O książce:
Drugi tom opowieści o saskim rodzie Billungów, wysoko urodzonych i żądnych władzy krewnych cesarza Ottona I, jest kontynuacją i domknięciem części pierwszej Wichman. Krucjata. Barwny fresk Europy X wieku wypełniają postaci niezwykłe: szpiedzy i agenci, rycerze niemieccy i francuscy, skandynawscy i słowiańscy wojowie, pogańscy kapłani, kupcy, handlarze niewolnikami, bankierzy, ludzie wszelkich nacji i wyznań, duchowni Kościoła Katolickiego: od zdeprawowanego papieża, przez archidiakona narkomana i dewianta, po skromnego i doskonale wykształconego medyka. Plejada europejskich książąt i monarchów dopełnia ten średniowieczny teatr, w którym królują intrygi, mściwość i nieustanne lokalne wojny o wpływy. Fikcja literacka jest mocno osadzona w realiach ówczesnej rzeczywistości i prowadzona w zgodzie z faktami.
Bracia Wichman i Ekbert Billungowie, przywróceni do łask cesarza Ottona I, ale odsunięci od życia publicznego, spędzają czas w Wichmannsburgu. Przybywa do nich Cieszymira w towarzystwie trzech duńskich wojów, prosząc o pomoc w odbiciu ukochanej Wichmana z rąk okrutnego Skalla Białego Smoka, przywódcy berserków, który wypowiedział posłuszeństwo duńskiemu władcy. Drużyna wyrusza do Danii. Wykorzystuje to stryj Herman, który wszelkimi sposobami stara się unieszkodliwić bratanków, organizując zasadzki i knując oszczercze intrygi. Sam Billung senior ma kłopoty w swoim zamku, gdzie wszystko wskazuje na zadomowienie się Antychrysta.
Gero, margrabia Marchii Wschodniej i jedyny sojusznik prześladowanych braci, powierza Wichmanowi misję nękania Słowian na terytorium za Odrą. Billung z żoną Cieszymirą osiada w grodzie Wieletów, Radogoszczy, gdzie rośnie w siłę i podsyca w sobie książęce ambicje. Postanawia sięgnąć po dziedzinę Mieszka I. Nadchodzi rok 967…
Tytuł: Wichman. Upadek
Autor: Piotr Owcarz
Wydawca: Replika
Data premiery: 30 kwietnia 2013
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 145×205 mm
Liczba stron: 340
ISBN: 978-83-7674-244-1
Kategoria: fantastyka, historia
Wichman. Upadek
Piotr Owcarz
(fragment)
Rozdział I
Niech żyje cesarz!
Rzym, rok 962, 2 lutego, niedziela, Matki Boskiej Gromnicznej
– Niech żyje cesarz! Niech żyje cesarz! – wołali panowie niemieccy w pięcionawowej bazylice świętego Piotra.
Wśród nich głos zdzierał Bodo Saksończyk. Bodo, z racji swych zasług i stanu, stał w nawie głównej blisko przejścia, którym kroczył dumnie imperator wraz z żoną, Adelajdą. Dokładnie widział jego triumfujące oblicze. Choć twarz monarchy była brodata i pomarszczona, Augustus Otton przewyższał wyglądem wszystkich dotychczas widzianych przez Bodona królów. Przyozdobiony wspaniałym ornatem i wysadzaną perłami koroną, w prawej ręce trzymał berło, w lewej sphairę. Inkrustowanego gladiusa niósł za nim miecznik Ansfried, w towarzystwie bogato wystrojonych dworzan i rycerzy. Adelajda, prócz ciężkiej obręczy na głowie, odziana była w obfitą, fałdzistą szatę barwy czerwonej oraz wzorzyste, przetykane złotem ciżmy. Stąpała po marmurowych płytach dostojnie, ale nieco sztywno, co upodabniało ją bardziej do prowadzonej na sznurkach lalki niźli wielkiej władczyni.
Para cesarska szła przez środek bazyliki prosto do Porta Argentea. Przed ołtarzem świętego Maurycego pozostali w niemych pozach udzielający namaszczenia olejkiem egzorcystycznym duchowni: papież Jan XII oraz biskupi z Albano, Porto i Ostii.
Chóry kleryków i mnichów zaintonowały Te Deum, odezwały się dzwony. W przejście wbił się tłum.
Bodo poprawił zsuwający się z bioder ozdobny pas ze skóry i zaczął się przeciskać w stronę srebrnej bramy. Uroczystość trwała już od wielu godzin, a on uczestniczył w niej od samego początku, kiedy to uformował się pochód na nerońskim polu i wkroczył starą via Triumphalis do miasta. Był przy spotkaniu cesarza z papieżem, odmówił modlitwę przy grobie świętego Piotra, obserwował uważnie namaszczenie. Samej koronacji nie traktował w sposób dosłowny. Zbyt dobrze znał Ottona i jego stosunek do zwierzchnika kościoła. Dwudziestopięcioletni papież, lekkoduch, też nie wydawał mu się szczery wypowiadając słowa: „Przyjmij ten znak chwały w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Niech nie tykają cię starożytni wrogowie i niech nie imają się ciebie żadne nałogi. Żyj łaskawie, kochaj sprawiedliwość i prawo. Zważ, że otrzymujesz koronę wiecznego królestwa od naszego Pana Jezusa Chrystusa w obliczu świętych, który z ojcem i duchem świętym żyje i króluje przez wszystkie wieki wieków amen.”.
Orszak niespodziewanie zatrzymał się. Popchnięty przez kogoś Bodo wpadł z rozpędu na pięknie rzeźbione drzwi Hadriana. Przywarł do nich całym ciałem, wdychając nieświeży zapach metalu i odór dziesiątek spoconych ludzi. Odepchnął się i wspiął na palce. Po paru ruchach głową zorientował się, że utknął gdzieś pomiędzy rzymską szlachtą, a poślednim duchowieństwem. Zmieszał się z klerem. Zapach potu natychmiast zastąpiła woń kadzideł i woskowych świec.
Ciżba ruszyła. Saksończyk wraz z tłumem pokornych benedyktynów znalazł się w atrium. Stojący na dziedzińcu świątynnym żołnierze wznosili okrzyki: „Chwała ci, cezarze! Chwała!”. Para cesarska zatrzymała się przy fontannie z szyszką i Otton ręką pozdrowił swych wojów.
– Wspaniała chwila, co? – zaskoczył go głos z tyłu.
Odwrócił głowę.
– Gwidon! – Obok odświętnie ubranego Awiniończyka stał równie przystojny d’Aosta. – I Adalbert! Żyjecie?!
– Jak widzisz – rzekł Gwidon z charakterystycznym prowansalskim akcentem.
– Wieść niosła, żeście zostali usieczeni przez Italczyków na górze świętego Leona.
– Widać, żeś niedawno przyjechał – uśmiechnął się Prowansalczyk. – Zamek Berengara w Apeninach, o którym mówisz, nie był jeszcze oblegany.
– Przejście dla ojca świętego! – gromkim basem zakrzyknął szef papieskiej straży. – Rozstąpcie się, ludzie!
Zrobiło się zamieszanie. Gwardziści włóczniami rozpychali mrowie gapiów.
– Papież z cesarzem jedzie na Lateran – mruknął Adalbert. – Chodźmy stąd w spokojniejsze miejsce.
Mężczyźni przedarłszy się przez podekscytowaną gromadę zbrojnych i cywili dotarli do wyjścia. Po opuszczeniu kościoła zeszli ze schodów i wmieszali w tłum czekającego na jałmużnę pospólstwa.
*
Wszystkie gospody na via Lata były tego dnia zamknięte. Władze Wiecznego Miasta obawiały się wybryków ze strony swoich obywateli, którzy w większości nie pałali miłością do chełpliwych Germanów. Zatrzaśnięte na cztery spusty okiennice i drzwi w domach dobitnie o tym świadczyły. Tylko okoliczne kościoły Klemensa i Cyriaka pozostały otwarte, ponieważ odbywały się w nich dziękczynne nabożeństwa.
– Chyba nie napijemy się dzisiaj wina – Bodo nie krył zwątpienia.
– Poczekajcie! – Gwidon skręcił w poprzeczną uliczkę i wszedł do małej piwniczki, nad którą wbity był w ścianę pręt i wisiała deska z wypalonym napisem: „Trattoria”.
Po chwili zjawił się z powrotem.
– Chodźcie!
W chłodnym pomieszczeniu ze sklepieniami kolebkowymi siedziało kilku starych Włochów. Grali w kości. Właściciel przybytku zaprosił Awiniończyka i jego towarzyszy za kotarę. Stał tam odrapany stół i cztery stołki. Usiedli, prosząc karczmarza o mocny trunek. Gdy ten zniknął, Adalbert zerknął ciekawsko na Bodona.
– Skoro niedawno przyjechałeś z Saksonii, opowiadaj, co tam słychać?
– Co słychać u naszego dobrodzieja, margrabiego Gerona? – poprawił go Gwidon. – Dalej cierpi?
– Mało powiedziane – odparł Bodo. – Usycha ze zgryzoty.
– Mój Boże – pokiwał głową Prowansalczyk. – Minęły już trzy lata, a on wciąż nie może pogodzić się ze stratą ukochanego syna.
– Dobrze, że ma jeszcze przy sobie synową – włączył się po chwili zadumy d’Aosta.
– Hadwiga po śmierci Zygfryda przybrała habit zakonny – pospieszył z wyjaśnieniem Saksończyk. – Jest teraz ksienią w Gernrode.
Karczmarz postawił przed mężami pękaty dzban wina i trzy kubki. Gwidon dał mu półdenarówkę i kiwnął ręką, że może odejść. Włoch posłusznie się oddalił.
– A brat jej, Wichman? – przerwał ciszę Adalbert. – Co z nim?
– Cudem uszedł z zamachu na swe życie i dzięki Geronowi zyskał przebaczenie Ottona.
– To wiemy, ale co teraz robi?
Bodo zmieszał się nieco.
– No, chyba nic, siedzi sobie spokojnie w Wichmannsburgu i dogląda zamku. Ja w każdym razie niewiele na jego temat ostatnio słyszałem.
Awiniończyk rozlał wino do kubków i wzniósł pierwszy toast.
– Za spotkanie!
– Za spotkanie! – podjęli Adalbert i Bodo.
Saksończyk po skosztowaniu wina chrząknął głośno jak warchlak.
– Więcej się mówi o stryju grafa, Hermanie. Gdy wy tu, w Italii, nowe Imperium Romanum budujecie, on się umacnia na pograniczu. Wysyła szpiegów do Wagrów i Obodrytów. Mami ich, szantażuje, radzi napadać na siebie. Ludzie gadają, że znowu coś wobec nich zamyśla.
– Ot i polityka! – westchnął Gwidon. – Napijmy się!