Pamiętacie romans młodego małżonka Zofii Pareńskiej z aktorką, Jadwigą Mrozowską? Tym razem przygoda zakończyła się bez większych dramatycznych scen (pomijając kilkudniowe topienie smutków w kieliszku, ale o tym nie warto nawet wspominać – takie niewinne morderstwo popełniane na troskach było dla ówczesnych artystycznych dusz chlebem powszednim), pozostali przyjaciółmi i przez jakiś czas odwiedzali się wzajemnie. A choć w pismach Żeleńskiego nie raz można natknąć się na zdania świadczące o tym, iż był on sceptyczny wobec kobiet uprawiających zawód aktorki i nie miał o nich najlepszego zdania, ciągnęło go do nich niezmiernie i kolejnych ofiar swojego uroku poszukiwał właśnie na scenie.
Znaną anegdotę o tym, jak „wielki pan pediatra” Tadeusz Żeleński usiłował wmówić matce chorego niemowlęcia, które skończyło zaledwie drugi miesiąc życia, że maleństwo zatruło się rybą, a potem ze skruchą zgodził się wezwać „prawdziwego” lekarza, przytaczałam już przy okazji artykułu o Dagny Przybyszewskiej (a propos – Bukowy Las wydaje w czerwcu powieść biograficzną o tej fascynującej kobiecie – nie przegapcie!). Przypominam ją dlatego, że właśnie zamierzam napisać parę słów o mamie tego biednego dziecka, powierzonego lekarzowi, którego powołaniem było zostać pisarzem. Nazywała się Izydora Schiller Leszczyńska i po jakimś czasie została, jakżeby inaczej, aktorką.
Po dość niefortunnej próbie leczenia dziewczątka o imieniu Inka Żeleński zniknął pani Leszczyńskiej z oczu na dziesięć lat. W 1915 roku rozpoczęła ona właśnie swoją przygodę z występami scenicznymi, zwróciła więc uwagę skrytego wielbiciela pań występujących na deskach teatralnych. Zakochał się w niej szybko i wcale tego nie ukrywał. Zasypywał ją czułymi liścikami i prośbami o to, by została jego muzą (całkiem naiwnie przykrzy mi się za panią). Trwała właśnie Wielka Wojna. Izydora, której pseudonim sceniczny to Anna Belina (od herbu rodowego Leszczyńskich), wyjechała do stolicy, by tam robić karierę, a zmobilizowany lekarz zasypywał ją listami przepełnionymi czułością. Ja wiem, że pani Niusia bardzo jest zajęta teraz i zaabsorbowana, ale choć kartkę można co parę dni choć wrzucić, ja byłbym bardzo kontent choć z niewielkiej karteczki! Nic nie wiem, co pani porabia, jak się ma, co myśli, jakie ma projekty, sam też nie umiem już pisać w takim odcięciu!
Romans kwitł, początkowo na odległość, w końcu Żeleński zdołał się wyrwać do Warszawy, skąd wrócił cały w skowronkach. Zakochani wymieniali listy, z których przebija serdeczność i wielka zażyłość. Tylko przykrzy mi się za panią wprost nie do wytrzymania, tak już chciałbym trochę tego ludzkiego głosu usłyszeć! On pisał o wiele częściej skarżąc się, że na odpowiedź od niej musi czekać czasem kilka miesięcy – mimo to tłumaczył się z zadedykowania żonie Prób Montaigne’a, co świadczy o tym, iż aktorka czuła się na tyle pewnie, by mieć o to do niego pretensje. Ponieważ Warszawa była wówczas okupowana przez armię niemiecką, a listy sprawdzała cenzura, te, które biegły pocztą oficjalną pisane były stylem dość suchym, zwięzłym i niewiele nam mówiącym. Prawdziwe uczucia przebijają się przez słowa w tych epistołach, które przekazywali znajomi lub ktoś z rodziny.
Widywali się bardzo rzadko, każde spotkanie było dla niego przeżyciem i radością, bo wkładał w to zauroczenie całego siebie, jak zwykł to robić w przypadku swoich miłosnych przygód. Jak pani Niusia widzi, żyję wyłącznie w świecie fikcji, z których Niuśka jest najśliczniejszą i najbardziej zmyśloną. Pod koniec 1916 roku Leszczyńska przyjechała do Krakowa, by spędzić święta z matką i dzieckiem, a także dawno niewidzianym kochankiem. Pozostawiła go naelektryzowanego, tęskniącego, mającego pretensje o to, że poświęca mu tak mało czasu. Jej kariera sceniczna rozwijała się dobrze, chciała się temu poświęcić bez reszty. Kochanek był przyjemną odskocznią, jednak nie stanowił poważniejszego etapu w życiu. Boy miał do Swojej Niusi żal o to, iż nie podzielała jego sentymentalnego uczucia, nie czuła potrzeby sprawiania mu radości choćby krótkimi wiadomościami, których wypatrywał niczym źródlanej wody, a otrzymywał tak rzadko, że rzadziej już się chyba nie dało. Listy stawały się coraz bardziej sporadyczne i chłodne, wkrótce romans zakończył się równie gwałtownie jak się rozpoczął.
Po jakimś czasie, gdy Boy zdobył już większą sławę dzięki swoim znakomitym tłumaczeniom z języka francuskiego, a ona czuła się coraz bardziej samotna, Anna Belina przypomniała sobie o nim i jego wielkim do niej sentymencie. Napisała list, korespondencja została na krótką chwilę wznowiona, jednak Boy nie był już zainteresowany. Nazwał ich znajomość wiotką rzeczywistością i dziwił się, że jeszcze o nim pamiętała. Magia minęła, urok przybladł. Rok później Izydora Leszczyńska rozwiodła się z mężem i poślubiła dyplomatę Jackowskiego, z którym wyjechała z kraju.
Żeleński spalił wszystkie jej listy, ona zachowała nawet najmniejszą karteczkę od niego.
Poprzednie części cyklu artykułów o kobietach Boya przeczytasz tutaj: część 1, część 2, część 3.
Źródła:
*T. Żeleński Boy, Listy, opr. B. Winklowa;
*S. Koper Życie prywatne elit artystycznych II Rzeczypospolitej;
*J. Hen, Błazem. Wielki mąż;
Autorka prowadzi bloga poświęconego kulturze: http://zielonowglowie.blogspot.com/