O książce:
Dobrze wie, jak zadawać ból. Będzie robił to nadal. A one będą cierpieć.
Ofiarę obdzierano ze skóry żywcem. Ból bił z każdego rysu twarzy kobiety, jakby wciąż cierpiała, nawet po śmierci. Oczy miała wytrzeszczone z przerażenia i wpatrzone w pustkę. Na nocnym stoliku leżała elektryczna lokówka. Każde z obrażeń wystarczało, by ofiara straciła przytomność, ale nie dano jej chwili wytchnienia. Podobnie jak przy poprzednim morderstwie, w powietrzu czuć było amoniak.
Kolejne zabójstwa cechuje coraz większe okrucieństwo. Detektyw Frank Quinn wie, że żeby schwytać „Rzeźnika” musi najpierw zrozumieć motywy jego działania. Żeby dojść do szokującej prawdy, będzie musiał cofnąć się w przeszłość – odkryć i połączyć ze sobą fakty pozornie nie mające nic wspólnego z sadystycznymi morderstwami popełnianymi w Nowym Jorku.
Morderca cierpliwie zmierza do celu. Tylko on zna reguły gry i tylko on wie, że ofiary są jedynie narzędziami. Plan jest perfekcyjny, jego realizacja – doskonała, jednak cel musi pozostać ukryty. „Rzeźnik” zbliża się do niego coraz bardziej. Jest już o krok.
Tytuł: Seryjny
Autor: John Lutz
Wydawnictwo: Prószyński Media
Data premiery: Styczeń 2013
Seria: Zabójcza seria
Liczba stron: 664
Wymiary: 110 x 175 mm
ISBN: 978-83-7839-416-7
Seryjny
John Lutz
(fragment)
CZĘŚĆ I
Gdybym ożyła raz jeszcze,
Całowałabym palce deszczu
I piłabym oczami odblaski
Każdego srebrzystego skosu…
Edna St. Vincent Millay, Odrodzenie
Wtem słyszę pisk bólu!
Królik już w sidła wpadł…
James Stephens, Sidła
1
Millie Graff miała obolałe stopy. Była hostessą w Mingles, nowej i popularnej restauracji przy Zachodniej Czterdziestej Piątej, niedaleko Times Square. Przez ostatnie pięć godzin nie miała chwili, by usiąść. Po pracy czekał ją krótki spacer – raptem trzy przecznice – a potem zejście długimi betonowymi schodami na peron metra. W zatłoczonym wagonie pewnie ktoś nadepnie jej na palce umęczonej stopy.
Nie narzekała jednak na pracę w Mingles. Zarabiała na tyle dobrze, że już niedługo mogłaby się przenieść z ciasnego mieszkanka w Village do czegoś większego, może na Upper West Side. W pracy czuła się pewnie, a istniała też wciąż szansa, że załapie się do jakiejś chorus-line gdzieś na off-Broadwayu.
Taniec to była pierwsza miłość Millie. Właśnie dlatego przeniosła się do Nowego Jorku z rodzinnego miasteczka w New Jersey. Taniec i marzenia – to kochała najbardziej.
Dbała o linię i wciąż wyglądała jak tancerka: smukła szyja i tułów, mały biust, umięśnione nogi i ta elegancka gibkość w kostkach, przyciągająca męskie spojrzenia.
Rzeczywiście, gdy wbiegała po schodach swojego domu, trzymając parujący pojemnik z jedzeniem kupionym po drodze w pobliskich deli, jakiś mężczyzna przechodzący obok posłał jej rozmarzone spojrzenie i pełen nadziei uśmiech.
Prędzej mi włosy na dłoni wyrosną – pomyślała Millie, dość okrutnie, z czego zdała sobie sprawę z pewnym żalem, gdy ramieniem otwierała drzwi do holu.
W windzie ani na korytarzu nikogo nie zauważyła. Wyjmując klucze z torebki, znów poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Już samo uśmiechanie się przez siedem godzin może człowieka wykończyć.
Otworzyła zamek, przekręciła wytartą mosiężną gałkę w drzwiach i weszła do środka.
Prawie nie zdążyła dostrzec, że dzieje się coś złego. Nagle pojawił się przed nią ten mężczyzna; jakby wyrósł z podłogi.
Millie zaparło dech. Parujący pojemnik z kurzymi skrzydełkami i brązowym ryżem upadł na ziemię i pękł.
Mężczyzna był tak blisko, że nie mogła objąć spojrzeniem całej jego postaci, uchwycić rysów twarzy. W pierwszej chwili zdawało jej się, że mężczyzna nie ma koszuli, ale w ułamku sekundy dotarło do niej, że jest kompletnie nagi. Owionął ją jego zapach z nutą potu, poczuła ciepło ciała. Patrzyła na niego pod kątem sugerującym, że musi on mieć jakieś sześć stóp wzrostu.
Uśmiechnął się. To doprowadziło Millie, zawsze trochę spłoszoną, do skurczu gardła. Oddychała z trudem.
– Znamy się – powiedział.
Ale ona go nie znała, w każdym razie nie bardzo.
– Mam dla ciebie prezent – powiedział.
Stała jak skamieniała, gdy przez głowę włożył jej naszyjnik. Zrobił to delikatnie, żeby nie zepsuć fryzury.
Dostrzegła szybki ruch jego ręki gdzieś na dolnym skraju pola widzenia. I nagły srebrzysty błysk. Ostrze! Coś takiego…
Czuł podniecenie, widząc zmieszanie w jej oczach. Najwyraźniej nie zrozumiała jeszcze, co się dzieje. Ostrze sprawiło najpierw wrażenie chłodu, zanim ból zagłuszył wszelkie inne odczucia.
Stał, podtrzymując ją, a jelita dziewczyny wiły się wokół jego lewej ręki niby jakieś ciepłe węże. Pomyślał, że to zdumiewające. Niewiarygodne. Wyraz twarzy Millie Graff świadczył niezbicie, że i ona była zdumiona. Zrobiła wielkie oczy. Poczuł mocny puls erekcji.
Wiedział, że pomimo tak ciężkiej rany dziewczyna wciąż żyje. Położył ją ostrożnie na podłodze, żeby nie krwawiła zbyt mocno. Delikatnie oparł głowę Millie, tak by – gdy tylko ocuci ją amoniakiem – mogła widzieć, co jej robi. I zrozumieć, że to dopiero początek.
2
– Czemu ludzie przy zdrowych zmysłach mają oglądać takie rzeczy? – zapytał Quinn.
Ale sam dobrze wiedział.
Komisarz nowojorskiej policji Harley Renz nie pojawiłby się na scenie tak krwawej zbrodni, gdyby nie uważał tego za naprawdę konieczne. Renz stał z tyłu, dość daleko od tego wszystkiego, co leżało na podłodze. W pokoju cuchnęło miedziowym odorem krwi.
Quinn od roku nie widział komisarza w tak poważnym nastroju. Klasyczny niebieski garnitur Renza wyraźnie rozchodził się w szwach, świadcząc, że korzystanie z drogiego krawca nie ma w przypadku niektórych osób sensu. Różowe policzki wzdymały się nad kołnierzykiem białej jedwabnej koszuli. Wygląd komisarza coraz wyraźniej zdradzał jego prawdziwą naturę: Renz był otyłym i skorumpowanym politykiem z cechami psa gończego. Zdawał się jakąś kreaturą o niepohamowanym apetycie – i tym razem pozory nie myliły.
– Spójrzcie na nią! – powiedział. – Jezu! Tylko spójrzcie na nią!
To, czego żądał, nie było łatwe. Kobieta leżała na plecach na zakrwawionym dywanie, z rękoma i nogami szeroko rozrzuconymi, jakby się poddała i godziła na wszystko, co mogłoby zakończyć ten HORROR. Quinn wiedział, że koniec nie nadszedł szybko. Wyglądało na to, że ścięgna w zagięciach rąk i pod kolanami zostały przecięte, więc mogła tylko podrzucać kończynami. Podbrzusze zaś zostało otwarte jakimś nożem. Małe owalne przypieczenia skóry sugerowały przypalanie papierosem. Z tułowia zwisały strzępy skóry – zdaje się, że wycięto je nożem, a potem oderwano od ciała szczypcami.
Quinnowi ta masakra wyglądała raczej na robotę amatora, a nie kogoś obznajomionego z medycyną. Mordercy chodziło przede wszystkim o zadanie bólu, tortury.
Musiał to robić, kiedy jeszcze żyła.
Różowy zakrwawiony materiał, który wepchnięto jej do gardła, okazał się majtkami ofiary. Elastyczny pasek od tych majtek zawiązano ciasno wokół jej szyi.
Quinn spojrzał na Renza.
– Nift mówi, że ona wciąż żyła i że trwało to parę godzin – powiedział Renz. – Zaczęło się od brzucha… – Głos mu się lekko załamał. To nie było w jego stylu.
Quinn dopiero teraz zauważył gadatliwą i odpychającą obecność lekarza medycyny sądowej doktora Juliusa Nifta. Stał pod ścianą z jakimś mundurowym policjantem i z detektywem w cywilnym ubraniu, ale z odznaką w skórzanym etui, zwisającą z kieszeni płaszcza. Przy drzwiach wejściowych czekał jeszcze technik kryminalistyczny w białym kombinezonie i rękawiczkach. Wszyscy ci ludzie zdawali się trzymać jak najdalej od Renza.
– To dlatego jest tak dużo krwi – pośpieszył z wyjaśnieniami Nift. – Rany brzucha wyglądają strasznie, ale ofiara niekoniecznie musiała zaraz umrzeć. Nawet w tej sytuacji serce przez dłuższy czas pompuje krew. Jej głowa zalatuje amoniakiem. Sprawca mógł używać amoniaku jako soli trzeźwiących, kiedy tylko traciła przytomność. Wszystko więc czuła.
Quinn usłyszał jakiś cichy syk i zdał sobie sprawę, że to jego własny świszczący oddech. Przebywanie z martwą kobietą w pokoju, gdzie rozegrało się tak wielkie cierpienie, było jak zejście do jakichś katakumb, w których pochowano świętego. Potem zrozumiał, skąd przyszło mu do głowy takie skojarzenie. Dostrzegł srebrną literę S na cienkim łańcuszku na ciele ofiary. Pochylił się, by dokładniej obejrzeć naszyjnik.
– To zwykły szajs, możesz coś takiego znaleźć w każdym sklepie z pamiątkami przy Times Square – powiedział Renz.
– No tak, ale to też może być jakiś ślad – wyjaśnił Quinn. Na odwrocie litery był malutki napis: „New York”.
– Zauważyłem to – zbył go Renz. Pewnie kłamał.
Quinn wyprostował się i rozejrzał po pokoju. Mały salonik był gustownie urządzony, z wiklinowymi sprzętami i dużą wiklinową maską na ścianie. Po przeciwnej stronie wisiała oprawiona reprodukcja Tancerki Degasa z nadrukiem „MoMA” w rogu. W sumie wyposażenie niezbyt kosztowne, ale też nie ubogie. Mieszkanko było ciasne, a okolica – East Village – nie najlepsza.
Quinn zastanawiał się wciąż, czemu ta sprawa jest tak ważna dla Renza. Nie wyglądało na to, żeby w grę wchodziły duże pieniądze. Ta kobieta żyła przyzwoicie, ale skromnie. A może istniały jakieś powody polityczne? Może była kochanką kogoś ważnego?
Ale nie. Gdyby tak było, Renz pociągałby już za odpowiednie sznurki. Tymczasem on wydawał się zaangażowany w sprawę osobiście, emocjonalnie. Nie z powodu szczególnej brutalności tej zbrodni. W swojej karierze naoglądał się dosyć przelanej krwi. On…
Usłyszał Nifta:
– Z jej obecnego wyglądu trudno to odgadnąć, ale…
Uwaga – pomyślał Quinn, znając skłonność Nifta do sprośnych uwag na temat zabitych kobiet.
– …ale miała atletyczną budowę, szczególnie jak na jej wiek… – Nift urwał, unikając wybuchu gniewu Renza.
– Chcę ci pokazać coś jeszcze – powiedział Renz, ignorując Nifta. Zaprowadził Quinna do małej łazienki.
Stała tam porcelitowa wanna na chwiejnych nóżkach, a na ścianie naprzeciwko zamontowano umywalkę. Całą łazienkę wyłożono białą i szarą glazurą. Białe ręczniki, poplamione krwią, leżały porozrzucane na podłodze i w wannie. Wanna i umywalka pomazane były krwią w jakieś wzory, wyglądające na bazgroły szaleńca.
– Ten skurwiel mył się tutaj po morderstwie – powiedział Renz. – Ale jest coś jeszcze. – Wskazał na szafkowe lustro, na którym ktoś, zapewne zabójca, namazał krwią napis: „Philip Wharkin”.
– Ten morderca? – zapytał Quinn.
– Możliwe. Skurwysyn prowokuje nas, żebyśmy go złapali. To się już wcześniej zdarzało. Może to jeden z tych…
– Cholera wie.
Quinn zbliżył się do lustra i przyjrzał koślawym czerwonym literom.
– Nie sądzę, żeby to był jeden z tamtych. Ten był ostrożny. Napisał to palcem umoczonym we krwi, ale wydaje się, że miał gumowe rękawiczki. Jeśli nie znajdziemy czegoś nowego, trzeba to będzie uznać za zbrodnię w afekcie, na tle seksualnym… może z zazdrości. Niewykluczone, że ofiara utrzymywała jakieś kontakty z tym Philipem Wharkinem i sprawy potoczyły się naprawdę źle.
– Ja też tak pomyślałem – powiedział Renz. – Jeśli rzeczywiście go znała, dojdziemy do tego. Na pewno!
Quinn widział, jak napinają się mięśnie na szczękach Renza. Nawet obwisłe policzki nie mogły tego przesłonić. Tak – to musiała być dla niego naprawdę ważna sprawa. Może z jakichś powodów od jej rozwiązania zależało, czy zachowa swoje nie całkiem uczciwie zdobyte stanowisko komisarza.
Wyszli z dusznej łazienki i wrócili do saloniku. Technicy wciąż pracowali, korzystając z wolnej przestrzeni, pozostawionej przez Renza i Quinna. Nift na kolanach rozkładał swój czarny worek. Teraz ciało miało czekać na odwiezienie do kostnicy.
Zwłoki obojętnie znosiły działania wokół. Jasnobłękitne oczy dziewczyny, szeroko rozwarte z przerażenia, wpatrywały się w jakiś odległy horyzont, który wszyscy w swoim czasie zobaczą. Quinn poczuł ciarki na grzbiecie. Przed paroma godzinami to zakrwawione, okaleczone ciało było pełną życia, może nawet piękną kobietą.
– Ile lat mogła mieć? – zapytał Nifta.
Ale odpowiedział mu Renz:
– Dwadzieścia trzy. Dokładnie.
– Co, macie dowód tożsamości? – spytał Quinn.
– Tak.
Renz pochylił się nad ciałem i uniósł je nieco, żeby Quinn mógł zobaczyć plecy ofiary.
Jej barki i łopatki poznaczone były bliznami po oparzeniach. Quinn miał podobne na prawym barku i przedramionach.
– Tego nie zrobił jej morderca – powiedział Renz, układając ciało w poprzednim położeniu.
Quinn przyjrzał się znów rysom ofiary, próbując sobie wyobrazić, jak wyglądałyby niewykrzywione przerażeniem i bez krwawych plam.
Poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Potem zaczął drżeć. Nie mógł tych drgawek opanować.
– Tak. To Millie Graff – powiedział Renz.