Jacob to chłopiec, który nie ma wielkiej nadziei na ciekawe życie. Uważa się za dość nudnego osobnika. Mając szesnaście lat, nie może zapomnieć o ekscytujących opowieściach dziadka, które każdego wieczora urozmaicały mu dzieciństwo. Co ukształtowało wyobraźnię staruszka? W chwili, gdy dziadek umiera w dość nietypowy sposób, Jacob postanawia osobiście poszukać odpowiedzi. Tajemniczy sierociniec na walijskiej wyspie, osobliwe dzieci, potwory – co jest prawdą, a co fikcję? I nagle życie chłopca zmienia się w fantastyczną przygodę.

Przede wszystkim oczarowało mnie wydanie tej książki. Twarda oprawa z intrygującym zdjęciem, wspaniały papier i niesamowite fotografie porozrzucane po tomie obiecywały cudowną przygodę w krainie niesamowitości. Treść sprawiała wrażenie żywcem wyjętej z najlepszych hiszpańskich thrillerów, które jakiś czas temu wciągały mnie bez reszty, przyprawiały o rozkoszny dreszcz wędrujący po plecach i nakazywały sprawdzić, czy aby na pewno drzwi wyjściowe są dobrze zamknięte, a pod szafę nie czai się dusza potępiona. Wydawało się, że ta książka żyje i woła do mnie: „Musisz mnie przeczytać! I to już, a nie kiedyś!”. Jakieś czary? Jak się domyślacie – uległam.
 
Przez sporą część lektury trwałam w przekonaniu, że nowa przyjaciółka nie zawiedzie pokładanego w niej zaufania – wciągnął mnie klimat magicznej niesamowitości, mrocznej tajemnicy i zagadkowych wydarzeń. Błądziłam po kartach powieści razem z bohaterem, podskakiwałam ze strachu za każdym razem, gdy coś go zaskoczyło i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa (taka już ze mnie dziwna osóbka, która lubi się bać).

Autor książki zaczął od gromadzenia starych, bardzo dziwnych, czasami wręcz niesamowitych, ale zupełnie autentycznych fotografii i umiejętnie wplótł je w historię nastoletniego chłopca, który podąża tropem tajemnicy przekazanej mu przez dziadka. Przekazanej oczywiście  fragmentarycznie. Czytelnik wie tylko tyle, ile bohater, a może nawet jeszcze mniej, błądzi razem z nim we mgle niepewności. Jacob dociera do wyspy, na której wszystko wydaje się jakby zatrzymane w czasie – chłopak jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bliskie prawdy jest to stwierdzenie.
 
Akcja powieści toczy się wartko i ciekawie, styl Riggsa jest lekki i dowcipny – od tego typu powieści nie wymagam nie wiadomo czego; wystarczy mi dobry styl, umiejętność zaskoczenia mnie i odpowiednio dawkowany klimat grozy. Wszystko to znalazłam w Osobliwym domu pani Peregrine. Nie obyło się jednak bez zgrzytów – fabuła jest dość przewidywalna, napięcie z czasem zaczyna opadać, a thriller chwilami za bardzo zmienia się w horror. Książka nie jest więc idealna, ale to, jaka jest wystarczyło, by mnie wciągnąć i pozostawić zadowoloną z faktu jej posiadania.

Historia stworzona przez Ransoma Riggsa to dobre połączenie humoru, odrobiny grozy, elementów powieści gotyckiej i fantastyki. Książka znalazła miejsce w kategorii zwanej „thriller dla młodzieży”, dlatego też język opowieści dostosowuje się do grupy docelowej – nie zachwyci wyrobionego „mola książkowego”, ale też nie powinien zirytować. Kategoryzacja nie wydaje mi się ważna – bać się mają też prawo starsi czytelnicy. Poza tym wbrew pozorom ta niefrasobliwa, lekka i niezobowiązująca lektura porusza ważny temat – tolerancji dla inności. Nie ma w niej wielkiej głębi, ale płytka też nie jest. Autor przenosi nas chwilami w czasy II wojny światowej i zarysowuje problem likwidowania przez nazistów jednostek „’niepożądanych”, odmiennych.

Mimo tego, że druga połowa książki trochę mnie rozczarowała i pozostawiła nieusatysfakcjonowaną (jako że szykuje się dalszy ciąg), polecam ją każdemu, kto kocha gotyckie powieści z dreszczykiem. 

Autor: Ransom Riggs
Tytuł: Osobliwy dom pani Peregrine
Przekład: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Data wydania: 2012
Liczba stron: 400
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Media Rodzina
Gatunek: fantastyka, thriller

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze: http://zielonowglowie.blogspot.com/