Południowoafrykańska pisarka Nadine Gordimer dołączyła do grona laureatów i laureatek literackiej Nagrody Nobla nieprzypadkowo: ta zaangażowana w zwalczanie apartheidu członkini Afrykańskiego Kongresu Narodowego w swojej twórczości porusza kwestie konfliktów społecznych i politycznych nękających nie tylko jej kraj, ale i cały kontynent afrykański, oraz – co ciekawsze – sprawy psychologicznych następstw systemu apartheidu.

Nie inaczej jest w przypadku Ludzi Julya – powieści, dla której tłem są krwawe zamieszki na tle rasowym w Soweto, a której akcja rozgrywa się, na poziomie psychologicznym koncentrując się wokół skomplikowanych relacji między białymi pracodawcami a czarnoskórym służącym w warunkach, w których drastycznie zmienia się charakter tej zależności uświęconej wielowiekową, kolonialną tradycją.

W wyniku krwawych zamieszek pomiędzy czarnoskórą ludnością a białymi potomkami kolonizatorów, rodzina Smalesów: Bam, Maureen oraz troje ich dzieci – Royce, Victor i Gina, zmuszeni są opuścić swój dom w Soweto. Z pomocą przychodzi wieloletni służący July, który oferuje im schronienie w rodzinnej wiosce oddalonej o kilkaset kilometrów. Białych przepełnia wdzięczność dla oddanego i lojalnego pracownika – w końcu uratował im życie – jednak nowe warunki we wsi na obrzeżach cywilizacji oraz panujące w niej zwyczaje i sposób życia mieszkańców są tak diametralnie różne od przyzwyczajeń państwa, że nie potrafią się do nich przystosować. Najbardziej niepokojące, niekomfortowe i dezorientujące w ich sytuacji jest to, że nie potrafią się odnaleźć w nowej roli narzuconej im przez okoliczności: oto utracili swój status białych panów, pracodawców, od których zależało życie Julya i przetrwanie jego rodziny, panem sytuacji stał się ich służący. Relacje między Smalesami a Julym drastycznie się komplikują, prowadząc do  dramatycznych nieporozumień.

Kolejne strony lektury rzucają więcej światła na charakter stosunków między Bamem i Maureen a ich służącym. Czarnoskóry July jako pracownik Smalesów nie miał powodów do narzekań czy zemsty. Był traktowany z szacunkiem, a raczej jego formą nacechowaną pobłażliwością i poczuciem wyższości białego człowieka; obdarzano go zaufaniem, on zaś odpłacał lojalnością, oddaniem, posłuszeństwem i uległą wdzięcznością. July początkowo nie zdaje sobie sprawy z władzy, jaka nagle spoczęła w jego rękach, świadomość ta narasta w nim stopniowo. Nie tylko proponuje Smalesom schronienie – oddaje do ich dyspozycji chatę własnej matki, usługuje im, dba o ich wygody i troszczy się o ich bezpieczeństwo, narażając się na krytykę członków własnej rodziny – jak dawniej oczekując zapłaty. Bam i Maureen natomiast doskonale zdają sobie sprawę ze swojego położenia i ze swej zależności od Julya, z lękiem wypatrują zmian w zachowaniu służącego. Choć trudno im się z tym pogodzić, próbują dostosować się do nowych, zaskakujących warunków: z wdzięcznością przyjmują troskę służącego, nieporadnie, acz gorliwie starają się pomóc jego rodzinie w codziennych zajęciach. Mimo gościnności i szorstkiej serdeczności gospodarzy atmosfera coraz bardziej się zagęszcza, staje się duszna i napięta, przesiąknięta poczuciem niewypowiedzianego zagrożenia. Z biegiem czasu dystans między Smalesami a Julym zmniejsza się; niegdysiejszy służący zaczyna dyktować warunki, dostrzegając wreszcie i wykorzystując swoją przewagę. I podczas gdy dzieci beztrosko adaptują się do prymitywnych warunków murzyńskiej osady, Bam zajmuje myśli i ręce praktycznymi zajęciami, Maureen bezustannie analizuje ich sytuację i najwyraźniej nie potrafi przejść do porządku dziennego nad nowymi dla niej emocjami i uczuciami. Okoliczności sprawiły, że ujrzała męża w nowym, niekorzystnym świetle; wraz z utratą dotychczasowej pozycji straciła do niego szacunek, stał się dla niej kimś obcym i niechcianym. Wszechobecny brud, prymitywne warunki życia, brak prywatności i niepewność sprawiają, że małżonkowie stają się sobie obojętni, ich drogi zaczynają się rozchodzić.

Najciekawsza i najbardziej znacząca jest jednak psychologiczna gra, jaką prowadzi Maureen z Julym. Wydawało jej się, że dobrze zna swojego służącego, wie, czego można się po nim spodziewać – okazało się, że nieświadomie przykroiła go do własnych wyobrażeń dotyczących relacji między białym panem a czarnoskórym pracownikiem, ukształtowanych przez afrykanerskie wychowanie. Dopiero tu, w naturalnym środowisku Julyego przekonuje się, jak bardzo myliła się w ocenie jego charakteru i osobowości, dostosowanych do potrzeb i wymagań pracodawców. Maureen i July nie potrafią się porozumieć na żadnej płaszczyźnie, różnice kulturowe są kolosalne, bariera mentalna nie do przekroczenia. Nie można powiedzieć, że July nagle się zmienił – on po prostu pokazał swoje drugie oblicze, dotąd jedynie na użytek własnej rodziny, własnego plemienia. I nie zrobił tego z rozmysłem, jego zachowania i reakcje adekwatne są do okoliczności i warunków, trudno przykładać do nich jedną miarę, miarę białego człowieka. Ta zaś nie pozostawia wątpliwości: fakt, że dawny służący kontroluje teraz ich życie i dyktuje warunki, stawia ich w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, wywołuje jednoznaczne poczucie zagrożenia. Czy rzeczywiście Smalesowie mają się czego obawiać ze strony Julya i jego rodziny?

Powieść Nadine Gordimer nieco mnie rozczarowała. Zarys fabuły i skojarzenia ze znakomitym Władcą much mocno mnie zaintrygowały i automatycznie podniosły moje oczekiwania. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że aluzje do prozy Williama Goldinga okazały się wyjątkowo nietrafione – nie znalazłam w książce nic, co usprawiedliwiałoby ich użycie. Ludzie Julya z cała pewnością posiadają zadatki na dobrą powieść psychologiczną, jednak według mnie zbyt wiele tu mankamentów, by książkę za taką uznać. Właśnie dotarło do mnie, że krytykuję prozę noblistki, ale postaram się uzasadnić swoje stanowisko. Po pierwsze – narracja: oszczędna, chłodna, wręcz toporna, sprawiała, że z trudem wgryzałam się w treść. Skutecznie uniemożliwiała mi wczucie się w sytuację bohaterów, identyfikowanie się czy sympatyzowanie z nimi. Nikt nie wzbudził we mnie cieplejszych uczuć, podobnie jak cała historia niespecjalnie mnie poruszyła. Bohaterowie są bladzi, bezosobowi, zredukowani tylko do zestawu cech umożliwiających z ogólnych zarysach przedstawienie wiążących ich relacji i psychologicznej gry, jaka wywiązała się między Maureen a Julym. Trudno było reagować emocjonalnie na przedstawione wydarzenia czy sytuacje – nieustannie miałam wrażenie, że autorka sygnalizuje jedynie pewne rzeczy, nie zagłębia się w charakter relacji i prześlizguje się wśród psychologicznych zawiłości bohaterów. Być może było to działanie celowe, na mnie jednak wywarło wrażenie niedopracowania i niedbałości. Nie przeszkadzał mi brak dynamizmu, zwrotów akcji czy dramatycznych wydarzeń, gdyż intencją autorki było przeniesienie ciężaru fabuły w sferę psychologiczno – emocjonalną. Żałuję jedynie, że zabrakło nieodzownego w takich przypadkach stopniowania napięcia czy też akcentowania najistotniejszych bądź przełomowych momentów fabuły, a przede wszystkim wielowymiarowych portretów psychologicznych bohaterów. Pozbawienie tego powieści uczyniło lekturę irytująco nudną i mało poruszającą – i to pomimo bez wątpienia dramatycznych okoliczności towarzyszących zamieszkom rasowym w Soweto.

Spodziewałam się innej lektury: ciekawszej, bardziej płynnej, spójnej, głębszej – choć autorka poruszyła bardzo ważny aspekt w relacjach białej i czarnej ludności Południowej Afryki w czasach apartheidu, nie mam poczucia, że wykorzystała w pełni potencjał drzemiący w tej tematyce.

Autorka: Nadine Gordimer
Tytuł: Ludzie Julya
Tytuł oryginału: July’s people
Przekład: Dariusz Żukowski
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2013
Liczba stron: 208
Okładka: miękka
ISBN: 978-83-7595-525-5
Kategoria: proza zagraniczna

Autorka recenzji prowadzi bloga pod adresem: http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/