Julia Blackburn nie znała wcześniej języka włoskiego, ale nie przeszkodziło jej to dość spontanicznie przeprowadzić się na Półwysep Apeniński. Początkowo pomagała sobie mieszanką francuskiego i hiszpańskiego, by w krótkim czasie za sprawą miłych mieszkańców wioski opanować włoski w zadowalającym stopniu. Nauka szła jej dobrze także z tego powodu, iż przebywając wśród tak pięknych „okoliczności przyrody”, autorka mogła skutecznie się relaksować. Dolna część wioski, w której był jej dom, leży nad rzeką, a góry otaczają [ich] z każdej strony, choć kiedy spojrzeć na południe, można dostrzec daleki trójkąt Morza Śródziemnego. To wręcz idealne miejsce, by odpocząć od cywilizacji, gwaru, pośpiechu i zamętu, jakiego doświadczamy, żyjąc w dużych miastach. No i ten zapach – posłuchajcie sami: Postrzępione kielichy błękitnych goryczek i nieśmiało rozwinięte fioletowe cyklameny, fiołki, różowe goździki, samotne lilie, storczyki, kępy wysokich i upiornych asfodeli, które ponoć rosną w zaświatach na Polach Elizejskich… Gdziekolwiek postawię stopę, uwalniam aromaty lawendy, rozmarynu, tymianku. Nikogo nie dziwi fakt, że w domu Julii i jej męża Hermana mieszkają zwierzęta: popielice, mrówki i ropucha, zaś motyle, świerszcze, pasikoniki, mrówki, chrząszcze, skaczące pająki, robaczki świętojańskie, czarne skorpiony i stonogi są ich bliskimi znajomymi, ponieważ każdy żyje tu blisko swoich zwierząt, często dzieląc przestrzeń życiową ze stadem kóz czy z krową. Należy jednak pamiętać, że czasem robi się w Ligurii niebezpiecznie, przykładowo kiedy dowiadujemy się, że liguryjskie owady potrafią być naprawdę duże. Gąsienica ćmy trociniarki czerwicy ma wielkość cygara i wygląda, jakby ktoś zszył ze sobą kawałki futra i skóry!
Liguria to nie tylko zapierające dech w piersiach widoki czy bogactwo gatunków fauny i flory. To także wyjątkowi ludzie, którzy teraz żyją spokojnie, z dala od wielkiej polityki, ale nie zawsze tak było. Autorka zaprzyjaźniła się z kilkoma osobami z wioski i mając możliwość częstego ich odwiedzania, poznawała ich losy, budzące jej ciekawość i przywodzące na myśl pewien pomysł: Zapytałam, czyby [im] przeszkadzało, gdybym przyniosła notatnik i spisywała te historie. Odpar[li], że nie, przeciwnie, będ[ą] szczęśliwi, bo nie chc[ą], aby wszystkie wspomnienia przepadły wraz z [ich] śmiercią. I tak to się zaczęło. Ludzie z wioski spisywali dla Brytyjki wydarzenia z przeszłości i dawali jej zdjęcia (dzięki niej przeżywali nieomal katharsis!), zaś ona sama przeszukiwała opuszczone domy, poznawała zapiski miejscowego proboszcza sprzed lat i dowiadywała się, jak kiedyś wyglądało życie mieszkańców Ligurii. Bo tu każdy posiada jakieś wspomnienia wojenne, wielu opowiada o partyzantach i mordujących ich faszystach, a świadectwem, że ludzie tracili tu życie są pochylone nagrobki na cmentarzu i historie opowiadane przez lata z ust do ust: Spacerując po lesie, można się jeszcze natknąć na ruiny starych domów. Przypominają bezpańskie psy, coraz bardziej stapiają się z krajobrazem. Stosy kamieni kulą się pod drzewami, które przygniatają ściany i wypuszczają nowe pędy poprzez zapadnięte dachy i otwarte na oścież drzwi. Padroni – właściciele ziemscy – od dawna nie żyją, więc drzewa są niczyje, tak samo jak domy. Na innym miejscu ktoś dodaje: Wszyscy żyliśmy wtedy jak we śnie z powodu tego, co musieliśmy oglądać (…) W miesiącach po wojnie wieszano ludzi, rozstrzeliwano. Niektórzy sami odbierali sobie życie. Nikt nie zadawał pytań. Nie potrafię o tym mówić (…) Nawet teraz wali mi serce, a inny potwierdza, że czasami musimy pamiętać pewne rzeczy, bo tylko tak możemy o nich zapomnieć.
Książka Julii Blackburn dotyczy jej życia we Włoszech, jej prób oswojenia się z nową rzeczywistością (świadomie wybraną razem z mężem) oraz wrażeń, jakie jej towarzyszyły, także podczas choroby Hermana. To również historie konkretnych mieszkańców wioski, ich doświadczeń, dramatycznych przeżyć, ale i udokumentowana empatia, jakiej Liguryjczycy mają pod dostatkiem. Wszystko po to, by ocalić od zapomnienia człowieczy los. Dzięki życiu tutaj wiem, że czas przeszły, teraźniejszy i przyszły rozciąga się wokół nas jak bezkresny pejzaż, a my przecinamy go, idąc po siateczce wąskich ścieżek, podsumowuje autorka. Na tle wielu tytułów dotyczących Włoch ta publikacja praktycznie niczym się nie wyróżnia: jest sielsko, przeważają opisy pięknych widoków i zachwycającej przyrody, cudownej pogody oraz ciepłych ludzi wokół. Opowieść przypomina pamiętnik, w którym jego właścicielka dokumentuje, jak ona, jako cudzoziemka, poradziła sobie w swojej nowej ojczyźnie, wspominając przy okazji historię miejsca, do którego dotarła. Czy propozycja tej brytyjskiej autorki przypadnie Wam do gustu, musicie sprawdzić sami. Przyznaję, że momentami nudziłam się. Książka raczej nie wryła mi się w pamięć, pozostawiła mnie obojętną… Pomysł był ciekawy, ale z jego realizacją poszło już gorzej. To lekka lektura, niewymagająca zaangażowania ze strony czytelnika, jakich tysiące, niestety. Ja jestem na ‘NIE’, ale Was zapraszam do lektury.
Cytaty za: Życie zaczyna się we Włoszech, Julia Blackburn, Nasza Księgarnia, 2012
Tytuł: Życie zaczyna się we Włoszech
Autorka: Julia Blackburn
Wydawca: Nasza Księgarnia
Data wydania: 2012
Liczba stron: 352
Oprawa: miękka
Wymiary: 135 x 200 mm
ISBN: 978-83-10-12213-1
Kategoria: proza zagraniczna
Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem Rozmowy o życiu i o śmierci