Szmaragdowa tablica od pierwszego wejrzenia ciągnęła mnie do siebie niczym magnes. Zaginione w czasie wojny dzieło sztuki, a do tego akcja tocząca się w sporej mierze w Paryżu – zapowiedzi takiej przygody nie mogłam się oprzeć.

Mam wielu ukochanych pisarzy, których nazwiska wprawiają mnie w ekstazę i których książki zazwyczaj kupuję w ciemno – od jakiegoś czasu rej wodzą wśród nich Hiszpanie. Zaczęło się bodajże od Arturo Péreza-Reverte – zaczarował mnie Klubem Dumas i Szachownicą flamandzką, a potem pozwolił mi odkrywać kolejne swoje znakomite powieści i zachwycać się nieskończoną erudycją każdej z nich. Następnie pojawił się niezaprzeczalny faworyt – Carlos Ruiz Zafón, którego Cień wiatru czytałam już niezliczoną liczbę razy i jeszcze mi się nie znudziło, a każdy wydany tytuł sygnowany jego nazwiskiem staje się dla mnie obietnicą magicznej przygody, na którą czekam w większym napięciu niż w dzieciństwie czekałam na urodziny. Do tego dochodzi jeszcze Ildefonso Falcones i jego cudowne historyczne powieści (oczy mi się świecą na myśl o tym, że za jakiś czas pojawi się kolejna – Bosonoga królowa). W cieniu tych trzech nazwisk siedzą sobie w ciepełku mojego serca Julia Navarro (Bractwo Świętego Całunu, Krew niewinnych), Maria Dueñas (Krawcowa z Madrytu) i Julián Sánchez (Antykwariusz, a w nim cudowne opisy Barcelony). Ilekroć wezmę do ręki coś pochodzącego z największego kraju Półwyspu Iberyjskiego, tylekroć na wiele godzin zanurzam się w historii, przygodzie, pięknie języka, wiedzy (wyjątek stanowi Chufo Lloréns i jego Władca Barcelony, który na kolana mnie nie powalił – dlatego też waham się przed sięgnięciem po Uciekinierkę z San Benito)… Jakoś jeszcze nie nadarzył mi się Eduardo Mendoza, ale coś mi się zdaje, że jak tylko po niego sięgnę, to zawodu nie przeżyję.

Oznacza to także, że mam pewne oczekiwania. Od pisarzy z Hiszpanii wymagam więcej – zdaję sobie sprawę, że nie jest to do końca sprawiedliwe, ale cóż, Pérez-Reverte i Zafón wysoko postawili poprzeczkę. W momencie, gdy w zapowiedziach namierzę książkę o interesującej mnie treści a pochodzącą z kraju Cervantesa (o, właśnie sobie uświadomiłam, że przecież za Don Kichotem zdecydowanie nie przepadam, coś takiego!), z automatu wpisuję ją na listę „do koniecznego przeczytania”, ale spodziewam się, że w zamian za to zaufanie otrzymam powieść, która będzie kolejną perełką na liście moich lektur.

Może właśnie dlatego, że moje wyobrażenia i oczekiwania były tak duże, książka Carli Montero nie powaliła mnie na kolana. Pod wieloma względami czułam się rozczarowana już w trakcie lektury – nie musiałam na to czekać do momentu, gdy przewrócę ostatnią stronę. Nie mogę jednak powiedzieć, iż uważam czas poświęcony tej książce za całkowicie zmarnowany. Jest to bardzo interesująco wymyślona opowieść, która wciąga i każe pogłębiać historyczną wiedzę, by na ostatku pozostawić czytelnika z wrażeniem, że nie tylko miło spędził kilka wieczorów, ale także dowiedział się czegoś ciekawego. Szkoda, że na tym wrażeniu nie można poprzestać…

Laptopa z dostępem do sieci trzymałam pod ręką, ponieważ autorka często niezmiernie zwlekała z wyjaśnianiem, o czym tak w ogóle pisze. Pojawiają się nazwiska historyczne, które nie muszą być znane szerokiemu odbiorcy (takie jak Pico della Mirandola czy Elijah Delmedigo), w końcu przez wiele stron mowa o samej Szmaragdowej Tablicy, ale na słowa wyjaśnienia pojęć i imion trzeba czekać, chyba że wcześniej wyszpera się je samemu. W związku z tym muszę przyznać, że dzięki książce Montero dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy.

To, że Hitler miał obsesję na punkcie tzw. przedmiotów magicznych nie jest tajemnicą. Poszukiwał wszystkiego, co miało mu łatwo i szybko zapewnić władzę nad światem, a o czym czytał w mitach i legendach. A to Święty Graal, a to Włócznia Przeznaczenia, a to Tablica Szmaragdowa… Ta ostatnia jest chyba najmniej znana – z prostej przyczyny: nie jest do końca jasne, czym w ogóle była. Tabula Smaragdina to najprawdopodobniej najstarszy tekst alchemiczny, której autorem był ni to bóg, ni to człowiek, legendarny twórca hermetyzmu Hermes Trismegistos. Wierzono, że na tablicy zawarto m.in. informację, jak stworzyć kamień filozoficzny (zauważyliście, że jeśli mowa o alchemii, to zawsze wszystko sprowadza się do tego, jak pozyskać to cudo?). Tekst z tablicy znamy, gorzej z jego interpretacją. Cóż, Hitler wierzył, iż jakimś cudem tablica i jej podobne precjoza wyniosą go na tron świata.

Carla Montero przygarnęła jednego z najbardziej tajemniczych malarzy renesansu – Giorgia Barbarelli da Castelfranco zwanego Giorgionem, dodała zagadkowy artefakt alchemiczny, przyczepiła do tego Hitlera i wyszła jej całkiem zgrabna opowieść historyczno-sensacyjna, na pewno bardziej racjonalna i ciekawsza od osławionego Kodu da Vinci Dana Browna. I wszystko byłoby dobrze, gdyby trzymała się dalszej i bliższej przeszłości. Wielkim błędem było sięgnięcie po bohaterów współczesnych i opisywanie perypetii głównej bohaterki, Any Garcii-Brest, która mimo posiadania tytułu doktora inteligencją nie grzeszy. Naiwna i infantylna irytuje dziecinnym podejściem do życia i kompletnym brakiem komórek mózgowych. Na szczęście jest jeszcze akcja, która toczy się w czasie wojny, a tam bohaterką jest sympatyczna i rozgarnięta (o tyle, o ile) Sarah Bauer. Ta część opowieści rekompensuje męki przedzierania się przez rozterki życiowe doktor Any. Wojna, kradzieże dzieł sztuki, francuski ruch oporu, Paryż – to wszystko wciąga i sprawia, że macha się ręką na głupkowatość współczesnej „heroiny”, która do końca nie jest w stanie odgadnąć tego, co ja, a przypuszczam, że także każdy inny czytelnik, wiedziałam niemal od samego początku.

Na szczęście motywu wojny i losów francuskich Żydów nie psują żadne odniesienia do magii, alchemii i ezoteryki – wszystko to zostało potraktowane w kategoriach historycznych. Mowa tylko o tym, w co wierzono, jak interpretowano fakty, do jakich wniosków dochodzono. Sporo tu informacji dotyczących kradzieży dzieł sztuki w czasie wojny, co jest tematem niezwykle mnie interesującym od czasu lektury książki Roberta M. Edsela Obrońcy dzieł sztuki (a w zapowiedziach znajdziecie Bezcennego Zygmunta Miłoszewskiego – ciekawam tej pozycji niezwykle). Nie będę się czepiać wątku miłosnego, bo choć dla mnie mógłby nie istnieć, to jednak zdaję sobie z tego sprawę, że niejedna czytelniczka obetrze łzę nad losami Sary, Georga i Jacoba (nie sądzę jednak, by kogokolwiek wzruszył trójkąt – Ana, Alain, Konrad).

Powieść mogła być o połowę chudsza, gdyby wyrzucić z niej współczesny wątek poszukiwań zaginionego obrazu Giorgiona, na którym malarz zaszyfrował wiedzę potrzebną do odszukania Szmaragdowej tablicy. I wyszłoby jej to zdecydowanie na dobre. Myślę i myślę, ale jakoś nie udaje mi się znaleźć niczego pozytywnego w opisach przygód wiecznie lekko zemdlonej Any. W jakim celu autorka dołożyła do tego wszystkiego niesympatycznego i wulgarnego przyjaciela-geja? Zagadka goni zagadkę (i wszystko byłoby dobrze, gdyby odnosiło się to do samej fabuły, a nie do jej konstrukcji i stylu) – dlaczego bezustannie histeryzująca bohaterka, która zwykle nie jest w stanie samodzielnie wykonać telefonu, nagle, nie mówiąc nic nikomu, udaje się na spotkanie z tajemniczym prześladowcą, który wcześniej jej grozi? na czym opiera się związek niepozornej, bezbarwnej pani doktor z niemieckim multimilionerem? gdzie mamy szukać tej niezwykłej oryginalności, o której trąbiły reklamy, skoro całość jest nieziemsko wtórna?
     
Wypada napisać jeszcze coś o stylu – tu także mam wiele zastrzeżeń. Autorka do pięt nie dorasta swoim rodakom, jakoś więc wierzyć mi się nie chce, żeby Hiszpanie, mając Péreza-Reverte, Zafóna czy Mendozę uznali Szmaragdową tablicę za bestseller… Sympatycznie i inteligentnie wyglądająca na zdjęciu matka czwórki dzieci wkładająca co jakiś czas w usta swoich bohaterów wyrażenia rodem z rynsztoka, które raniły moje poczucie estetyki – niestety, Carla Montero na pewno nie znajdzie się na liście twórców, których kolejnych powieści będę wyczekiwała jak wody na pustyni. Jej powieść jest zgrabnie wymyślona, ale napisana stylem przesadzonym, momentami zbytnio napuszonym, chwilami prostackim.

Po tym wszystkim aż mi głupio napisać, że jako całość nie jest to wcale zła książka, że czytało mi się ją świetnie i wcale nie żałuję tych godzin, które nad nią spędziłam. Niemniej jednak tak właśnie jest – przyglądając się szczegółom zauważałam zwykle niedociągnięcia, błędy i wady, patrząc na całość nie sposób powiedzieć, że Szmaragdowa tablica jest powieścią, po którą nie warto sięgać.

Autorka: Carla Montero
Tytuł: Szmaragdowa tablica
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-7510-975-7
Liczba stron: 672
Oprawa: miękka
Format: 13.5×22.0cm
Wydawca: Rebis
Kategoria: powieść sensacyjna, kryminał

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie