Ze 101 rocznicą urodzin pisarki pokryły się plany wydawnicze Naszej Księgarni, która wznawia właśnie najpopularniejszą książkę Andre Norton, „Matki fantastyki” czyli Świat czarownic – powieść rozpoczynającą cykl pod tym samym tytułem.

Zapraszamy do lektury fragmentu!

O książce:

Alice Mary Norton (1912–2005), znana jako Andre Norton, to wybitna amerykańska pisarka, okrzyknięta Matką Fantastyki. Jej twórczość obejmuje ponad sto książek, a liczne z nich zostały wyróżnione wieloma prestiżowymi nagrodami. Dorobek pisarki, zaliczany do klasyki gatunku, uczynił ją najpopularniejszą na świecie autorką literatury fantasy i science fiction. Świat Czarownic to najbardziej znana seria Andre Norton. Opowiada o magicznym państwie Estcarp.

Więcej o autorce przeczytasz TUTAJ.

W pierwszej części Simon Tregarth, uciekając przed wrogami, przedostaje się do świata równoległego. Trafia do krainy, gdzie najwyższą władzę sprawują tytułowe czarownice, władające magią niedostępną dla mężczyzn. Świat Starej Rasy ogarnięty jest nieustającą wojną, a magia czarownic to bezcenna broń w walce z najeźdźcą.

Autorka: Andre Norton
Tytuł: Świat czarownic
Tłumaczenie: Ewa Witecka
Wydawca: Nasza Księgarnia
Data wydania: luty 2013
Tytuł oryginału: The Witch World
Rok wydania oryginału: 1963
Oprawa: miękka
Format: 130 x 197 mm
Liczba stron: 336
ISBN 978-83-10-11794-6
Kategoria: fantastyka, fantasy

Świat czarownic
Andre Norton
(fragment)

Walka demonów

(…)
Zdjąwszy rękawice z metalowej siatki, czarownica przyklękła przy Kolderczyku i zaczęła majstrować przy jego hełmie. Simon chwycił ją za ramię.
– Wsiadaj! – rozkazał, podprowadzając jej własnego konia.
Pokręciła głową, nie przerywając swego zajęcia. Wreszcie udało jej się zdjąć hełm kolderskiego żołnierza. Tregarth nie wiedział, po co to zrobiła. Wyobrażał sobie wroga na różne sposoby, ale nie spodziewał się ujrzeć czegoś takiego.
– Herlwin!
Simon dostrzegł nagle nad twarzą nieprzyjaciela hełm z sokołem. Koris upadł na kolana obok czarownicy, obejmując rękami ramiona leżącego, jakby chciał uściskać go po przyjacielsku.
Oczy żołnierza były zielononiebieskie, podobnie jak oczy kapitana, osadzone w równie przystojnej twarzy, otwarte. Nie patrzyły jednak ani na mężczyznę, który do niego wołał, ani na klęczącą obok kobietę. Czarownica odsunęła kapitana. Ujęła w dłonie brodę nieprzyjaciela i, podtrzymując jego głowę, wpatrywała się w te niewidzące oczy. Wreszcie cofnęła się i starannie wytarła ręce o szorstką trawę. Koris uważnie ją obserwował.
– Herlwin? – zwrócił się z pytaniem do czarownicy, nadal podpierając leżącego.
– Zabij! – rozkazała przez zęby. Koris sięgnął po miecz.
– Co ty robisz?! – krzyknął Tregarth. Przeciwnik był bezbronny, na wpół ogłuszony uderzeniem. Nie wolno przecież zabijać jeńców.
Zimne jak stal spojrzenie kobiety skrzyżowało się ze wzrokiem Simona. Wskazała głowę leżącego, obracającą się znów z jednej strony w drugą.
– Spójrz sam, przybyszu z innego świata! – Kazała mu przyklęknąć obok obcego.
Z dziwną niechęcią Tregarth wziął głowę rannego w dłonie. W tym samym momencie o mało jej nie upuścił. To ciało pozbawione było duszy, przypominało jakiś wiotki twór, choć na pierwszy rzut oka wyglądało normalnie. Kiedy spojrzał w nieruchome oczy, raczej wyczuł niż zobaczył kompletną pustkę, która nie mogła być rezultatem żadnego ciosu. Simon nigdy nie zetknął się z czymś podobnym – nawet chory psychicznie nosi jakieś cechy człowieczeństwa, zniekształcone czy okaleczone ciało może wywoływać litość łagodzącą odrazę. Ta istota była czymś tak niewiarygodnym, że Tregarth w ogóle nie potrafił uwierzyć w jej istnienie.
Podobnie jak wcześniej Strażniczka, Simon wytarł starannie ręce o trawę, walcząc z uczuciem wstrętu. Następnie wstał i odwrócił się tyłem do Korisa, który podniósł miecz. Kapitan zadał cios komuś, kto już dawno nie żył, a do tego był przeklęty.
Na polu bitwy pozostały tylko trupy kolderskich żołnierzy. Zginęło dwóch Strażników, a zwłoki jednego z Sulkarczyków przewieszono przez siodło. Atak był tak nieporadny, że Tregarth zaczął się zastanawiać, po co w ogóle go przeprowadzono. Podjechał do kapitana, pragnąc dowiedzieć się od niego prawdy.
– Zdjąć im hełmy! – Strażnicy przekazywali sobie rozkaz. I pod każdą ze spiczastych przyłbic znajdowano bladą twarz okoloną gęstymi, jasnymi włosami, o rysach przypominających Korisa.
– Midir! – Dowódca Strażników Estcarpu zatrzymał się przy kolejnym żołnierzu. Ręka rannego drgnęła, z krtani wydobyło się agonalne rzężenie. – Zabij! – rzekł Koris beznamiętnym głosem, a podwładni sprawnie wykonali jego rozkaz.
Kapitan przyglądał się uważnie każdemu z poległych; jeszcze trzykrotnie kazał dobić konających. Jego pięknie wykrojone usta zadrżały, a w oczach można było odnaleźć to, czego brakowało nieprzyjaciołom. Obejrzawszy zwłoki, zbliżył się do Magnisa i Strażniczki.
– Wszyscy pochodzą z Gormu!
– Pochodzili! – poprawiła kobieta. – Gorm zginął, kiedy otworzył swoje porty przed wojownikami Kolderu. To nie są ludzie, których pamiętasz, Korisie. Już bardzo dawno temu pozbawiono ich człowieczeństwa. Mieli ręce i nogi, byli walczącymi maszynami, które służyły swym panom, ale nie tliło się w nich prawdziwe życie… Kiedy Moc wywabiła ich z ukrycia, mogli wypełniać tylko jeden rozkaz, jaki otrzymali: znajdź wroga i zabij… Kolderczycy zamierzali użyć tych stworzonych przez siebie robotów w celu osłabienia naszych sił przed decydującym starciem…
Wargi Korisa wykrzywiły się w grymasie, który zupełnie nie przypominał uśmiechu.
– A więc w ten sposób zdradzają nam swoje słabe punkty. Czyżby brakowało im żołnierzy? – zapytał, ale zaraz poprawił się, chowając miecz do pochwy. – Kto może odgadnąć myśli Kolderczyka… Jeśli zdecydowali się na coś takiego, pewnie kryją w zanadrzu jeszcze coś innego.
Tregarth jechał w pierwszym szeregu, kiedy opuszczali pole walki. Nie był w stanie pomóc Strażnikom w dobijaniu wrogów, w ogóle wolał o nich teraz nie myśleć. Z trudem wierzył w to, co zobaczył.
– Umarli nie walczą! – oświadczył, nim Koris zdołał cokolwiek powiedzieć.
– Herlwin zachowywał się tak, jakby urodził się na morzu. Sam byłem świadkiem jego zmagań z miecznikiem, miał w ręku tylko nóż. Midir zaś służył w straży przybocznej i był jeszcze niedorostkiem, kiedy trąbka wezwała moich krajanów do boju w chwili przybycia Kolderczyków na Gorm. Obaj byli moimi przyjaciółmi. Lecz stwory, które pozostawiliśmy na polu bitwy, nie miały z nimi nic wspólnego.
– Człowiek składa się z trzech rzeczy. – Teraz zabrała głos Strażniczka. – Ciała, by mógł działać, umysłu, pozwalającego mu myśleć, i duszy odpowiedzialnej za uczucia. Czy w twoim świecie, Simonie, jest inaczej? Nie sądzę, ponieważ ty działasz, myślisz i czujesz. Zabij ciało, a uwolnisz duszę; zabij umysł, a wtedy ciało znajdzie się w niewoli, która budzi w ludziach współczucie. Ale zabij duszę i pozwól żyć ciału, a może i umysłowi… – Głos jej zadrżał. – Człowieka nie może spotkać nic gorszego. A to właśnie przytrafiło się tym, z którymi walczyliśmy. Kiedy dostali się pod panowanie Kolderczyków, umarli, chociaż nadal żyli. Tego nie powinny oglądać ludzkie oczy! Tylko nikczemne mieszanie się w surowo zakazane sprawy może wywołać taki efekt.
– To samo może nas spotkać, pani, jeśli Kolder zaatakuje port Sulkar. – Naczelny Kupiec podjechał do nich. – Tutaj daliśmy sobie radę, ale co się stanie, jeśli wyślą tysiące tych na wpół żywych żołnierzy? W twierdzy przebywa niewielu mężczyzn, bo sezon handlowy trwa i dziewięć na dziesięć naszych statków znajduje się na pełnym morzu. Potrzebni są nam ludzie do obrony portu. Choć walka z tymi stworami nie jest trudna, to łatwo zmęczyć się przy robocie. A jeśli wróg zawezwie posiłki, łatwo nas pokona, choćby tylko ze względu na przewagę liczebną. Tym bardziej że ci żołnierze nie boją się niczego i będą gotowi iść nawet na pewną śmierć. My zaś możemy się zawahać.
Ani kapitan, ani czarownica nie wiedzieli, co na to odpowiedzieć.