Filozof biorący się za krytykę psychologii? Jako psycholożce włącza mi się w tym momencie małe alarmowe światełko, z drugiej strony już sama okładka tej oryginalnej książki sugeruje, że z niektórymi tezami autora mogłabym się zgodzić… Po Potyczki z Freudem sięgnęłam więc ze szczególną mieszanką ciekawości, wysokich oczekiwań i dystansu. A kiedy zakończyłam lekturę, moje uczucia nie były ani odrobinę mniej mieszane. Mimo to (a może właśnie dlatego!) uważam, że książka ta jest warta uwagi.

Tomasz Stawiszyński, filozof i publicysta, oddaje w nasze ręce książkę, jak przypuszczam, rozmyślnie kontrowersyjną, której celem jest „obalenie mitów związanych z psychoterapią”. Stawia pytanie: a co jeśli porażki, rozczarowania, depresje nie są odstępstwem od normy, a cennymi doświadczeniami bez których nasza osobowość byłaby nie pełna? i przekonuje, że lansowany współcześnie obraz „idealnego człowieka” jest niemożliwy do osiągnięcia lub wręcz… niezdrowy. Postuluje, by zamiast uciekać od negatywnych doświadczeń, starać się je przeżyć i zrozumieć płynącą z nich naukę. W wielu kwestiach autor prezentuje opinie odmienne lub krytyczne wobec tych, które dominują w mediach czy nawet rozważaniach środowisk naukowych. Stawiszyński przy tym odwołuje się do dorobku dawnych i współczesnych filozofów, wśród których wymienia przede wszystkim: Sokratesa, Platona, C.G. Junga, A. Mindella i J. Hillmana.

Choć autor na celownik bierze głównie Freuda, to jednak w zasięgu ostrza jego krytyki znajdują się także inne szkoły terapeutyczne, jak choćby najpopularniejsza obecnie (i uważana za najskuteczniejszą) terapia behawioralno-poznawcza czy inne: psychologia humanistyczna, Gestalt czy metoda ustawień Hellingera. Szczęśliwie autor nie popełnia grzechu śmiertelnego – nie stawia wszystkich terapeutycznych szkół na równi i nie sugeruje np., że rewelacje wspomnianego Hellingera, już z daleka tchnące szarlatanerią, można porównywać do terapii behawioralno-poznawczej, której skuteczność jest bardzo dobrze udokumentowana. Przewodnią tezą książki jest jednak to, że każdej szkole terapeutycznej można coś zarzucić, a teza ta podparta jest barwnymi argumentami i przykładami. I o ile z samą tezą mogę się zgodzić, to już niektóre dowody przytaczane przez autora (nie wszystkie!) budzą moje wątpliwości.

Zanim jednak przejdę do szczegółów, chciałabym jasno zaznaczyć jedno – książkę uważam za wartą lektury, jednak zupełnie nie polecam jej osobom, które dopiero zaczynają przygodę z psychologią. Według mnie jest to publikacja przeznaczona dla tych, którzy już zdobyli pewną wiedzę z zakresu tej nauki i posiadają pewne punkty odniesienia. Natomiast nieporozumieniem byłoby sięganie po książkę Stawiszyńskiego bez odpowiedniej podbudowy, ponieważ jej bezkrytyczna lektura może wykoślawić obraz psychologii. Przede wszystkim dlatego, że jest to zbiór esejów, które rządzą się swoimi prawami. W eseju – w przeciwieństwie do publikacji naukowej czy nawet popularno-naukowej – autor ma pełną dowolność w przytaczaniu argumentów. Nie ogranicza go żadna naukowa metodologia, może więc prezentować argumenty i informacje wyłącznie potwierdzające jego tezę (pomijając argumenty „kontra”), powoływać się na anegdoty i utwory literackie, dawać „dowody z życia”. Tego typu argumentacja – a Stawiszyński korzysta z jej możliwości w sposób bardzo barwny – nie spełnia warunków argumentacji naukowej, jest za to ciekawa i atrakcyjna dla czytelnika.

W książce Stawiszyńskiego najbardziej obrywa się Freudowi. I słusznie. Na mojej uczelni popularny był żartobliwy, ale zaskakująco zgodny z prawdą bon mot o tym, że Zygmunt Freud bardzo przyczynił się do rozwoju psychologii dzięki temu, że przez kolejne dziesięciolecia wielu badaczy i badaczek skutecznie obalało jego tezy. Dziś środowiska naukowe w większości uważają oryginalną koncepcję Freuda za nienaukową. Aby dojść do podobnych wniosków wystarczy zapoznać się choćby ze szczegółami dotyczącymi „warsztatu pracy” ojca psychoanalizy. Był on bardziej filozofem niż psychologiem; jego tezy były w większości efektami przemyśleń (a nie badań naukowych!), w których uwzględniał znane sobie przypadki z życia, a inspirował się… mitologią starożytnych Greków i Rzymian. Stąd m.in. wzięły się choćby słynne i już dawno obalone tezy o kompleksie Edypa i Elektry. Freudowi udowodniono także wiele mistyfikacji i fałszowania dokumentów jego pacjentów i pacjentek w celu spreparowania dowodów na skuteczność jego terapii. Uznaje się zasługi Freuda jako człowieka, który wskazał możliwość istnienia podświadomości oraz który dowodził, że dzieciństwo ma wpływ na życie człowieka dorosłego (dziś trudno w to uwierzyć, ale w XIX wieku była to teza rewolucyjna), jednak uważa się, że w tych kwestiach Freud bardzo mylił się w szczegółach. Ogólnie rzecz biorąc, temat nienaukowości koncepcji Freuda jest bardzo rozległy i nie powinno to dziwić – w końcu od publikacji jego pism minęło znacznie ponad sto lat. Wiara w to, że w tym czasie się one nie zdezaktualizowały, zważywszy na ówczesny całkowity brak troski o naukową metodologię, jest daleko posuniętą naiwnością. Mimo to, nie brakuje osób, które w to wierzą (co wynika wg mnie właśnie ze słabo rozpowszechnionej wiedzy psychologicznej, ale też z faktu, że koncepcja Freuda przeniknęła do popkultury) i to właśnie oni będą stanowić dużą grupę osób „oburzonych” książką Stawiszyńskiego.

Niestety nie mam też dobrych wieści dla miłośników i miłośniczek neopsychoanalizy (terapii psychodynamicznej), a więc uwspółcześnionej i dość głęboko zmodyfikowanej wersji pomysłów papy Freuda. Badania (choćby przytaczane przez Tomasza Witkowskiego w jego Zakazanej psychologii) wskazują, że ta metoda również nie działa. Niestety  temu tematowi w Potyczkach z Freudem poświęcono mniej miejsca, co uważam za błąd – w końcu dziś to właśnie neopsychoanalityczna terapia psychodynamiczna, popularyzowana prze literaturę i film (z twórczością Woody’ego Allana na czele), a nie starożytne metody Freudowskie stanowią bardzo duży segment na „rynku psychoterapii”. Ciekawie i krytycznie o Freudzie i jego naśladowcach poczytać można właśnie we wspomnianej Zakazanej psychologii Tomasza Witkowskiego (której niestety zabrakło w obszernej bibliografii Potyczek).

Wróćmy jednak do książki Stawiszyńskiego. Zawarta w niej krytyka różnych szkół terapeutycznych miejscami wydaje się niepełna a miejscami naciągana. Przykładem może być próba przekonania nas już na wstępie, że dzieciństwo wpływu na nasze zachowania i osobowość w dorosłości nie ma, podczas gdy jest wiele badań dobitnie wskazujących na istnienie tego wpływu. I choć w tym zakresie nie zgadzam się z autorem, poznanie jego punktu widzenia było warte czasu poświęconego na lekturę, tym bardziej, że przy okazji swojej „tezy głównej” przemyca on wiele interesujących hipotez, przemyśleń i wniosków, z którymi warto się zapoznać i się do nich ustosunkować – przyjąć je lub odrzucić, dostrzec luki bądź wyłowić oryginalne argumenty.

Kwestia naszego dzieciństwa i jego wpływu na dorosłość jest jednak tylko jedną z wielu podnoszonych w tej książce. Autor podzielił całość na pięć części, a każdą z nich – dodatkowo na krótkie, klarownie napisane rozdziały. Taka konstrukcja książki znacznie ułatwia lekturę. Kluczem do kolejnych części są pewne założenia, które zdaniem autora terapeuci i terapeutki różnych szkół narzucają swoim pacjentom czy klientom. Część pierwsza Wolność od dzieciństwa odnosi się więc do tego, że pacjentom „wmawia się”, że za wszystkie ich problemy odpowiada ich dzieciństwo. Najbardziej kojarzona jest z tym terapia psychodynamiczna, której prywatnie nie cenię i nie polecam, dlatego tutaj mogę się z autorem zgodzić i powiedzieć to głośno: nie wszystkie nasze problemy wynikają z wczesnego dzieciństwa czy z więzi z rodzicami. Jednak już psychologia behawioralna i poznawcza dostarczają wielu wiarygodnych dowodów na to, że to, co nas spotyka w dzieciństwie ma CZĘŚCIOWE, ale istotne znaczenie. O tym, niestety, autor praktycznie nie wspomina.

Część druga, Wolność od doskonałości, to fragment książki który czytało mi się bodaj z największą satysfakcją, choć i tutaj nie raz odzywały się wątpliwości. W tej części autor m.in. podejmuje się godnej uwagi krytyki mitu o potrzebie pozytywnego myślenia (który to mit przywędrował do nas ze Stanów Zjednoczonych, wmawiając nam, że „każdy jest kowalem swojego losu” oraz „wszystko zależy od nastawienia”, przy czym oba te twierdzenia są nieprawdą) oraz ciekawie pisze o psychopatach (których jednak raczej należałoby nazwać socjopatami), gorzko konstatując, dlaczego tak dobrze radzą sobie oni we współczesnym świecie. Myślą przewodnią tej części jest sugestia, by uwolnić się od pędu za (nieuchwytną) doskonałością i by, po prostu, zaakceptować pewne cechy w otoczeniu i w nas samych. Z kolei część trzecia, Wolność od zdrowia wywołała we mnie szczególnie mieszane uczucia rozdziałem poświęconym depresji. Być może zamiar autora był inny (?), ja jednak odczytuję zawarte w tym tekście tezy jako wręcz nawoływanie do nieleczenia depresji (w myśl tezy stanowiącego dla autora inspirację amerykańskiego myśliciela Jamesa Hillmana, że skoro czegoś doświadczamy, widocznie jest nam to potrzebne), z czym nie mogę się zgodzić choćby dlatego, że widziałam, jakie spustoszenie w psychice i życiu powoduje ta choroba, nierzadko prowadząca do śmierci. Pomijając jednak tę kwestię, w pozostałych rozdziałach tej części znalazłam niemało treści wartych przemyślenia.

Część czwarta nosi tytuł Wolność od szczęścia, piąta zaś Wolność od wolności. Oba tytuły są co najmniej równie przewrotne jak poprzednie, jednak również uzasadnione. Przeczytamy tu o tym, jak idee i teorie, które poznajemy, wpływają na nasze zachowanie i sposób myślenia, dlaczego łatwo ulegamy manipulacji, czemu miłość łączy się z cierpieniem, jak śmierć przestaje być tematem tabu czy o… efekcie motyla. Autor opowiada się tu także po stronie pokolenia współczesnych młodych ludzi, którzy, nie mogąc znaleźć pracy i ułożyć sobie życia, są często (i bezzasadnie) obwiniani o swoją sytuację. Z kolei na nieco grząski grunt wchodzi w rozdziale poświęconym samobójstwu (tu moje „zarzuty” są podobne jak w przypadku fragmentu poświęconego depresji).

Warto zauważyć, że Potyczki są książką napisaną z nerwem, polotem i niemałą erudycją. Autor zdradza też wrażliwość społeczną, która, choć niekiedy odmienna od mojej, w wielu miejscach zdobyła moje uznanie. Jestem też skłonna uwierzyć, że pisząc swoją książkę, autor miał dobre intencje i raczej chodziło mu o nakreślenie w psychologii obszarów wymagających weryfikacji czy uzupełnienia luk, niż zanegowanie sensu rozwijania tej dyscypliny jako takiej. Rzecz jasna, w tej ocenie mogę się mylić, jednak sięgającym po tę książkę osobom, szczególnie psychologom i psycholożkom, sugerowałabym właśnie takie do niej podejście: krytyczne, z dystansem, ale i z otwartym umysłem oraz gotowością przyjęcia krytyki – tylko wówczas może być ona konstruktywna.

Celem książki Stawiszyńskiego wydaje się więc być raczej otwarcie furtki do dyskusji, niż zaprezentowanie nowych „prawd objawionych” w psychologii. I jako taka właśnie furtka, książka ta jest godna polecenia, tym bardziej, że z uwagi na dopracowany i niepozbawiony dowcipu język czyta się ją bardzo przyjemnie. Jednak, jak już kilkukrotnie wspominałam, należy zachować dystans wobec tez autora i konfrontować je z dorobkiem współczesnej psychologii, nie traktując zawartych w Potyczkach sugestii jakby były bezdyskusyjnymi faktami. Jeśli zachowamy krytyczne myślenie, lektura ta będzie naprawdę ciekawa, satysfakcjonująca i dająca nieźle do myślenia…

Tytuł: Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii
Autor: Tomasz Stawiszyński
Wydawca: Carta Blanca
Data wydania: styczeń 2013
Oprawa: miękka
Liczba stron: 307
Kategoria: esej, nauki społeczne