Niepowodzenie jest po prostu okazją do rozpoczęcia czegoś od nowa, tym razem już w bardziej inteligentny sposób.
– Henry Ford
O książce:
Detroit. Amerykańska legenda w drodze z piekła do nieba i z powrotem jest próbą odpowiedzi na pytanie, co się stało z miastem, które kiedyś uważane było za symbol amerykańskiego sukcesu? Dlaczego miasto Detroit tak dramatycznie różni się od swoich oddalonych o kilkanaście kilometrów przedmieść, w których królują zadbane domy, starannie przystrzyżone trawniki, spokój i bezpieczeństwo? Dlaczego Detroit tak bardzo różni się od reszty USA?
Nigdzie w USA nie można tak brutalnie skonfrontować mitu o zasobnej, racjonalnej, pracowitej i szczęśliwej Ameryce z traumatycznym obrazem katastrofy urbanistycznej, ekologicznej i społecznej na wielką skalę.
Detroit… jest rodzajem przewodnika, który jest bardziej potrzebny nie przed wyjazdem, lecz po powrocie z legendarnego The D. Detroit nie jest skończonym epizodem w historii zachodniego industrializmu. Miasto z desperacją walczy o zachowanie resztek swojej dumy i potęgi. Detroit jest dziś jak filmowy bokser Rocky Balboa, który mimo że był wielokrotnie liczony do 9, w drodze do hell and back, to jednak walczył do końca kolejnej rundy z nadzieją na przeżycie i powrót w glorii w 15, finałowej rundzie.
O autorze:
Michael Stalmarsk – ur. 1952, kulturoznawca, wydawca (w latach 1999–2008) szeregu magazynów ilustrowanych poświęconych krajom skandynawskim (ze szczególnym uwzględnieniem Szwecji i Danii) oraz Polsce i Włochom. Studiował na uniwersytetach we Wrocławiu, Warszawie i Borås (Szwecja). Mieszka w Bromölla w Szwecji.
Tytuł: Detroit
Podtytuł: Amerykańska legenda w drodze z piekła do nieba i z powrotem
Autor: Michael Stalmarsk
ISBN: 978-83-7805-676-8
Oprawa: miękka
Format: 144×206 mm
Liczba stron: 210, zdjęcia
Premiera: 6 sierpnia 2013
Kategoria: literatura faktu
Detroit. Amerykańska legenda w drodze z piekła do nieba i z powrotem
Michael Stalmarsk
(fragment)
Współczesne Detroit jest ostatnim miejscem na świecie, gdzie można by narzekać na brak wolnej przestrzeni miejskiej. Problemem tego miasta jest jej nadmiar. Mimo to, na początku lat osiemdziesiątych, doszło do społecznego konfliktu, który po raz kolejny rozdrapał niedawno co zabliźnione rany i wykopał szaniec nieufności pomiędzy mieszkańcami i władzami miasta. Tym razem sytuacja była odwrotna niż w 1967 roku w czasie zamieszek rasowych. Wtedy władza była biała, a protestujące masy czarne. W 1980 roku władza była czarna, a buntująca się masa biała. Podejrzenia o nieczystą grę światowej korporacji, łamanie prawa przez władze Detroit, opowiedzenie się hierarchii kościelnej po stronie możnych to główne elementy tego dramatycznego konfliktu – walki o Poletown.
Radość była duża, kiedy General Motors przedstawił plany budowy nowej fabryki za 600 milionów dolarów na terenie zamkniętej w 1979 roku fabryki Dodge Main. Mimo nowoczesnej infrastruktury drogowej łączącej Detroit z resztą Michigan, GM nie zdecydował się na budowę green field – nowego ośrodka przemysłowego wzniesionego z dala od wyeksploatowanych już brownfields, czyli zanieczyszczonych, zdegradowanych i ciasnych parceli przemysłowych blisko centrum miasta. W 1980 roku GM postanowił o budowie swojego nowego kolosa nie blisko Detroit, lecz praktycznie w centralnej części miasta, około 5 km od Cadillac Square. Nowoczesna fabryka miała zatrudniać ponad 6 tysięcy pracowników i była ostatnią deską ratunku dla miasta, rozpaczliwie szukającego nowych miejsc pracy i dochodów. Fabryka Cadillaca miała stać się motorem gospodarczym miasta, które nie stanęło jeszcze na nogi po katastrofalnych latach siedemdziesiątych. Na decyzji o budowie nowej fabryki można zakończyć pozytywną część opowieści o Poletown. General Motors i urząd miasta z inwestycyjnym zapałem przystąpili do pracy. Zapomnieli jednak o jednym, ale za to istotnym elemencie w procesie planowania – zwykłych obywatelach. GM upatrzyło sobie miejsce na nową fabrykę tam, gdzie stała kiedyś fabryka Dodge Main. Działka była jednak za mała jak na potrzeby GM i koncern domagał się wielu poprawek. Aby zbudować fabrykę, teren należało znacznie powiększyć, co w praktyce oznaczało zrównanie z ziemią dzielnicy Poletown, a dokładnie 1300 domów, 140 firm, 6 kościołów i jednego szpitala. Utrata tak dużej substancji miejskiej być może nie okazałaby się katastrofą, gdyby Poletown było zwykłą dzielnicą. Ale miejsce należało do wyjątkowych. Mogło się pochwalić tym, czego tak bardzo brakowało innym częściom miasta – stabilną strukturą mieszkańców i wyrobionymi przez pokolenia tradycjami dobrosąsiedzkimi. Od paru pokoleń żyli tu w zgodzie i blisko siebie Afroamerykanie, Jugosłowianie, Filipińczycy, Włosi, potomkowie pierwszych emigrantów polskich z XIX wieku oraz nowo przybyli do USA. Większość mieszkańców pracowała w okolicznych fabrykach cygar, rzeźniach lub zakładach Dodge. Ta misterna tkanka miejska miała własny klimat i rytm życia. Poletown nie było odizolowane od tego, co się działo w dotkniętym kryzysem downtown, ale wykazywało zadziwiającą witalność i umiejętność trwania w ciężkich czasach. Po ogłoszeniu planów budowy dość duża część mieszkańców nie miała innego wyboru, jak tylko wyprowadzić się do innych dzielnic. Tylko starsze pokolenie dawało wyraz zdecydowanemu niezadowoleniu. Kością niezgody nie była cena za wywłaszczane nieruchomości. Piętnaście tysięcy dolarów za małe drewniane domy, które często nie były w najlepszym stanie, to nie była zła cena. Protestującej części mieszkańców Poletown (którzy stanowili 10 procent wszystkich mieszkańców dzielnicy) chodziło o coś więcej – o brak szacunku i nieprzestrzeganie podstawowej zasady, jaką jest nietykalność własności prywatnej bez zgody jej właściciela, zasady będącej jedną z podstaw amerykańskiego współżycia społecznego.
© Michael Stalmarsk 2013