Długo zastanawiałam się nad tym, jak jednym słowem określić najnowszą powieść Grażyny Jeromin-Gałuszki. I wreszcie wymyśliłam. Magnolia to po prostu piękna książka. Piękna. Przymiotnik „piękny” jest bowiem wieloznaczny, poddający się różnorakim interpretacjom, odczytywany na rozmaitych poziomach, a wszystko w zależności od zjawiska, które opisuje. Magnolia to piękna historia, spisana pięknym językiem, pełna pięknych bohaterów. A kiedy ją czytamy, z każdą kolejną stroną zdajemy sobie sprawę z tego, że najwartościowsze piękno jest zawsze niebanalne. I niekiedy trudno je zauważyć.

Filip Spalski jest pilotem. Po osiemnastu latach szczęśliwych startów i lądowań nagle traci pracę, bez której nie potrafi normalnie funkcjonować. Na dokładkę porzuca go żona, znudzona wiecznym czekaniem na męża w domu. I jakby tego było mało, pewnego dnia Filip niespodziewanie dostaje zawału. Nasz bohater doświadcza zatem losu iście Hiobowego. Po wyjściu ze szpitala sprzedaje mieszkanie w lanserskim apartamentowcu, wsiada do auta i zwyczajnie jedzie przed siebie. Swoją metę znajduje na zabitej dechami bieszczadzkiej wsi, gdzie – dość pochopnie – kupuje podupadający hotelik. Tytułową Magnolię. I tam dopiero odkrywa, na czym polega prawdziwe życie. Jeśli jednak spodziewacie się kolejnej łzawej historyjki o tym, jak to zmęczony pracą i miejskim zgiełkiem bohater przenosi się na łono natury, zachwyca trawą i krzakami, aż wreszcie znajduje miłość i zaczyna wszystko od nowa, jesteście w błędzie. Owszem, Filip poznaje kobietę. Więcej – poznaje cztery kobiety. I jedną pyskatą dziewczynkę.

Czesia pracuje w Magnolii od zawsze. Teoretycznie zajmuje się kuchnią, a w praktyce jest także kelnerką, sprzątaczką, administratorką, menedżerką i, okazjonalnie, księgową. Marlena przeprowadziła się w Bieszczady z Warszawy i do Magnolii przychodzi dwa razy dziennie na Lavazzę. Siedzi przy stoliku, czyta stare gazety i wiecznie na coś narzeka. Nikt nie wie, jakie tak naprawdę życie wiodła w stolicy, czym się zajmowała i dlaczego los przywiódł ją do tej zapomnianej, bieszczadzkiej dziury. A sama Marlena ciągle kręci, mota i kłamie w żywe oczy. Olga mieszka w pobliżu Magnolii od wielu lat. Hoduje warzywa, orze, kosi, grabi, zajmuje się domem. Przede wszystkim zaś cierpi, bo jej mąż, którego kocha bardziej niż samą siebie, leży sparaliżowany po wylewie i nie wykazuje absolutnie żadnej chęci do życia. Doris zjawia się nagle. Przywozi ze sobą różowo-niebieskie ubrania, sztalugi i pudła z farbami oraz udaje niewyobrażalnie głupią. Jak się wkrótce okazuje, ma ku temu ważne powody. I wreszcie mała Tuśka, dziewczynka codziennie przybiegająca do Magnolii po resztki dla psów, a w międzyczasie zamęczająca towarzystwo rozmaitej treści opowieściami – prawdziwymi bądź też zmyślonymi, przy czym nigdy nie wiadomo, która jest która. Tak jak w przypadku jednej, dość szczególnej i tragicznej historii Rudolfa i Luizy…

Znajdą się pewnie bystrzy spece od marketingu wydawniczego, którzy powieść Jeromin-Gałuszki włożą między bajki pisarek pokroju Katarzyny Grocholi. Nie, żebym miała coś przeciwko Grocholi, ale Magnolia reprezentuje jednak trochę inny rodzaj twórczości literackiej. Fakt, mamy faceta po przejściach, mamy wyprowadzkę z miasta, mamy rozwód, mamy wytarty nieco motyw rozpoczynania życia od zera, w innych warunkach i wśród nowo poznanych ludzi. I na tym koniec. Nie będzie rozpamiętywania przeszłości, wspominania byłej żony, nawiązywania romansów, zakochiwania się, nie będzie rozterek nad utraconym szczęściem. Będzie natomiast ciepła i mądra opowieść o losach czterech kobiet i jednej dziewczynki, na które Filip trafia przypadkiem i które stają się dla niego prawdziwą rodziną. Taką, jakiej nigdy wcześniej nie miał. A Czesia, Marlena, Olga, Doris i Tuśka nie są wcale idealne. Nie klepią się po plecach, nie głaszczą po rękach, nie robią słodkich oczu. Wręcz przeciwnie. Zrzędzą, narzekają, jęczą, dokuczają sobie nawzajem i ciągle – jak wydaje się Filipowi – gadają o duperelach. Z czasem jednak Filip zrozumie, iż w tych duperelach, w pozornie nieistotnych błahostkach kryje się coś prawdziwego. Mężczyzna odkrywa, że autentyzm życia, jego smak, zapach i wartość tkwią w szczegółach. Że życie składa się z pierdół, które zebrane do kupy tworzą wyjątkową, niemożliwą do podrobienia, doskonałą całość. I jeszcze to, że czasem po prostu trzeba pogadać o głupotach. Bo jeśli rzeczywiście wydarzy się coś wielkiego, tragicznego i epickiego, to ludzie złączeni prawdziwie silnymi więzami skoczą za sobą w ogień. Filip odkrywa wreszcie, na czym polega prawdziwa miłość i prawdziwe piękno. A tych dwóch zjawisk wcześniej zupełnie nie pojmował.

Magnolia jest zatem piękną powieścią o pięknie ukrytym w ludziach, miejscach i pozornie nieistotnych zdarzeniach. Jeromin-Gałuszka zachwyca stylistyczną sprawnością, genialnymi dialogami, po mistrzowsku naśladującymi żywą mowę, i plastycznością opisu. Akcja z miejsca wciąga, mimo iż w powieści pozornie niewiele się dzieje, a zagęszczająca się ze strony na stronę atmosfera sprawia, że spodziewamy się w finale prawdziwej petardy. I petarda jest. Oj, jest… Magnolia to idealna powieść na zakończenie lata. Słodko-gorzka, śmieszno-straszna, ciepło-zimna. Zupełnie jak pełna sprzeczności i nieprzewidywalna wczesna jesień.

Tytuł: Magnolia
Autorka: Grażyna Jeromin-Gałuszka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 14 maja 2013
ISBN: 9788378395133
Liczba stron: 384
Okładka: miękka
Kategoria: powieść obyczajowa, proza polska