O książce:
W niewielkim miasteczku Monterey, tuż po zakończeniu I wojny światowej żyje grupa paisanos, potomków hiszpańskich konkwistadorów. To lekkoduchy, których łączy głęboka pogarda do pracy, żyją więc z grabieży i resztek wyżebranych w restauracjach. Czas upływa im głównie na spaniu, zalecaniu się do kobiet i walce o najcenniejszy kruszec, czyli wino. Głównym bohaterem powieści jest Danny, mieszkający w dzielnicy Tortilla Flat, którego dom staje się miejscem spotkań jego przyjaciół, wiecznie głodnych jadła i przygód: Pilona, Pablo, Jezusa Marii, Wielkiego Joe Portugalczyka i Pirata.
Adaptując na własny użytek tematy i konstrukcję legend o królu Arturze, Steinbeck stworzył w kalifornijskim miasteczku prawdziwy Camelot i zasiedlił go barwną gromadą rycerzy o manierach rodem z Rabelais’go.
Tytuł:Tortilla Flat
Autor: John Steinbeck
Tłumaczenie: Jan Zakrzewski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: marzec 2013
Rok wydania oryginału: 1935
Oprawa: miękka
Format: 130mm x 200mm
Liczba stron: 248
ISBN 978-83-7839-470-9
Recenzję książki przeczytasz TUTAJ.
Tortilla Flat
John Steinbeck
(fragment)
ROZDZIAŁ 1
O tym jak Danny po powrocie z dalekich wojen został spadkobiercą i przysiągł opiekować się słabymi
Kiedy Danny wrócił z wojska do domu, dowiedział się, że jest spadkobiercą i właścicielem nieruchomości. Viejo, to znaczy dziadek, umarł, pozostawiając Danny’emu dwa domki na Tortilla Flat.
Gdy Danny o tym usłyszał, przytłoczyło go bardzo poczucie straszliwej odpowiedzialności. Nim więc poszedł obejrzeć domy, kupił galon czerwonego wina i w samotności wypił prawie cały. Wtedy ciężar odpowiedzialności ustąpił miejsca prawdziwej naturze Danny’ego. Zaczął pokrzykiwać, połamał parę krzeseł w spelunce przy Alvarado Street oraz odbył dwie krótkie, ale pełne chwały walki. Mało kto jednak zwracał na niego uwagę. Wreszcie energiczne wymachiwanie pałąkowatymi nogami przywiodło go w pobliże mola, gdzie o wczesnej godzinie poranku włoscy rybacy w gumowych butach siadali do kutrów, by jechać na połów.
Rozsądek Danny’ego rozpłynął się w uprzedzeniu rasowym. Zaczął grozić rybakom.
– Sycylijskie podrzutki! – przezywał ich. – Śmiecie z wyspy więziennej. Psy psów i taka wasza pieska natura. Chinga tu madre, Piojo. – Grał im na nosie i wykonywał nieprzyzwoite ruchy ręką poniżej pasa. Rybacy tylko się uśmiechali, przekładali wiosła i mówili:
– Jak się masz, Danny, kiedy wróciłeś do domu? Przyjdź do nas wieczorem, mamy nowe wino.
Danny był oburzony. Wrzeszczał coraz głośniej:
– Pon un condo a la cabeza!
A oni wołali: – Do widzenia, Danny, spotkamy się wieczorem! – Powsiadali do swoich małych kutrów, wypłynęli za falochron, zapuścili motory i pyrkając, odjechali w morze.
Danny czuł się strasznie obrażony. Wrócił na Alvarado Street, po drodze wybijając szyby w oknach. Na drugim skrzyżowaniu wziął go pod opiekę policjant. Danny miał wielki szacunek dla policji i pozwolił się spokojnie prowadzić. Gdyby nie fakt, że dopiero co wrócił z wojska po zwycięstwie nad Niemcami, dostałby sześć miesięcy. Wobec wyraźnych okoliczności łagodzących sędzia wymierzył mu jedynie trzydzieści dni aresztu.
Tak więc przez miesiąc Danny odpoczywał na pryczy w areszcie miasta Monterey. Czasami rysował nieprzyzwoite obrazki na ścianach, czasami wspominał swoją wojskową karierę. Godziny płynęły wolno w celi miejskiego aresztu. Niekiedy dostawał na noc do towarzystwa jakiegoś pijaka, ale przestępczość w Monterey chyliła się ku upadkowi i Danny przeważnie spędzał czas samotnie. Z początku dokuczały mu trochę pluskwy, ale kiedy się przyzwyczaiły do smaku jego krwi, a on do ich ukąszeń, wzajemne stosunki znacznie się poprawiły.
Znalazł sobie nawet wesołą zabawę. Złapał pluskwę, rozgniótł ją na ścianie, obrysował ołówkiem i napisał: „Burmistrz Clough”. Następnym pluskwom nadawał imiona radnych. Po pewnym czasie cała ściana pełna była rozgniecionych pluskiew, opatrzonych nazwiskami miejscowych notablów. Dorysowywał im uszy i ogony, dodawał wielkie nosy i wąsy. Tito Ralph, miejscowy profos, był wstrząśnięty, ale chwilowo nie narzekał głośno, ponieważ Danny, mając wielki szacunek dla organów wymiaru sprawiedliwości, oszczędził sędziego pokoju, który go skazał, oraz przedstawicieli miejscowych sił policyjnych.
Któregoś wieczoru, kiedy w areszcie było bardzo smutno i samotnie, odwiedził Danny’ego Tito Ralph, przynosząc dwie butelki wina. Po godzinie wyszedł w celu uzupełnienia zapasów wina, a Danny mu towarzyszył, gdyż w areszcie było bardzo nieprzytulnie. Wstąpili więc do Torellego, gdzie nabyli wino i siedzieli, póki ich Torelli nie wyrzucił. Wtedy Danny położył się w lesie i zasnął, a Tito Ralph powlókł się chwiejnym krokiem do aresztu, żeby zameldować o ucieczce Danny’ego.
Jaskrawe słońce obudziło Danny’ego około południa. Postanowił ukrywać się cały dzień przed ewentualną pogonią. Biegał więc po lesie i chował się w krzakach, od czasu do czasu wyglądając spod poszycia jak ścigany lis. A wieczorem, ponieważ tradycji stało się zadość, wyszedł z ukrycia i zajął się swymi sprawami.
Były to sprawy bardzo proste. Chodził od restauracji do restauracji i pytał kucharza:
– Macie jakiś stary chleb dla psa?
A gdy wreszcie jeden łatwowierny kucharz zawijał skórki chleba, Danny porwał dwa plastry szynki, cztery jajka, barani kotlet i łapkę na muchy.
– Kiedyś ci zapłacę – powiedział.
– Nie musisz płacić za resztki – odparł kucharz. – Gdybyś ich nie wziął, byłbym je wyrzucił.
Po tym wyjaśnieniu w dużej części ustąpiły wyrzuty sumienia, jakie Danny miał z powodu kradzieży. Jeśli kucharz w ten sposób odnosi się do całej sprawy, to znaczy, że wina Danny’ego nie jest znowu taka wielka. Wrócił do Torellego, wymienił cztery jajka, kotlet barani i łapkę na muchy na dużą szklankę grappy i wycofał się do lasu na kolację.
Wieczór był ciemny i wilgotny. Między czarnymi sosnami strzegącymi granicy Monterey od strony lądu zawisła bezwładnie biała jak mleko mgła. Danny pochylił nisko głowę i stawiał szybkie kroki, aby czym prędzej znaleźć się pod osłoną lasu. Spostrzegł idącą przed nim szybko sylwetkę. Gdy odległość się zmniejszyła, Danny rozpoznał raźny krok swego dawnego przyjaciela Pilona. Danny był człowiekiem szlachetnym, ale w porę sobie przypomniał, że sprzedał całą swoją żywność z wyjątkiem dwóch plasterków szynki i torebki suchych skórek chleba.
„Muszę go minąć niepostrzeżenie – postanowił. – Idzie on zresztą krokiem człowieka, który obżarł się pieczonym indykiem i innymi smakołykami”.
Nagle Danny spostrzegł, że Pilon kryje coś zazdrośnie pod kurtką na brzuchu.
– Ai, Pilon, amigo! – zawołał.
Pilon przyspieszył kroku. Danny poderwał się do truchtu.
– Pilonie, drogi przyjacielu, gdzie się tak spieszysz?
Pilon pogodził się z nieprzychylnym zrządzeniem losu, stanął i czekał. Danny zbliżał się ostrożnie, przemawiając głosem pełnym entuzjazmu:
– Szukałem ciebie wszędzie, najdroższy z najdroższych przyjaciół, bo akurat mam dwa wielkie kotlety z mięsa boskiej świni i torbę słodziutkiego białego chleba. Możesz czerpać z mojego bogactwa, Pilonie, drogi przyjacielu.
Pilon wzruszył ramionami.
– Niech będzie – mruknął ponuro.
Poszli razem w las. Pilon był zadumany. Wreszcie stanął i obrócił się do przyjaciela.
– Danny – zapytał ze smutkiem – skąd wiedziałeś, że pod kurtką mam butelkę koniaku?
– Koniaku? – wykrzyknął Danny ze zdumieniem. – Ty masz koniak? Może niesiesz go dla chorej starej kobiety? – spytał naiwnie. – Może chowasz go na ponowne przyjście naszego Pana Jezusa? Skąd zresztą mogę, drogi przyjacielu, odgadnąć przeznaczenie twojego koniaku! Nie jestem nawet pewien, czy go w ogóle masz. Poza tym wcale nie chce mi się pić. Nie tknąłbym twojego koniaku. Chętnie ci służę moimi kotletami, ale jeśli idzie o twój koniak, niech pozostanie on w dalszym ciągu wyłącznie twój i niczyj więcej.
Pilon odparł surowo:
– Danny, chętnie podzielę się z tobą moim koniakiem, pół na pół. Idzie mi tylko o to, byś go sam nie wyżłopał.
Danny zmienił temat.
– Tutaj na polanie upieczemy mojego prosiaka, a ty uprażysz słodkie ciasto, które mam w torbie. Butelkę z koniakiem postaw w miejscu, gdzie możemy ją widzieć, widząc jednocześnie siebie.
Rozpalił ogień, upiekli szynkę i jedli stary chleb. Poziom koniaku w butelce uparcie się obniżał. Gdy się najedli, usiedli bliżej ognia i pociągali delikatnie z butelki jak napęczniałe, rozleniwione pszczoły. Mgła opadła nisko i zszarzyła im kurtki wilgocią. Między sosnami wzdychał tęskno wiatr.
Po pewnym czasie serce Danny’ego i Pilona przytłoczył ciężar samotności. Danny myślał o swoich rozproszonych po świecie przyjaciołach.
– Gdzie jest Artur Morales? – jęknął, wyrzucając przed siebie dłonie z rozcapierzonymi palcami. – Zginął we Francji – odpowiedział sam sobie, obracając dłonie ku ziemi i opuszczając ręce gestem rozpaczy. – Zginął za swój kraj. Zginął na obcej ziemi, obcy ludzie przechodzą koło jego grobu i nawet nie wiedzą, że tam leży Artur Morales. – Znowu obrócił dłonie. – Gdzież jest nasz dobry Pablo? – jęknął.
– W mamrze – stwierdził Pilon. – Pablo ukradł gęś i schował ją w krzakach. Gęś zaczęła bić skrzydłami i uderzyła Pabla. Pablo krzyknął i tak go złapali. Teraz siedzi w mamrze i będzie siedział jeszcze sześć miesięcy.
Danny westchnął i zmienił temat, gdyż zdał sobie sprawę, iż wykorzystał już w pełni jedyną osobę, która była godna słuchać jego przemówienia. Ale nie opuściło go przykre uczucie samotności, które nadal gwałtownie domagało się ujścia.
– Siedzimy sobie tutaj – odezwał się wreszcie.
– Ze złamanymi sercami – dokończył lirycznie Pilon.
– Nie, to nie poemat – powiedział Danny. – Siedzimy sobie tutaj bezdomni. Oddaliśmy nasze życie ojczyźnie, a teraz nie mamy nawet dachu nad głową.
– Nigdy nie mieliśmy – usłużnie rozwinął tę myśl Pilon. Danny pił rozmarzony, aż Pilon musiał szturchnąć go pod żebro i odebrać butelkę.
– To mi przypomina historię o człowieku, który był właścicielem dwóch domów publicznych… – powiedział Danny i rozdziawił nagle usta. – Pilonie! – wykrzyknął. – Mój drogi przyjacielu, najmilsza istoto pod słońcem, byłbym zapomniał! Jestem spadkobiercą. Jestem właścicielem dwóch domów!
– Publicznych? ~ spytał Pilon z nadzieją w głosie. – Nie, jesteś zapijaczonym łgarzem – uznał.
– Nie. Pilonie, złoty, kochany Pilonie, mówię prawdę. Viejo umarł, jestem spadkobiercą, ja, najukochańszy z jego wnuków.
– Byłeś jego jedynym wnukiem – uzupełnił realista Pilon. – Gdzie są te domy?
– Znasz dom, w którym mieszkał viejo w Tortilla Flat?
– Tu w Monterey?
– Tak, w Tortilla Flat.
– I w tych domach można mieszkać?
Danny siedział wyczerpany podnieceniem.
– Nie wiem, zapomniałem, że je mam.
(…)