Oblicza Kultury objęły publikację patronatem medialnym. Serdecznie zapraszamy do lektury fragmentów książki!
O książce:
Fryzura jak u postaci z kreskówki, supermocne papierosy i najsłynniejszy cylinder rockowy na świecie – Slash to jedna ze współczesnych ikon gitary.
Ten niepowtarzalny gitarzysta, urodzony w Stoke-on-Trent, osiągnął swoją pozycję poprzez rozwiązły styl życia i sukcesy na listach przebojów pochodzącej z zachodniego wybrzeża Ameryki grupy Guns’N’Roses. Slash był niesamowicie płodny muzycznie, ale szybko zmieniający się układ z Axlem Rose’em, głównym wokalistą zespołu, w połowie lat dziewięćdziesiątych wiódł do nieuchronnego rozpadu kapeli. Slash podjął się więc swojego pierwszego indywidualnego projektu, grupy Snakepit, następnie grał w kapeli bluesowej, by później rozpocząć karierę jednego z najbardziej rozchwytywanych solistów gitarowych. W końcu Slash powrócił na szczyt z rockową formacją Velvet Revolver, supergrupą gwiazd rocka, które przeżyły swoje życie na tyle ostro, jak tylko potrafią przeżyć je byli członkowie rockowych kapel.
Jego historia to jeden wielki rockandrollowy wybryk, zapierające dech w piersiach życiowe show, płomienne konfrontacje z innymi muzykami, ale też niewiarygodna dyscyplina, unikatowy talent muzyczny i – rzecz jasna – kilka legendarnych rockowych kawałków.
Tytuł: Slash. Rockowy dom wariatów
Autor: Paul Stenning
Wydawca: Wydawnictwo Anakonda
Data premiery: 22 marca 2013
Liczba stron: 224
Oprawa: twarda
Tłumaczenie: Katarzyna Jokiel-Paluch
Kategoria: biografie, muzyka
Slash. Rockowy dom wariatów
Paul Stenning
(fragmenty)
Slash nigdy nie chwalił się ilością zażywanych środków odurzających, ale nie pokazywał się bez butelki Jacka, bez przerwy palił papierosy, a podczas koncertów za kulisami zaczął wciągać kokainę. „Butla dziennie przez pięć lat, tyle piłem” – mówił później o Jacku Daniel’sie. Typowo dla siebie bagatelizował uzależnienie i żartował: „Rano ma się naprawdę cuchnący oddech – no wiecie, nie można uprawiać seksu, dopóki zęby są nieumyte, a ich szczotkowanie strasznie wszystko wydłuża”.
W kwestii kokainy wyjaśniał kilka lat później: „Zwyczajnie lubiłem kokę. Uwielbiałem to uczucie, które człowieka po niej ogarnia. I kurwa, wciągałem ją cztery czy pięć dni z rzędu, nie wiedziałem, że tak się cholernie wkręciłem! A to już zupełnie inna sprawa. Ten drag ma nad człowiekiem psychiczną i fizyczną władzę tak wielką, że trudno się spod niej wyzwolić. Nie tyle miałem problem z alkoholem, co po prostu chciałem się napić i porozrabiać”.
***
Jeszcze będąc w Los Angeles, zespół Guns N’ Roses poszukiwał nowych możliwości daleko poza granicami Miasta Aniołów. Panowie mieli już kilka umówionych koncertów w Wielkiej Brytanii, które miały rozpropagować ich twórczość w ojczyźnie Beatlesów. Tak oto rozpoczął się przelotny romans z wyspiarzami. Angielska prasa rozpisywała się o przyjeździe „najbardziej niebezpiecznego zespołu na świecie”, jak sami Gunsi o sobie mówili. W zaskakującym napadzie konserwatyzmu dziennikarze ostrzegali społeczeństwo przed piątką aroganckich Amerykanów, którzy – ogólnie rzecz ujmując – będą pieprzyć ich córki i plądrować wszelkie sioła w całym Zjednoczonym Królestwie. Najwięcej wpadek prasa zaliczyła w przypadku Slasha – większość gazet nawet nie potrafiła poprawnie podać jego imienia. W jednych występował jako Slosh (co mogło mieć związek z jego zamiłowaniem do Jacka Daniel’sa), inne pisały o nim Slog albo Slug . Jednak najzabawniejsza była zupełnie nieprawdziwa historia, którą rzekomo sam opowiadał dziennikarzom, że przez dwa lata tankował gorzałę i każdego ranka „ręce mu latały jak wiatraki”. Tymczasem w wywiadach dla prasy muzycznej Slash często mówił, że wszystko ma pod kontrolą. „Naprawdę nie czuję się tak mocno uzależniony, jak ludzie myślą” – usprawiedliwiał się kiedyś.
***
Slash uważał, że panuje nad swoimi nałogami, ale często zadawał się z ludźmi mniej ostrożnymi. Pewnego sylwestrowego wieczoru zakotwiczył w hotelu z basistą grupy Mötley Crüe Nikkim Sixxem. Nikki miał pokój na tym samym piętrze, więc poszedł po swoją gitarę, żeby panowie mogli sobie urządzić improwizowaną na szybko sesyjkę. Godzinę później Slash się zorientował, że Nikki coś długo nie wraca. W poszukiwaniu tyczkowatego basisty otwierał drzwi wszystkich pokoi, jakie napotkał na swojej drodze, by w końcu natknąć się na sine ciało Nikkiego w jednym z nich. Sixx przedawkował, zupełnie jak w kiepskim filmie. Na szczęście przeżył. Fakt, że serce Sixxa zatrzymało się na całe dwie minuty, został uwieczniony w piosence Mötley Crüe Kickstart My Heart, która pojawiła się później w ich albumie Dr. Feelgood. Było też wiele innych incydentów, nie tylko związanych z przedawkowaniem, ale z wszelkiego rodzaju rozpasaniem, jakie tylko można sobie wyobrazić.
***
Wspomnienia striptizerki z okresu, gdy GN’R nagrywał płytę The Spaghetti Incident?
„Nagrywali w studiu A&M, a po przeciwnej stronie ulicy La Brea znajdował się Crazy Horse, obecnie Crazy Girls – opowiadała znajoma zespołu. – To klub ze striptizem. Tańczyłam tam, a Matt i Slash codziennie wpadali pograć w bilard. Byli tacy zabawni! Duff też przychodził, ale najbliżej byłam ze Slashem. Byli bardzo przyjaźni, zachowywali się przyzwoicie i dawali dobre napiwki. Siadywaliśmy ze Slashem naprzeciwko siebie i dyskutowaliśmy o związkach uczuciowych, pamiętam niezbyt wiele, ale lubił pogadać na erotyczne tematy. Ostatniego dnia, gdy już skończyli nagrywać płytę, przyszli się pożegnać. Chciałam zrobić dobre wrażenie na koniec, więc użyłam perfum, dużo za dużo na siebie wylałam. I kiedy podeszłam do Slasha, powiedział mi: »Ooooo, człowieku, ale walisz!«. Akurat przyszła moja kolej na taniec, zatem ostatni raz widziałam go, gdy byłam na czworakach z tyłkiem w powietrzu, a on wsunął mi za majtki pięć dolarów. Pa, Slash, było fajnie, chętnie kiedyś jeszcze zagram z tobą w bilard albo pogadam o seksie. I śmierdziałam, miałeś rację”…
***
Z czasów Snakepit :
Nieustanne podróże i nieuniknione zmęczenie spowodowane życiem w trasie były dla Slasha sporym obciążeniem. Muzyk nigdy przesadnie o siebie nie dbał. Wielu ludzi, podróżując podczas ostrej zimy, ubiera się „na cebulkę”, zakłada czapkę i rękawiczki, żeby nie zmarznąć, zażywa witaminy i różne suplementy, aby system odpornościowy działał na tip top. Slash wręcz przeciwnie, ale nigdy przedtem nie miał takich problemów!
Chodził tak samo ubrany w 30-stopniowy upał i w 10-stopniowy mróz – skórzana kurtka, koszulka i dżinsy. Kiepska to była ochrona i mimo że w marcu 2001 roku nie było szczególnie zimno, złapał grypę. Okazało się, że to wyjątkowo złośliwa jej odmiana i Snakepit musiał anulować wcześniej zaklepane koncerty. Na tych z AC/DC Slash stawił się jak na rozkaz, tylko że grypa rozwinęła się w zapalenie płuc – paskudna choroba w najgorszym czasie. „Dopadło mnie w złym momencie – opowiadał później magazynowi „Steppin’ Out”. – Brałem udział w koncertach, ale czułem się nie nadzwyczajnie, więc prosto z próby dźwięku poszedłem do szpitala. Wszedłem, a oni do mnie «Jezu Chryste! ». Już mnie nie wypuścili. Za duży wycisk sobie dawałem, aż się dorobiłem nietypowego zapalenia płuc. Lekarze powiedzieli, że muszę trochę zwolnić tempo. Nie chciałem, bo akurat byłem w samym środku trasy koncertowej, jednak mi kazali. To był pech, ponieważ to wszystko stało się tuż przed tournee z AC/DC. Po prostu w fatalnym okresie”. Nie da się temu zaprzeczyć.
Przynajmniej ten pobyt w szpitalu nie był karą za przyjmowanie narkotyków. „Gdy leżałem w szpitalu, myślałem sobie: «Nawet nie byłem na porządnym haju» – mówił Slash, odnosząc się do wcześniejszego uzależnienia od heroiny. – Naprawdę mam to już za sobą. Za dużo z tym zawracania głowy i zmartwień. Przez to człowiek staje się bezproduktywny. Zwłaszcza w moim przypadku, gdy tak wiele się wokół mnie dzieje. Mam za dużo do zrobienia. Nie da się długo wysiedzieć w takim odjechanym miejscu i czekać, aż wydarzy się coś dobrego samo z siebie. Po krótkim czasie, jeśli nie od razu, człowiek czuje się zmęczony i znudzony”.
***
Poszukiwania wokalisty do Velvet Revolver:
Muzyczna telewizja VH1 została zaproszona do uczestnictwa w poszukiwaniach wokalisty dla The Project. „Przesłuchaliśmy wielu różnych piosenkarzy, a każdy z nich wysyłał nam inne wibracje – opowiadał Matt Sorum po znalezieniu wokalisty. – Niestety, zazwyczaj te wibracje nie były zbyt dobre. Kiedy tylko przesłuchaliśmy nadesłane do nas wokale, wiedzieliśmy, że jesteśmy w tarapatach. Nie mogliśmy sobie pozwolić na zbeszczeszczenie rocka. To musiało być coś wyjątkowego”.
Przesłuchano wielu, włącznie z Joshem Toddem, byłym członkiem Buckcherry, Sebastianem Bachem – dawniej w Skid Row, Kellym Shaeferem z kapel Atheist i Neurotica oraz Travisem Meeksem z Days of the New , lecz żaden z nich nie spełnił oczekiwań. To, że odrzucono Todda, wydawało się nieco dziwne, skoro mógł nadążyć za muzykami podczas występów na żywo. Jednak nadal miał przed sobą karierę solową, tak jak Stradlin. Josh Todd miał przynajmniej charakterystyczny głos, czego nie można było powiedzieć o większości nieznanych i niedoświadczonych ludzi, których przesłuchano.
„Oczywiście byli też naśladowcy Axla – wspominał Slash – typy zachwyconych gwiazdami marzycieli i prawdziwi wokaliści z dorobkiem, którzy po prostu nie byli właściwymi osobami na to miejsce. Nie bardzo wiedzieliśmy, czego szukamy, ale przy naszym doświadczeniu, gdybyśmy usłyszeli to coś, od razu byśmy wiedzieli, że znaleźliśmy właściwego człowieka. Jasne, że jeśli wchodził ktoś w koszulce ze znaczkiem Lacoste i sweterkiem zarzuconym na ramiona, odpadał w przedbiegach. Ale mieliśmy naprawdę otwarte umysły”.
Tak otwarte, że do The Project prawie przyjęto wokalistkę. Na początku w koncertach na żywo brała udział aktorka Gina Gershon. W jej ślady poszły inne piosenkarki i również wzięły udział w przesłuchaniach do zespołu. Choć Slash i spółka byli ogromnie zadowoleni, że przy mikrofonie stoi kobieta, ostatecznie jednak bardziej im odpowiadał głębszy, męski wokal. Preferowali głos typowo rockowy, a nie heavymetalowych krzykaczy. Pewnie dlatego tacy jak Sebastian Bach, skądinąd bardzo utalentowany wokalnie, nie spełnił wymagań. Slash wspominał, że otrzymali bardzo dobre demo w stylu Judas Priest (prawdę mówiąc, ulubiony zespół Sebastiana Bacha), jednak nie był to klimat odpowiedni dla The Project.
W końcu swoje usługi zaoferował Scott Weiland, były frontman kapeli Stone Temple Pilots, więc zespół szybko go przygarnął. Weiland od jakiegoś czasu przyjaźnił się z Duffem, a ostatnio spotykali się towarzysko. Ponadto grał też z Dave’em Kushnerem, kiedy ten występował z Electric Love Hogs . Od pierwszej próby Weiland zaskoczył. „To zabawna sprawa – mówił Slash. – W dniu, kiedy wszedł na przesłuchanie, od razu wiedzieliśmy, że to ten facet. Jakby spędził z nami w zespole dwadzieścia lat. Miał odpowiedni głos, talent i pewien rodzaj zuchwałości, jest bardzo twórczy, a to wszystko sprawiło, że był dla nas wyjątkowy”.