Tulija mówiła, że kiedy kochamy, to nie kochamy po prostu mężczyzny (…). Że zawsze chcemy kochać wszystko i wszystkich w jednej osobie. (…) Mówiła, że potrzebujemy wszystkiego od jednego człowieka (…), że zawsze tęsknimy do tego, by zjednoczyć wszystkie osoby w jednej, i że w końcu ta tęsknota pozostawia w cieniu samą miłość. (…) Po raz pierwszy zakochałam się w Ivo kiedy miałam sześć lat.

Stella ułożyła sobie życie: wyszła za mąż, urodziła syna, zdobyła pozycję w redakcji. Była niemal szczęśliwa, prawie zapomniała o przeszłości. Ale któregoś dnia on po prostu wrócił i kazał jej pamiętać za nich oboje. Jej przybrany brat, kochanek, jednym spojrzeniem zaprosił do miłości, do bólu, do śmierci.

Powrót Ivo wytrącił z równowagi świat Stelli. Czas nie zmienił uczuć, kobieta w jednej chwili znalazła się w rzeczywistości z pogranicza zapomnianego snu i dobrze ukrytych wspomnień. Nie potrafi bronić się przed obezwładniającą bliskością, od której uciekła przed laty. Kolejny raz wplątuje się w sieć zależności, ryzykując bezpieczny dom i miłość dziecka. Ivo jak zwykle chce wszystkiego, kiedy jednak bez wyjaśnień zaprosi ją w podróż do Gruzji, przyjdzie czas na decyzje i konfrontacje z dawnymi strachami.

Nie, to nie jest typowa powieść o niespełnionej miłości z dzieciństwa, która w końcu ma okazję doczekać się happy endu. To opowieść o uczuciu z pogranicza obsesji, nienawiści i absolutnej jedności, której doświadcza się, będąc z osobą, w której twarzy przeglądamy się jak w lustrze. To nie miłość, ale choroba – zwalająca z nóg, niszcząca wszystko na swojej drodze, przed którą nie ma wymówek, której nie tłumaczą racjonalne przesłanki. Uczucie, za którym zmuszeni jesteśmy pójść nawet, gdy cały świat krzyczy, że popełniamy największy błąd, który będzie kosztował nas życie. Bliskość niemożliwa do zniesienia, będąca karą i cierpieniem. Taka, która zdarza się raz na milion lat.

Haratischwili przeprowadza rzeź na czytelniku. Pisze o emocjach tak skrajnych i ulotnych, że nie kusi się nawet, by je katalogować i obarczać nazwami. Jeśli tłumaczy to w retrospekcyjnych obrazach, których sensy musimy wyłapywać sami. Językiem, który zostaje na długo, zmusza do rozumienia czegoś, czego nie da się pojąć, a jednocześnie przekazuje tak wielki ładunek bólu, że nie można obok tego przejść obojętnie.

Jest to więc historia o przeszłości, której nie można przemilczeć, poczuciu winy, niszczącym, ale zarazem napędzającym bliskość. W końcu opowieść o zjawisku: zależności dwojga ludzi, których jedynym sposobem na miłość, była wieczna walka ze sobą. Proza Haratischwilil – subtelna, poetycka, brutalna – wrzuca czytelnika w kosmos pełen napięcia i niedopowiedzeń, zderza z całą gamą uczuć, wywraca spokój.

Tytuł: Mój łagodny bliźniak
Tytuł oryginalny: Mein sanfter Zwiling
Autor: Nino Haratischwili
Wydawca: MUZA
Data premiery: 2 marca 2013
Liczba stron: 288
Tłumaczenie: Bochwic-Ivanovska Małgorzata
Rok wydania: 2013