Przede wszystkim oczarowało mnie wydanie tej książki. Twarda oprawa z intrygującym zdjęciem, wspaniały papier i niesamowite fotografie porozrzucane po tomie obiecywały cudowną przygodę w krainie niesamowitości. Treść sprawiała wrażenie żywcem wyjętej z najlepszych hiszpańskich thrillerów, które jakiś czas temu wciągały mnie bez reszty, przyprawiały o rozkoszny dreszcz wędrujący po plecach i nakazywały sprawdzić, czy aby na pewno drzwi wyjściowe są dobrze zamknięte, a pod szafę nie czai się dusza potępiona. Wydawało się, że ta książka żyje i woła do mnie: „Musisz mnie przeczytać! I to już, a nie kiedyś!”. Jakieś czary? Jak się domyślacie – uległam.
Przez sporą część lektury trwałam w przekonaniu, że nowa przyjaciółka nie zawiedzie pokładanego w niej zaufania – wciągnął mnie klimat magicznej niesamowitości, mrocznej tajemnicy i zagadkowych wydarzeń. Błądziłam po kartach powieści razem z bohaterem, podskakiwałam ze strachu za każdym razem, gdy coś go zaskoczyło i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa (taka już ze mnie dziwna osóbka, która lubi się bać).
Autor książki zaczął od gromadzenia starych, bardzo dziwnych, czasami wręcz niesamowitych, ale zupełnie autentycznych fotografii i umiejętnie wplótł je w historię nastoletniego chłopca, który podąża tropem tajemnicy przekazanej mu przez dziadka. Przekazanej oczywiście fragmentarycznie. Czytelnik wie tylko tyle, ile bohater, a może nawet jeszcze mniej, błądzi razem z nim we mgle niepewności. Jacob dociera do wyspy, na której wszystko wydaje się jakby zatrzymane w czasie – chłopak jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bliskie prawdy jest to stwierdzenie.
Akcja powieści toczy się wartko i ciekawie, styl Riggsa jest lekki i dowcipny – od tego typu powieści nie wymagam nie wiadomo czego; wystarczy mi dobry styl, umiejętność zaskoczenia mnie i odpowiednio dawkowany klimat grozy. Wszystko to znalazłam w Osobliwym domu pani Peregrine. Nie obyło się jednak bez zgrzytów – fabuła jest dość przewidywalna, napięcie z czasem zaczyna opadać, a thriller chwilami za bardzo zmienia się w horror. Książka nie jest więc idealna, ale to, jaka jest wystarczyło, by mnie wciągnąć i pozostawić zadowoloną z faktu jej posiadania.
Historia stworzona przez Ransoma Riggsa to dobre połączenie humoru, odrobiny grozy, elementów powieści gotyckiej i fantastyki. Książka znalazła miejsce w kategorii zwanej „thriller dla młodzieży”, dlatego też język opowieści dostosowuje się do grupy docelowej – nie zachwyci wyrobionego „mola książkowego”, ale też nie powinien zirytować. Kategoryzacja nie wydaje mi się ważna – bać się mają też prawo starsi czytelnicy. Poza tym wbrew pozorom ta niefrasobliwa, lekka i niezobowiązująca lektura porusza ważny temat – tolerancji dla inności. Nie ma w niej wielkiej głębi, ale płytka też nie jest. Autor przenosi nas chwilami w czasy II wojny światowej i zarysowuje problem likwidowania przez nazistów jednostek „’niepożądanych”, odmiennych.
Mimo tego, że druga połowa książki trochę mnie rozczarowała i pozostawiła nieusatysfakcjonowaną (jako że szykuje się dalszy ciąg), polecam ją każdemu, kto kocha gotyckie powieści z dreszczykiem.
Autor: Ransom Riggs
Tytuł: Osobliwy dom pani Peregrine
Przekład: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze: http://zielonowglowie.blogspot.com/