Nim rozpoczęłam pisanie recenzji powieści Oribtowskiego, powróciłam do swojego tekstu sprzed ponad roku, a mianowicie do opinii na temat zbioru opowiadań Nadchodzi tegoż autora. Chwaliłam go za oryginalność i niezaprzeczalny talent. Czytając Święty Wrocław, zastanawiałam się, czy Orbitowskiemu uda się zrobić na mnie tak silne wrażenie jak poprzednim razem. Powieść okazała się czymś, hm, zgoła innym niż się spodziewałam.

Ale od początku. Święty Wrocław to historia pewnego osiedla, w którym… zagnieździło się inne osiedle. Czarne jak bezgwiezdna noc ściany zaczynają znacząco wpływać na życie mieszkańców. Rozpoczyna się od ciepła, które zdaje się bić prosto ze ścian Świętego Wrocławia. Choć od tygodni nad miastem nie pojawił się nawet jeden słoneczny promień, na tajemniczym osiedlu ludzie chodzą w samej bieliźnie, i to przy zakręconych kaloryferach. Gdyby na tym dziwnym fenomenie zakończyła się historia Świętego Wrocławia, prawdopodobnie nie zainteresowałby się nim żaden funkcjonariusz policji. Jednak na tym się nie skończyło. Ludzie zaczęli wariować, starając się rozbudować osiedle, a także znikać, gdy tylko znaleźli się w jego obrębie. Jaka tajemnica kryje się za Świętym Wrocławiem?

Choć zdawać by się mogło, że właśnie to pytanie powinno przyświecać bohaterom książki Orbitowskiego, w rzeczywistości jest ono na dalszym planie, kryje się za życiowymi problemami postaci zainteresowanych wyłącznie sobą, mini-dramatami jednostek, które powinny przecież zniknąć w tak doniosłych okolicznościach. Święty Wrocław jest więc wyłącznie tłem, biernym obserwatorem ludzkich żywotów – tak przynajmniej wydaje się bohaterom powieści Orbitowskiego, którzy traktują tajemnicze osiedle jako anomalię, dziwnie powiązaną z ciągle niesprzyjającą pogodą. Jednak my, jako wszystkowiedzący czytelnicy, szybko zdajemy sobie sprawę z faktu, że to właśnie Święty Wrocław wpływa na losy opisywanych przez autora mieszkańców miasta (nawet jeśli się na to nie zanosi), że to właśnie on łączy ich historie. Wrocławskie osiedle jest świetnym spoiwem – wyciąga wszystko co najlepsze z postaci, a także samo w sobie posiada ogromny potencjał. Pomyślcie, jak wiele można napisać o tajemniczym osiedlu, które działa niczym trójkąt bermudzki i sekta w jednym.

A jeśli o owym sekciarstwie mowa: jest to niewątpliwie kolejny plus powieści Orbitowskiego. Atmosfera Świętego Wrocławia przypominać może aurę panującą na oddziale psychiatrycznym, na którym przebywają wyłącznie radykałowie, dewotki i żarliwi wyznawcy wszystkiego co możliwe. Święty Wrocław zrzesza bowiem osobliwe przypadki, przy których „bojówki” Radia Maryja to małe piwo z sokiem. Orbitowskiemu udało się uchwycić religijny, fanatyczny klimat, który charakteryzuje miejsca kultu, ukazując zarówno niesamowitość zjawiska, jakim jest Święty Wrocław oraz nabożną cześć, jaką okazują mu zwykli, szarzy ludzie łaknący cudu. Nie ma w nim jednak jednostronności, jest i podziw i próba opisania tego, czego nie znamy. Jest również cała masa ironii, a czasem dobrotliwy uśmiech. To święte osiedle jest zarówno satyrą, moralitetem i apokalipsą XXI wieku. Mamy tam więc trochę śmiechu, choć to raczej humor czarny. Nie brak również grozy, w której przecież pan Orbitowski siedzi zanurzony po uszy. Groza to jednak nietypowa, bo prócz dziwnego osiedla nie ma we Wrocławiu niczego, czego można by się bać. No, może oprócz ludzi. Da się jednak wyczuć lęk w powieści Orbitowskiego. Lęk zarówno narratora jak i tłumu czekającego nie wiadomo na co. Wszystko to nurza się w soku niesamowitości, wytwarzanym przez Święty Wrocław. Nie każdemu taki miszmasz uszedłby na sucho. Orbitowskiemu się udaje.

Autor uzyskuje tę mieszankę wybuchową głównie dzięki swoim pisarskim umiejętnościom. Gdyby nie jego wprawne pióro, Święty Wrocław, który sam w sobie jest pomysłem ciekawym aczkolwiek, w moim odczuciu, odrobinę przesadzonym, byłby tylko kolejną ciekawostką na rynku wydawniczym. Jest jednak czymś więcej. Mamy w nim bowiem świetnie spisaną historię fikcyjnego Świętego Wrocławia, za którym czai się także dramat, zarówno narratora – znajdującego się w niewiadomym miejscu i czasie (bezczasie?) – jak i wybranych przez niego ludzi. Wszyscy przyczyniają się do powstania fenomenu Świętego Wrocławia, wszyscy dopełniają tę opowieść. Orbitowski nie zapomina zatem ani o tajemnicy i dziwności, ani o nakreśleniu psychologicznie pełnych postaci. Udaje nam się dość dobrze poznać wybrańców: Adama, chłopaka z tatuażem na twarzy, Michała – studenta alkoholika, Małgośki: cielątka poszukującego miłości czy jej ojca, Tomasza, który, choć z córką się nie dogaduje, zrobiłby dla niej wszystko. Orbitowski pokazuje, że zwykli ludzie w niezwykłych okolicznościach nadal pozostają tylko zwykłymi ludźmi – razem ze swoimi słabostkami, problemami i wszystkim tym, czego super-bohaterowie mieć nie powinni. Jednak starają się, i to bardzo, przekroczyć samych siebie i uratować chociaż strzępki z tego, co wcześniej zwali życiem. Święty Wrocław to także apokalipsa, stąd też dziwny, a momentami drażniąco natchniony styl autora. Patos ściga się ze zwykłością i jednak to zwykłość wygrywa.

Święty Wrocław jest niewątpliwie utworem nietypowym, sarkastycznym i smutnym, czasem strasznym a czasem śmiesznym. Jednak z całą pewnością udanym.

Autor: Łukasz Orbitowski
Tytuł: Święty Wrocław
Data wydania: maj 2013
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 300
Okładka: miękka
Kategoria: horror, groza, proza polska