Książka Any Martos dobitnie unaocznia jeszcze jeden fakt – że myśl starożytna (a także późniejsza), rozwijana niemal wyłącznie przez mężczyzn, nienaukowa, obarczona wieloma błędami, uzależniona od religii i magii po dziś dzień ma ogromny wpływ na to, jak postrzegana jest ludzka seksualność, rola kobiety i zagadnienia związane z planowaniem rodziny.
Zacznijmy jednak od początku. W podróż po fascynującej (jak się szybko zorientowałam) historii antykoncepcji autorka zabiera nas, poczynając od czasów prehistorycznych. Przeczytamy o ówczesnych kultach płodności, wierzeniach dotyczących prokreacji oraz o tym, jak to się stało, że ludzie – kobiety i mężczyźni – zaczęli łączyć się w trwałe pary. Dowiemy się także, że ludzka kobieta (w przeciwieństwie do zwierząt) rodzi swoje potomstwo w bólach, ponieważ zmiana postawy ciała w wyprostowaną spowodowała m.in. zwężenie szyjki macicy utrudniające poród i czyniące go wręcz niebezpiecznym dla życia. Kiedy więc ktoś mówi, że poród w bólu jest „naturalny”, no cóż… nie do końca ma rację.
Od prehistorii robimy wielki krok ku starożytności. Ana Martos przybliża nam związane z seksualnością i antykoncepcją zagadnienia dotyczące starożytnej Grecji, Rzymu, Egiptu, krajów arabskich, narodzin chrześcijaństwa. Praktyki starożytnych kobiet mające zapobiegać niechcianym ciążom mogą budzić zdumienie, tym większe, że niektóre z nich, choć zdają się absurdalne, naprawdę mogły działać. Wśród nich wymienić można umieszczanie w pochwie tkanin lub gąbek nasączonych sokiem z cytryny lub octem bądź odchodów krokodyla (!). Wszystkie te substancje mają odczyn kwaśny, naprawdę więc mogą niszczyć plemniki. Starożytności sięgają także pierwsze pomysły do złudzenia przypominające zasadę działania współczesnej spirali domacicznej.
A co z główną bohaterką książki, prezerwatywą? Jej rodowód sięgać może już prehistorii. Dzieje prezerwatywy w czasach staro- i nowożytnych pełne są wzlotów i upadków oraz zdumiewających faktów. Jeden z nich jednakowoż nie bardzo mnie zdumiał – mianowicie taki, że mężczyźni (pomysłodawców prezerwatywy można wymienić wielu, jednak łączy ich zdecydowanie płeć męska) wcale nie stworzyli prezerwatywy z myślą o zapobieganiu niepożądanych ciąż – to uważano za problem kobiety. Zadaniem kondoma przez bardzo długi czas było chronić męski członek przed chorobami (tu wspomnieć należy wiele epidemii syfilisu, które na przestrzeni wieków dziesiątkowały europejską populację, nie omijając władców i papieży). Na antykoncepcyjne właściwości prezerwatywy zwrócono uwagę dopiero w XVIII wieku. Co ciekawe, a jednocześnie wyjątkowo przygnębiające, w wieku XIX prezerwatywę przeklęły środowiska konserwatywne i religijne (w USA doprowadziło to do ich delegalizacji, a nawet zakazu pisania o nich). Papież Leon XII niechlubnie zapisał się w historii w roku 1826, wydając encyklikę zakazującą używania prezerwatyw. Wbrew pozorom wcale nie z uwagi na jej antykoncepcyjne właściwości, ale po to, aby… nie przeszkadzały w wymierzaniu bożej sprawiedliwości. Jego zdaniem bowiem przenoszone drogą płciową choroby były sprawiedliwą karą za grzechy. Echa tej encykliki pobrzmiewają i dziś, kiedy Kościół Katolicki nie chce zaakceptować stosowania prezerwatyw nawet w owładniętej epidemią AIDS Afryce.
W Historii antykoncepcji autorka często zresztą odnosi się do religii chrześcijańskiej. Najbardziej uderzają błędy i niekonsekwencje osób kształtujących kościelną doktrynę, jak choćby wynikające z braku wiedzy potępienie w IV wieku na równi antykoncepcji i aborcji przez nieumiejącego ich odróżnić św. Jana Chryzostoma. Podobnie rzecz ma się z zakazaną przez chrześcijaństwo masturbacją. Kościół zwał ją onanizmem i wnioski na jej temat wywodził z opisanej w Starym Testamencie historii Onana, ukaranego przez Boga za marnotrawstwo nasienia. Niestety, mało kto pamięta już, że w istocie nie o samo nasienie chodziło, ale o to, że Onan odmówił zastosowania się do żydowskiego prawa lewiratu, które obligowało go do spłodzenia dzieci z żoną swego zmarłego brata niejako w jego „zastępstwie”. Imponująco niejasna i zagmatwana jest historia poglądów chrześcijan na aborcję, o której Martos pisze na marginesie zasadniczego tematu. W różnych momentach historycznych Kościół, choć oficjalnie ją potępiał, to czasem tolerował, albo nakładał rozmaite ograniczenia – niektóre wzięte wprost z myśli starożytnych greckich filozofów, jak koncept podchwycony przez Kościół w średniowieczu, a pochodzący od Arystotelesa i mówiący o tym, że dusza pojawia się w płodzie w 40 dniu ciąży, jeśli jest to chłopiec i w 80 dniu, jeśli dziewczynka. Widać tu nie tylko religijną dyskryminację kobiet jeszcze w życiu płodowym, ale także przyzwolenie na dokonanie aborcji przed określonym terminem. Oczywiście medycy mieli swoje sposoby określenia płci dziecka (głównie po kształcie brzucha), nietrudno się też domyślić, że w przypadku bardziej zaawansowanych ciąż przeznaczonych do usunięcia mieli tendencję do diagnozowania płci płodu jako żeńskiej.
Planowanie rodziny (termin ten ukuła Margaret Sanger, założycielka pierwszej kliniki kontroli dzietności w początku XX wieku, prześladowana a nawet pozbawiona wolności na skutek działań przeciwników i przeciwniczek kontroli urodzeń) było od wieków w centrum uwagi nie tylko systemów religijnych, ale i władzy świeckiej (często zresztą współpracujących). Państwo wykazywało się jednak mimo wszystko większym zmysłem praktycznym, albowiem w wielu punktach historii bądź to propagowało wzrost dzietności, bądź jej ograniczanie – w zależności od tego, czy liczba ludności na danym terenie była zbyt mała czy zbyt duża. Ulgi podatkowe dla wielodzietnych rodzin w czasach demograficznego niżu jeszcze przed naszą erą wynaleźli starożytni Rzymianie.
Martos nie pisze jednak wyłącznie o czasach aż tak historycznie odległych. Wiele przeczytamy tu o wieku XVIII, XIX i XX, także o współczesności. Historia najnowsza zresztą także potrafi zdumiewać, a miejscami też niestety przygnębiać – jak np. kiedy czytamy, że wiek XVIII przyniósł kobietom już jaką – taką swobodę seksualną, a przede wszystkim – możliwość decydowania o liczbie ciąż, w jakie zaszły, którą znów odebrano im brutalnie w wieku XIX. Z kolei co najmniej zabawne mogą się okazać informacje o tym, jak stopniowo zwiększano efektywność produkcji prezerwatywy – najpierw była ona produktem niezwykle drogim i ekskluzywnym, produkowanym z różnych materiałów, wykańczanej jedwabiem i atłasem (!) oraz wyrabianej na miarę (!!). Był to przez wiele wieków przedmiot wielorazowego użytku – prezerwatywa jednorazowa do wynalazek dopiero XX wieku (a i to przez bardzo dziwny przypadek)! Wcześniej, w wieku XVIII, mniej zamożni obywatele mogli zakupić w specjalnych sklepach prezerwatywy używane…
Historię antykoncepcji pisali religijni konserwatyści oraz libertyni, ale poza tym także wiele zupełnie przeciętnych kobiet i mężczyzn, pragnących dbać o swoje zdrowie i komfort życia. Dziś wciąż w wielu środowiskach i społecznościach kontrola urodzeń stanowi temat kontrowersji i tabu – również w naszym kraju. To jeden z powodów, dla których warto sięgnąć po tę książkę – w bardzo ciekawy i przystępny sposób wyjaśnia ona historię światopoglądowego konfliktu, jaki wciąż toczy się między zwolenniczkami i zwolennikami metod kontroli urodzeń a tymi, którzy są przeciw. Książka ta jest także swoistym studium podwójnej moralności i to na wielu płaszczyznach dotyczących omawianego tematu. Jest to wreszcie publikacja znakomicie napisana i dostarczająca frapującej, przydatnej wiedzy o historii i współczesności, naszpikowana ciekawostkami (w tym – i tak długim tekście – wymieniłam ich może promil), godna polecenia zarówno kobietom, jak i mężczyznom, wiele mówiąca o dzisiejszej obyczajowości, moralności i polityce, które bezpośrednio wpływają na nasze życie, zdrowie i szczęście. Historia antykoncepcji to jedna z najciekawszych książek, jakie przeczytałam w ostatnim czasie.
Tytuł: Historia antykoncepcji.
Autorka: Ana Martos
Wydawca: Bellona
Data wydania: 2012
EAN 9788311122321
Tłumaczenie: Stanisław Bończyk
Liczba stron: 232
Format: 165×205 mm
Oprawa: miękka
Kategoria: literatura faktu, historia, esej