Breslau 1910. Klara Schulz wiedzie idealne życie. Jest żoną szanowanego lekarza, matką pięcioletniego Fritza i uzdolnioną rysowniczką-amatorką. Ma wspaniałą rodzinę i nie wie, co to bieda. Jest poza tym niezwykle piękną kobietą. A jednak Klara cierpi z powodu przeżytej we wczesnej młodości tragedii, a także niespełnionych ambicji. Pragnęła bowiem pójść w ślady ojca i zostać policjantką, co, jak łatwo się domyślić, okazało się niemożliwe. Zdecydowała się mimo to zawalczyć o marzenia, choćby realizować musiała je okrężną drogą. Została prywatną detektywką. Zajęcie okazało się dość niewdzięczne, zwłaszcza że jedyne sprawy, jakie trafiały się Klarze, to prośby o odnalezienie zagubionych zwierząt domowych lub śledzenie niewiernych mężów. Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia. Klara wybiera się wraz z mężem do opery na Czarodziejski flet. Podczas jednej ze scen śpiewak pada trupem. Szybko okazuje się, że dokonano morderstwa, a jeden z pracowników opery, ubogi sufler, zwraca się o pomoc do naszej bohaterki. Dlaczego tak bardzo zależy mu na złapaniu złoczyńców, że wynajmuje detektywkę? Otóż on i denat byli kochankami. Szokujące? Nie dla Klary! Kobieta zabiera się do pracy, jednak szybko przekona się, iż nie chodzi tylko o pojedyncze morderstwo, a sprawa zatacza szersze kręgi, niżby się z początku zdawać mogło. Bohaterka natrafi na trop seryjnych zbrodni, dokonywanych z dość dziwacznych powodów i to najprawdopodobniej przez zorganizowaną grupę przestępczą. Zanim Klara pozna tożsamość oprawców, czeka ją wiele wyzwań. Czy odniesie sukces? Czy mordercy trafią za kratki? Czy przedstawiciele Prezydium Policji w Breslau zaczną ją w końcu traktować poważnie? I jaką rolę odegra we wszystkim były kochanek Klary, którego pomoc okazuje się nieodzowna i do którego – a jakże! – nasza bohaterka wciąż czuje słabość?
Breslau to niezwykle wdzięczne miejsce do osadzenia powieściowej akcji. Miasto, które niby ciągle jest, ale którego tak naprawdę już nie ma. Stare ryciny, ukazujące zapierający dech w piersi urok przedwojennego Breslau, piękno architektury, parki, dzieła sztuki czy nawet układ ulic, budzą nostalgię. Mieszkańcom współczesnego Wrocławia nie sposób tęsknić za utraconą bezpowrotnie przeszłością, bowiem wówczas ta bogata metropolia była na wskroś niemiecka i to od wielu wieków. A zatem historia miasta nas nie dotyczy, chciałoby się powiedzieć. Mimo to nie znam żadnego wrocławianina, który na widok rycin i fotografii ukazujących dawne Breslau, nie wzruszyłby się choć na moment. Nadia Szagdaj wskrzesza dla mnie Breslau i za to jestem jej wdzięczna. Zwłaszcza że powieści Marka Krajewskiego, który jako jeden z pierwszych odkrył literacki potencjał tego miasta-widma, osadzając w nim serię retro-kryminałów z Eberhardem Mockiem w roli głównej, niespecjalnie przypadły mi do gustu. Szagdaj pisze inaczej, co być może pozwoli jej uniknąć łatki epigona Krajewskiego.
Zanim na Sprawę pechowca wyleję wielki dzban Puchatkowego miodu, piejąc nad powieścią z zachwytu, pozwolę sobie ponarzekać. Największą słabość książki upatruję w pewnych stylistycznych niedociągnięciach. Nadia Szagdaj ma wprawdzie swój własny oryginalny styl, który, jeśli będzie go konsekwentnie rozwijać, stanie się jej znakiem rozpoznawczym, jednak w niektórych fragmentach rzuciła mi się w oczy nieznośna „zaimkoza”. Zwłaszcza w zakresie powtarzalności takich form, jak „jego”, „jej”. Kilka powtórek na całą książkę nic nie znaczy, tutaj jednak jest ich naprawdę sporo. I to jedyny mankament Sprawy pechowca. Oprócz tego powieść ma dla mnie same zalety. Napisana została sprawnie, z nerwem, trzyma w napięciu i choć rozwiązania można się po części spodziewać, sam finał i tak zaskakuje. Szagdaj potrafi znakomicie i adekwatnie do ukazanych wydarzeń operować stylistyką i gramatyką, raz kondensując treść, pisząc ascetycznym językiem, bez zbędnych ozdobników, by kilka stron dalej uraczyć czytelnika przepysznym, drobiazgowym opisem cudownego Breslau. No i ta główna bohaterka! Klara Schultz to jedna z najlepiej wykreowanych postaci literackich, z jakimi się ostatnio zetknęłam. Niby dobra z niej żona i matka, ale to kobieta z krwi i kości, nie żadna tam anielica. Nie jęczy za wiele, tylko bierze się do roboty, kiedy sytuacja tego wymaga. A przy okazji lubi sobie siarczyście zakląć, wychylić „do lustra” butlę wybornego koniaku i jeśli trzeba – zadrzeć do góry najmodniejszą kieckę, by nie krępowała jej ruchów. Ma poza tym słabość do mężczyzn. Zwłaszcza do jednego, który bynajmniej nie jest jej mężem. Takie bohaterki lubię i takich często brakuje mi we współczesnej literaturze. Poza tym w Sprawie pechowca natrafić można na prawdziwe perełki. Fragmenty, których akcja dzieje się w prosektorium lub na starym cmentarzu, gdzie bohaterka przeprowadza, niejako „zaocznie”, ekshumację zwłok, to prawdziwy majstersztyk. Przywodzą mi na myśl dzieła nie tylko Conan Doyle’a, ale również Hienę cmentarną Stevensona czy Tajemnice Paryża Eugene’a Sue. Wspaniale wykreowany nastrój grozy rodem z klasyki czarnego kryminału.
Największym atutem powieści Nadii Szagdaj jest jej ponadczasowość. Myślę, że za trzydzieści lat moje dziecko równie chętnie jak ja teraz przeczyta znakomity retro-kryminał, osadzony w labiryncie widmowego miasta Breslau. I o to chyba chodzi w literaturze. By była uniwersalna. By opierała się destrukcyjnemu działaniu czasu. Polecam!
Autorka: Nadia Szagdaj
Tytuł: Kroniki Klary Schultz. Sprawa pechowca
Wydawca: Bukowy Las
Data wydania: luty 2013
Liczba stron: 328
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
ISBN: 978-83-62478-77-4