izabela zawdzięczała swą władzę wpływom żydowskim i konwertyckim, nikt więc nie wierzył, że mądra, pobożna i sprawiedliwa monarchini zwróci się przeciwko swym dobroczyńcom. Bardzo szybko inkwizycja wyprowadziła wszystkich z błędu. Konwertyci z niedowierzaniem, starzy chrześcijanie z mściwą satysfakcją przyjęli dekret królewski dopuszczający przed sąd anonimowe donosy i oskarżenia, nadający im wagę niepodważalnego dowodu. Ruszyła lawina nienawiści, uprzedzeń, sąsiedzkich porachunków i zawiści, podejrzeń i bezpodstawnych kłamstw stających się dowodami w sprawie o herezję i kryptożydostwo. Raz rzucone oskarżenie uruchamiało inkwizycyjną machinę przesłuchań, tortur, konfiskaty majątków, wreszcie śmierci na stosie.
W takich oto niespokojnych czasach rozgrywa się akcja powieści Jeanne Kalogridis. Jej bohaterka, Marisol Garcia, jest jedyną córką starego chrześcijanina, zamożnego i wpływowego don Diega i konwertytki Magdaleny – artystki zajmującej się ozdabianiem figur świętych. W jej beztroskie, dostatnie życie coraz częściej przesącza się podskórny niepokój związany z potajemnymi praktykami matki i aktami nienawiści wobec Żydów, a także troska o narzeczonego Antonia, który wysłany na uniwersytet w Salamance przestał odpisywać na jej listy. Bezpieczny świat Marisol rozpada się na kawałki, kiedy jej matka zostaje oskarżona o herezję; don Diego, zdając sobie sprawę, że wkrótce reszta rodziny stanie w ogniu podejrzeń, postanawia wydać córkę za mąż za prokuratora inkwizycji wywodzącego się z rodu starych chrześcijan, Gabriela Hojedę, mając nadzieję, że ocali to jej życie. Marisol nienawidzi swojego męża – okrutnego, bezwzględnego człowieka, jednak nie zdaje sobie sprawy, że nie tylko żądza kierowała Hojedą, lecz również interes jego rodziny. Bardzo szybko przekonuje się także o tym, że bycie żoną inkwizytora nie gwarantuje bezpieczeństwa ani jej, ani jej ojcu. Opuszczona przez najbliższych Marisol musi w krótkim czasie dorosnąć, podjąć odpowiedzialność nie tylko za swoje życie, ale i los rodziny, stawić czoła prawdzie o swoich najbliższych, uświadomić sobie i podjąć walkę o własną tożsamość, spełnić pokładane w niej nadzieje. To prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza dla młodziutkiej konwertytki, którą upatrzył sobie sam główny inkwizytor, Tomas de Torquemada.
Żona inkwizytora wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony pomysł na fabułę wydaje się być naprawdę intrygujący: losy młodej dziewczyny wywodzącej się z rodu o korzeniach chrześcijańskich i żydowskich na tle rozwijającej się machiny inkwizycji w XV-wiecznej Hiszpanii to potencjalnie interesująca tematyka, nie tak znów często eksploatowana przez twórców beletrystyki historycznej i również z tego powodu budząca wyjątkową ciekawość. Z drugiej strony odpowiednia obróbka takiego tematu, ukazanie złożoności tła historycznego i barwnej panoramy obyczajowej z uwzględnieniem nastrojów społecznych, których głównym elementem byłyby napięcia i konflikty generowane przez ludność chrześcijańską i żydowską, podsycane przez politykę pary królewskiej, odradzającą się inkwizycję pod wodzą Torquemady – to prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza, jeśli autorowi zależy na jak najwierniejszym trzymaniu się prawdy historycznej, ale bez popadania w schematy. Jeanne Kalogridis nie do końca udało się spełnić te warunki, choć trzeba uczciwie przyznać, że nie wszystkie jej wysiłki spaliły na panewce.
Dominującym uczuciem po zakończeniu lektury jest wrażenie, że autorka nie zawsze i nie do końca panowała nad fabułą. O ile początek rysuje się bardzo obiecująco – swoistym wprowadzeniem jest piękna, poetycka opowieść matki bohaterki o dziejach Żydów w Hiszpanii płynnie nawiązująca do losów rodziny Garcia i sytuacji, w jakiej znalazła się społeczność sewilskich konwertytów w końcu XV wieku – o tyle rozwój fabuły niejednokrotnie wywołuje niedosyt uproszczeniami i skrótami, do jakich uciekała się autorka, chcąc doprowadzić opowieść do finału, a także pewnymi niedostatkami w kreśleniu portretów psychologicznych bohaterów, co odbiło się na ich wiarygodności, sferze emocji i motywacji. Zagadką pozostaje dla mnie osobowość bohaterki – Marisol w okrutny sposób odsuwa od siebie kochającą matkę, nie akceptując jej dziedzictwa, nie potrafi zrozumieć poświęcenia i ogromu miłości ojca, który próbuje ją chronić w desperacki, jedyny możliwy sposób – jej przemiana w kochającą, rozumiejącą, dojrzałą córkę odbywa się w jednej chwili i jest totalna, niedostatecznie umotywowana i w sensie psychologicznym zupełnie niewiarygodna – uświadomienie sobie tego w znacznym stopniu psuje przyjemność z lektury i delikatnie irytuje. Nie jest to jedyny przypadek pójścia na łatwiznę w kreśleniu portretu bohatera – równie jednowymiarową, płaską postacią jest potencjalnie groźny inkwizytor Gabriel Hojeda, który zapowiada się na postać tragiczną, zagubioną między poczuciem obowiązku, pobożnością i posłuszeństwem zasadom trybunału inkwizycyjnego a nieporadną miłością do Marisol i pragnieniem zapewnienia jej bezpieczeństwa. Wielka szkoda, że Kalogridis poleciała schematem, czyniąc z Hojedy pozbawionego wszelkich skrupułów przedstawiciela inkwizycji, jakiego właściwie można by się spodziewać. Podobne zarzuty można by mnożyć w stosunku do pozostałych postaci Żony inkwizytora – brak tu odcieni szarości, bohaterowie są albo dobrzy i szlachetni, albo do gruntu źli.
Są jednak takie aspekty powieści, którym Jeanne Kalogridis sprostała w sposób co najmniej zadowalający – mowa tu o rozwijającej się machinie inkwizycji, w której tryby dostają się niewinni ludzie, których jedyną winą było najczęściej to, że narazili się zawistnym sąsiadom, a ich majątek wpadł komuś w oko. Pomówienia, anonimowo rzucane oskarżenia miały absurdalną wagę niepodważalnego dowodu i były podstawą do aresztowania, przesłuchania z zastosowaniem tortur, skazania na konfiskatę majątku i śmierci na stosie. Narastającą, gorączkową atmosferę grozy autorka przedstawiła bardzo realistycznie – podobnie jak, nie oszczędzając uczuć i wrażliwości czytelnika, tortury w więzieniu inkwizycji, przebieg auto-da-fe i tragiczny koniec w płomieniach stosu. To zdecydowanie największe atuty powieści, choć plastyczność i naturalizm opisów zakłócają równowagę fabularną i nieco rażą w zestawieniu z nijakimi sylwetkami bohaterów.
Żona inkwizytora to całkiem udana powieść z gatunku beletrystyki historycznej mająca swoje słabe i mocne strony. Momentami uproszczenia fabularne i psychologiczne w kreowaniu postaci bohaterów niebezpiecznie zbliżają prozę Kalogridis w rejony kojarzące się z literaturą kobiecą niezbyt wysokich lotów, z drugiej strony ciekawie i konkretnie nakreślone tło historyczno-obyczajowe zaskakuje realizmem i pozwala poczuć ponurą atmosferę XV-wiecznej Hiszpanii nękanej przez widmo inkwizycji. Bez wątpienia, mimo kilku mankamentów, autorce udało się stworzyć intrygującą i wciągającą lekturę w sam raz na długie jesienne wieczory.
Autor: Jeanne Kalogridis
Tytuł: Żona inkwizytora
Tytuł oryginału: The Inquisitor’s Wife
Przekład: Martyna Bielik
Wydawnictwo: Pascal
Data wydania: październik 2013
Liczba stron: 412
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Kategoria: beletrystyka historyczna
ISBN: 978-83-7642-230-5
Autorka recenzji prowadzi bloga pod adresem: http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/