Tytułowy Jasnowidz to niejaki Joachim Grefer. Z prawdziwym „jasnowidztwem” ma on jednak niewiele wspólnego. Otóż potrafi przewidzieć, mniej więcej, kiedy zadzwoni telefon. Stacjonarny, bo jeśli chodzi o komórkę, to nie wiadomo. I tyle. Przyznacie chyba, że nic w tym szczególnego? W każdym razie pewnej nocy do bohatera dzwoni ów nieszczęsny telefon. Musi przecież, inaczej po co w ogóle ta informacja? Z Greferem kontaktuje się kobieta, która przedstawia się jako jego koleżanka ze studiów i błaga o pomoc. Obawia się o swoje życie. I słusznie. Wkrótce bowiem tajemnicza kobieta wraz z nastoletnią córką znikają bez śladu, a jej mąż, znany wrocławski adwokat, zwraca się do Grefera z prośbą o pomoc w poszukiwaniach. Prawnik ma oczywiście swoje powody i to dość niejasne. W sprawę angażują się również inne osoby, w tym pewien wrocławski podkomisarz, pewien wrocławski prokurator i pewna prowincjonalna policjantka. W tle pojawiają się ponadto drugo- i trzecioplanowi bohaterowie, którzy, rzecz jasna, są także zamieszani w zbrodnie. Tak, w zbrodnie, a nie w zbrodnię, bo wkrótce trup ściele się gęsto i co rusz ktoś obrywa w głowę wiosłem, dechą albo zabytkową szablą – trzeba być kreatywnym! Z Wrocławia akcja przenosi się w okolice jeziora zwanego Czarną Wodą. I tam się dopiero zaczyna…
Bartłomiej Biesiekirski to piekielnie dobry pisarz. Sprawność warsztatowa jest u niego wprost powalająca, dialogi błyskotliwe, stylistyczna biegłość wręcz niewiarygodna, a język piękny, choć przezroczysty, co w literaturze kryminalnej wychodzi zawsze na plus. Odbiorca ma się przecież skupić na łamigłówce i szukać winnego, a nie zachwycać przeładowaną, barokową stylistyką. I jeszcze ten prolog – morderstwo oglądane oczami wygłodniałego lisa. Tak, lisa. Rewelacja! Co jeszcze? Właśnie… I tutaj zaczynają się schody. Zachwytu nad fabularną konstrukcją i technikami narracyjnymi wyrazić już nie mogę. Autor zdecydował się na narrację polifoniczną, wprowadzając tylu narratorów i tyle rozmaitych punktów widzenia, siedzenia, a nawet leżenia, że momentami naprawdę trudno się skupić. Poza tym brak tutaj wyrazistego głównego bohatera. Niby mamy tego Grefera, ale to trochę menda. W dodatku podobna z gęby do Zbigniewa Wodeckiego. Może tak miało właśnie być, nie mniej jednak mnie ta postać nieco irytowała. Niby inteligentny, a naiwny jak dziecko i jeszcze próbuje wmówić współczesnemu, dorosłemu czytelnikowi, który z niejednego pieca chleb jadł i niejednego Greya przekartkował, że przekroczył czterdziechę, a nigdy nie kochał się na jeźdźca. Błagam!
No to sobie poużywałam, a teraz będę znowu chwalić. Otóż kiedy już przebrniemy przez ten skomplikowany fabularny labirynt, okazuje się, iż wszystko ma sens, jeśli poszczególne fakty poskładać do przysłowiowej kupy. Warto zatem trochę się pomęczyć, nawet jeśli momentami mamy wrażenie, że z każdą kolejną przeczytaną stroną rozumiemy coraz mniej. Poza tym Jasnowidz to książka niezwykle ciekawa, w dodatku na granicy kryminału z thrillerem. Intryga wciąga, a fragmenty, których akcja toczy się nad spowitym w opary mgielne jeziorem przypominały mi kadry z filmu Przylądek strachu Martina Scorsesego. Ciary na plecach miałam praktycznie przez cały czas. Dlatego uważam, że warto śledzić pisarską karierę Biesiekirskiego i zapamiętać to trudne nazwisko. Jasnowidz stanowi jego powieściowy debiut, mimo iż miłośnikom kryminałów autor jest już znany. Napisał kilka dobrych opowiadań, wśród których na uwagę zasługuje zwłaszcza TLK Olsztyn – Wrocław. Myślę, że Biesiekirski wyrasta na znakomitego pisarza, po którego kolejną powieść z pewnością sięgnę. A tymczasem polecam Jasnowidza. Warto.
Autor: Bartłomiej Biesiekirski
Tytuł: Jasnowidz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 21 marca 2013
Liczba stron: 392
Oprawa: miękka
Format: 125 mm x 195 mm
ISBN: 978-83-7839-482-2
Kategoria: kryminał