3 sierpnia 1904 roku na łamach New York Timesa ukazała się niepozorna, choć z perspektywy czasu intrygująca, notka. Każdemu, kto może poszczycić się bogatą wyobraźnią, na pewno od razu po jej przeczytaniu stanie przed oczyma młoda, piękna kobieta, ubrana w wieczorową suknię uszytą z białego jedwabiu i pokrytą delikatną koronką. Był to strój odpowiedni raczej na ciepłe dni, gdyż dekolt i krótki rękaw nie zapewniały ochrony przed zimnem. Suknia miała mocno ściągnięty gorset i długi tren ciągnący się elegancko za enigmatyczną damą.

Jednak tajemniczą pozostała tylko dla postronnych obserwatorów, urzędnicy emigracyjni od razu zanotowali dane pani Constance Phelan, pasażerki na gapę, która w porcie w Antwerpii wsiadła bez biletu na pokład parowca Kroonland i przebyła ocean bez bagażu i pieniędzy. Była wykształconą pianistką i śpiewaczką, ale nie potrafiła zadowalająco wytłumaczyć swojej obecności na okręcie, braku bagaży i dowodu na uiszczenie opłaty za rejs. Dziennikarzom opowiedziała pokrótce swoje życie – nieznany ojciec, niezdolna do zajęcia się dzieckiem matka, babka, wychowująca ją w Paryżu, mąż, który odchodząc zabrał ze sobą ich jedynego syna… Sama Constance tułała się od uzdrowiska do uzdrowiska, wydając resztki pieniędzy. Pewnego wieczoru, podczas pobytu w Antwerpii, wybrała się na kolację. Nie pamiętała, co wydarzyło się potem, wiedziała tylko, że nagle znalazła się na pokładzie okrętu sunącego po morzu w kierunku oceanu. Pasażerów oczarowała grą na pianinie, śpiewem, a lekarza pokładowego zachwyciła przepiękną cerą (sic!).

Relacja ta wpadła któregoś dnia w oko niemieckiej pisarce i dziennikarce. Na wyobraźni jej nie zbywało, więc zapragnęła opisać to, co podpowiadała jej wena twórcza. I w ten oto sposób do naszych księgarń trafiła niedawno Dama w bieli. Binkert nie trzymała się sztywno faktów przytoczonych w notce prasowej z początku zeszłego wieku. Stworzyła postać, która wydaje się bardziej prawdopodobna i interesująca niż prawdziwa pani Phelan, zmieniała jej też imię, nadając swojej bohaterce rosyjskie korzenie.

Walentyna jest żoną szanowanego biznesmena, ma piękny dom, pieniądze i życie, jakiego niejedna kobieta zapewne jej zazdrości. Jednak na jej psychice piętno odcisnęła tragedia sprzed dwóch lat – śmierć ukochanego synka. Od czasu wypadku nie może otrząsnąć się z traumy, a mąż wcale jej w tym nie pomaga. Oczekuje, że Walentyna w końcu zapomni i stanie się przykładną żoną cieszącą się z pozycji społecznej, jaką posiada dzięki niemu. Przez jakiś czas dziewczyna znosi biernie jego naciski, ale nie wytrzymuje, gdy Wiktor zabiera ją na przyjęcie i każe śpiewać przed publicznością, wiedząc, że właśnie mija druga rocznica śmierci ich dziecka. Wybiega z domu w stroju wieczorowym, z torebką, w której ma tylko tyle pieniędzy, żeby zapłacić za dorożkę, mogącą zawieźć ją do portu.

Dama w bieli to pierwsza powieść Binkert, która do tej pory specjalizowała się w literaturze non-fiction. Książkę czyta się lekko i szybko. Początkowe strony sprawiły na mnie wrażenie trochę sztywnych, jakby autorka dopiero się rozgrzewała. Nienaturalne i niezbyt zachęcające dialogi, oszczędne opisy, irytujące przeskoki z narracji personalnej w trzeciej osobie do pierwszoosobowej pamiętnikarskiej dezorientowały mnie i sprawiały chaotyczne wrażenie. Jednak wszystko szybko się unormowało – przede wszystkim narrator został w miarę ujednolicony, rozmowy stały się ciekawsze i swobodniejsze, a opisy życia na wielkim transatlantyku wciągnęły mnie bez reszty. Doceniłam też wcześniejsze wtrącania w akcję krótkich relacji członków załogi i pasażerów, którzy już po dotarciu do Nowego Jorku opisywali swoje kontakty z pasażerką na gapę.

Bohaterowie skonstruowani są przekonująco – jedni bardziej przypadli mi do gustu, inni mniej, ale każdy z tych charakterów stał się dla mnie ważną częścią okrętowego świata zamkniętej przestrzeni sunącej przez ocean. Walentyna nie jest jedyną pierwszoplanową postacią Damy w bieli. Jej przygodę na statku obserwujemy między innymi oczyma Henri’ego Sauvignaca, rzeźbiarza nie mogącego uwolnić się od wyrzutów sumienia, których naturę poznamy dopiero przy końcu powieści. W ostatecznym podsumowaniu dochodzimy do wniosku, że właściwie to Henri jest nam bliższy, znamy go lepiej i bardziej lubimy od tytułowej heroiny. Jego osobowość jest pokrętna i wciągająca, a rozterki życiowe, które go dręczą zaciekawiają i nie pozwalają oderwać wzroku od książki. Dobrze skonstruowanymi i ciekawymi, choć nie do końca oryginalnymi postaciami są Thomas i Victoria Witherspoon – specyficzne rodzeństwo, które daje się lubić, a także Billie Henderson – rozmywająca się w tle panienka nabierająca konturów w chwili, gdy okazuje się być dziewczyną zarabiająca na życie w dość kontrowersyjny sposób.

Książka mówi przede wszystkim o możliwościach człowieka. Pokazuje, że nigdy nie jest za późno na dążenie do zmian i do poszukiwania szczęścia. Walentyna znajduje na okręcie kogoś, kto ją rozumie i wspiera, dzięki komu może mieć nadzieję na szczęśliwą przyszłość. Otrząsa się w końcu z traumy – pomaga jej w tym niecodzienna sytuacja, w której się znalazła, porzucenie rutyny i samotności. Dzięki Dorthe Binkert pani Phelan, nie do końca przytomna hipochondryczka sprzed ponad stu lat odradza się jako ciekawa, intrygująca i czarująca Walentyna, kobieta z krwi i kości.

Damę w bieli czyta się szybko, akcja, choć spokojna, toczy się wartko i wciąga. Najciekawsze fragmenty mówią o okręcie i tygodniowej egzystencji na nim ponad tysiąca dusz. I jeszcze tylko jedno nie daje mi spokoju – dlaczego graficy projektujący okładkę wydania zarówno polskiego jak i anglojęzycznego, umieścili na niej Titanica?

Autorka: Dörthe Binkert
Tytuł: Dama w bieli
Przekład: Ewelina Twardoch
Data wydania: 2013
Liczba stron: 376
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Kategoria: powieść społeczno-obyczajowa, romans

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze: http://zielonowglowie.blogspot.com/