O Książce:
Viviane Lancier, 37-letnia singielka, nie znosi nie tylko poezji. Nie znosi przede wszystkim własnego odbicia w lustrze, zwłaszcza gdy nie może się wcisnąć w dopiero co kupiony elegancki kostium. Wszystkie diety przegrywają bowiem ze stresem, jaki nieustannie towarzyszy komisarzowi III Wydziału Kryminalnego Policji w Paryżu.
Nie dość, że trwa pościg za przebiegłym bandytą poszukiwanym przez Europol, to jeszcze zaczyna się kolejna sprawa. Podczas próby rabunku ginie pewien kloszard, do złudzenia przypominający Wiktora Hugo. W śledztwie jednak częściej będzie się powtarzać nazwisko innego koryfeusza literatury francuskiej – Charles’a Baudelaire’a. Wszystko bowiem wskazuje na to, że w posiadaniu ofiary był niezwykle cenny dokument, spisany ręką wielkiego poety. Można by sądzić, że sprawa zdoła zainteresować co najwyżej członków szacownej Akademii Francuskiej. Tymczasem afera zyskuje nieoczekiwany medialny rozgłos. Mało tego – giną następne powiązane z nią osoby, a pozostałym ktoś grozi śmiercią. Przed nieco przysadzistą panią komisarz i jej młodym partnerem o aparycji amanta przetacza się korowód podejrzanych: pazerna była żona zabitego kloszarda, jej niefrasobliwy syn marzący o karierze celebryty, zadufany w sobie kryptolog o nieświeżym oddechu, kolekcjoner i ceniony znawca rękopisów, jego brzydka córka, chyba zakochana w pięknej czarnej służącej, medium nawiązująca kontakt ze zmarłymi pisarzami i jej tajemniczy asystent (w najpełniejszym tego słowa znaczeniu), a także odległy kuzyn poety, producent odżywek witaminowo-mineralnych dla krów. Pilnie śledzone przez media dochodzenie raz po raz zbacza na niewłaściwy tor, obfitując w zarówno humorystyczne, jak i groźne sytuacje.
Tytuł: Pani komisarz nie znosi poezji
Autor: Georges Flipo
Tłumaczenie: Krystyna Arustowicz
Wydawca: Noir sur Blanc
Rok wydania: czerwiec 2013
Tytuł oryginału: La comissaire n’aime point les vers
Rok wydania oryginału: 2010
Oprawa: miękka
Format: 145×235 mm
Liczba stron: 344
ISBN 978-83-7392-419-2
Pani komisarz nie znosi poezji
Georges Flipo
(fragment)
Dwadzieścia minut później stali już oboje przy zwłokach Pascala Mesneux. Golusieńki kloszard, opatrzony jedynie etykietką z nazwiskiem przyczepioną do palucha u nogi, był niezbyt apetyczny. Ale Viviane lubiła oglądać nagie zwłoki mężczyzn, zwłaszcza w obecności innego osobnika tej płci. W grę wchodziły tu niejasne odczucia, którymi z pewnością zainteresowałby się jakiś psychiatra — dobrze o tym wiedziała. Chyba nic poważnego.
Żebra wystawały, na nogach było pełno żylaków, a całe ciało pstrzyły nieładne sińce. Na głowie, koło ucha, ogromny fioletowawy krwiak cętkowany na zielono — śmierć już przystąpiła do dzieła — siwawe włosy opadające na czoło i gęsta broda w nieco jaśniejszym odcieniu, która częściowo zakrywała purpurową gębę.
Viviane zaimprowizowała krótką modlitwę żałobną:
— Pijus nad pijusami, biedny starzec, życie spieprzone na długo przed zgonem.
Z niejaką przyjemnością obmacała wątrobę zmarłego, jego bicepsy, obróciła go na bok, powąchała, chcąc zaimponować Monotowi, który odwracał wzrok. Wciągnęła rękawiczki, żeby przepatrzyć sakwę: bielizna osobista była zadziwiająco świeża. Wyjęła książkę — Chłosta Wiktora Hugo.
— Co pan o tym myśli, panie Monot?
— To nie jest mój ulubiony zbiór z jego twórczości poetyckiej. Światła i cienie albo Głosy wewnętrzne bardziej przemawiają do mojej wyobraźni. Pod koniec studiów na filologii, na seminarium magisterskim, miałem…
— Ja mam w nosie pańskie studia. Mam w nosie literaturę. Pytam, czy pana nie dziwi, że jakiś lump czyta poezje Wiktora Hugo.
— Och, Hugo czytają wszyscy, pani komisarz. Emeryci, studenci, gliny. Więc dlaczego by nie kloszardzi?
Przełknęła afront: nie czytała Wiktora Hugo. Jako książki do poduszki bardziej ceniła kryminały. Albo kodeks karny.
— A dużo pan zna kloszardów, którzy starają się upodobnić do Wiktora Hugo?
Odsunęła ręką włosy z czoła nieboszczyka, po czym obok twarzy umieściła fotografię leciwego poety, widniejącą na okładce książki: podobieństwo było uderzające.
— Widzi pan, dlaczego nie należy wierzyć w morfopsychologię. Z taką samą facjatą jeden trafia do Panteonu, a drugi do kostnicy. Proszę mu zrobić zdjęcie, może się jeszcze przydać.
Podczas gdy spełniał polecenie, ona wciąż grzebała w sakwie.
— Och, to ciekawe. Czegoś brakuje. Placek znikł.
Porucznik skulił ramiona, jakby Viviane zamierzała go spoliczkować.
— To przeze mnie, pani komisarz. Zjadłem go.
Komisarz skrzywiła się z obrzydzeniem.
— Zjadł go pan?! Czy pan oszalał?
— Byłem bez śniadania. Straciłem mnóstwo czasu w Pitié-Salpetriere i nie miałem już okazji nic przegryźć. Placek był ładnie zapakowany w papier, więc pomyślałem, że nic mi nie grozi pod względem higienicznym.
— Higiena to pańska sprawa, a pod względem dowodów rzeczowych? No tak, porucznik Monot pałaszuje materiały śledztwa. To jakaś nowa procedura? Jaki był ten placek?
— Dość smaczny: właściwie coś w rodzaju pancake’a, dość tłusty, gruby, z kawałkami bekonu w środku. I o smaku serowym. Mocno pachniał, czuć nim jeszcze sakwę.
Westchnęła przeciągle. Tym razem w westchnieniu nie wyczuwało się rozdrażnienia, jedynie wolę, żeby zachować spokój umysłu. Komisarz wezwała stróża, poleciła mu zakryć z powrotem nieboszczyka, i wyszła, zabierając ze sobą sakwę. Monot dreptał za nią krok w krok jak wierne psisko.
Już na trotuarze rzucił:
— Ta heca z plackiem… nie wiem, czy mógłbym jakoś naprawić gafę…
Rzecz jasna, ten pancake nie miał żadnego znaczenia, Viviane chciała jednak okazać swoje niezadowolenie, zrobić Monotowi pedagogiczne świństewko, aby nigdy więcej nie pozbywał się żadnego materiału dowodowego.
— A ja wiem. Jutro postara się pan dociec, gdzie Mesneux kupił pancake’a. Co robił tego dnia? Rozumie pan, co mam na myśli? Szukaj, szukaj, milusiu!
Zostawiła go samego w lodowatej styczniowej mżawce i wskoczyła do swojego clio, nie proponując mu, żeby wsiadł. Należało się sprężać, bo most d’Austerlitz pewnie znów się zakorkuje. Zanim uda jej się dotrzeć do dwupokojowego mieszkania przy ulicy Simenon, sklep spożywczy może już być zamknięty.
Ledwo zdążyła przejechać na żółtym świetle, zagwizdał na nią młody posterunkowy. Jak się wytłumaczy? Że nawet komisarz z Wydziału Kryminalnego musi czasem robić zakupy?
(…)