O żołnierkach walczących podczas II wojny światowej w radzieckiej armii wnikliwie i bezkompromisowo pisze historyczka Anna Krylova. Zapraszamy do lektury fragmentu książki.
O książce:
Kobiety radzieckie w walce to historia, niemającego precedensu w dziejach fenomenu kobiet w sowieckiej Rosji, masowo i na ochotnika zaciągających się w 1941 roku do wojska. Autorka przedstawia losy młodych radzieckich kobiet, które w stalinowskiej Rosji lat 30′ zaczęły postrzegać siebie jako żołnierki, a od 1941 do 1945 roku współdzieliły z mężczyznami doświadczenia nowoczesnej wojny, sprzęt bojowy i stanowiska dowodzenia. Krylova docieka, w jaki sposób w przeważającym stopniu patriarchalne społeczeństwo z tradycyjnym podziałem ról płciowych zdołało połączyć pojęcia przemocy i kobiecości w nie tylko wyobrażalny, ale też możliwy do realizacji program, który objął wiele młodych ochotniczek. Autorka poprzez swoje badania odkrywa bardziej złożone pojęcia płciowej identyfikacji.
Anna Krylova już wcześniej udowodniła, że jej głos jest jednym z najważniejszych w całej nowej generacji historyków Związku Radzieckiego. Teraz wraca z nową książką, która zawiera przełomową interpretację II wojny światowej. To praca skupiająca się na doświadczeniach około 120 000 radzieckich żołnierek i ukazująca, że w tyglu walki zdołały one stworzyć nowe sposoby myślenia o płci, o swojej tożsamości i rolach społecznych.
– Douglas Northrop, University of Michigan
Prowokacyjne, odważne pytania Anny Krylovej niewątpliwie odbiją się głośnym echem w dyskusjach na temat kobiet oraz wojny.
– Roger D. Markwick, The Russian Review
Tytuł: Radzieckie kobiety w walce. Historia przemocy na Froncie Wschodnim
Autorka: Anna Krylova
Tytuł oryginału: Soviet Women in Combat: A History of Violence on the Eastern Front
Wydawca: Replika
ISBN: 978-83-7674-077-5
EAN: 9788376740775
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 424
Format: 145/205
Data wydania: 9 października 2012
Redakcja: Aleksandra Zaprutko-Janicka,
Kategoria: historia, literatura faktu
Radzieckie kobiety w walce. Historia przemocy na Froncie Wschodnim
Anna Krylova
(fragment)
Wstęp
Weteranki w roli pamiętnikarek
II wojny światowej
„Matko, nie jestem w stanie ci tego wytłumaczyć” – powiedziała Tania – „ale… jeśli przydzielą mnie do służby w szpitalu za liniami, to poproszę by przeniesiono mnie na front… Nie boję się frontu… Kiedy byłam w ruchu oporu, żyłam z kobietą w podeszłym wieku, która także była sanitariuszką. Razem kładłyśmy się spać w nocy, ale nie mogłyśmy zasnąć, więc leżałyśmy, a ja któregoś razu powiedziałam: »Sofijo Leonidowna, czegóż ja bym nie dała, aby być teraz na froncie?! Jakie to szczęście pracować na jakimś frontowym posterunku medycznym pośród swoich!« Rozmawiałyśmy o froncie jako o szczęściu, rozumiesz? Ponieważ żyłyśmy wśród Niemców, którzy mogli nas wywieźć w każdym momencie”.
Monolog Tanii Owczinnikowej zawarty w książce radzieckiego pisarza, poety i dziennikarza okresu wojny, Konstantina Simonowa pt. Żywi i martwi1.
„Jeśli ona tu jest to ją wpuść” – usłyszałam głos [porucznika]. „Słuchaj” – zaczął dowódca kompanii – „zdecydowaliśmy, że na jakiś czas zostaniesz tutaj, w kwaterze, wraz z instruktorką medyczną Mariją”. Krew momentalnie napłynęła mi do twarzy: „Towarzyszu poruczniku, pozwólcie mi! Nie mogę zostać sanitariuszką. Nie umiem się zajmować rannymi. Zostałam wyszkolona w strzelaniu z karabinu maszynowego… Jestem operatorką karabinu maszynowego, towarzyszu poruczniku!”
Młodość skąpana w ogniu, wspomnienia Zoji Miedwiediewej, radzieckiej operatorki karabinu maszynowego, porucznik, dowódczyni złożonej z mężczyzn kompanii karabinów maszynowych podczas II wojny światowej2.
W 1967 roku 9 maja – Dzień Zwycięstwa, ustanowiony dla upamiętnienia porażki nazistowskich Niemiec w wojnie radziecko-niemieckiej lat 1941-1945 – był jeszcze bardzo młodym radzieckim świętem narodowym. Wprowadzono je zaledwie dwa lata wcześniej. W 1965 roku, dokładnie 20 lat po wojnie, 9 maja został oznaczony w radzieckich kalendarzach czerwoną barwą, jako święto, podczas którego miano celebrować zwycięstwo i wspominać ponad 20 milionów poległych (wówczas na tyle oficjalnie szacowano radzieckie straty w ludziach). Wybrana data symbolicznie przyznawała Związkowi Radzieckiemu pierwszoplanową rolę w pokonaniu Trzeciej Rzeszy. Odwoływała się do niemieckiej kapitulacji przed najwyższymi dowódcami wojsk radzieckich i alianckich, do której doszło w Berlinie, w jadalni wojskowej szkoły inżynieryjnej o pierwszej w nocy 9 maja. Ceremonię zorganizowało i przeprowadziło radzieckie najwyższe dowództwo. Honorowi goście, którzy zasiedli swobodnie za długimi stołami, by obserwować historyczne wydarzenie, przybyli na zaproszenie Sowietów. Byli to radzieccy generałowie, których oddziały tydzień wcześniej szturmowały Berlin3.
Instytucja Dnia Zwycięstwa natychmiast doprowadziła do ustanowienia nowych rytuałów publicznych – takich, na które wyłącznie państwo może sobie pozwolić. Parady wojskowe w głównych miastach, jubileuszowe medale dla weteranów, przygotowane z myślą o rocznicy zbiory utworów muzycznych z okresu wojny, całoroczna produkcja seriali i filmów wojennych, a także nowe, okazjonalne święta wojskowe – takie jak choćby 30. rocznica obrony Odessy – stanowiły budulec państwowego kultu zwycięstwa4.
Dając początek tym zakrojonym na wielką skalę publicznym uroczystościom, radzieccy oficjele – z których wielu walczyło podczas II wojny światowej – nieuchronnie nawiązywali do popularnych rytuałów upamiętniających zwycięstwo, organizowanych przez weteranów przed 1965 rokiem. W sytuacji, gdy brakowało państwowego święta upamiętniającego uczestników II wojny światowej, weterani starali się skupić obchody wokół siebie samych, jednocześnie wytwarzając ikonograficzną wizję radzieckiego żołnierza5.
Pierwsze dni maja 1967 roku ukazywały nieulegającą wątpliwości ciągłość ze wcześniejszymi, nieoficjalnymi uroczystościami weteranów. Podczas gdy wielkie miasta w całym państwie przygotowywały swoje centralne place do parad z okazji Dnia Zwycięstwa, tysiące czterdziesto-, pięćdziesięcio- i szcześćdziesięciolatków przechodziły doskonale wyćwiczoną transformację – ze zwyczajnych cywili przekształcali się w weteranów, których wygląd mówił sam za siebie. W tym celu wyciągali z szaf najbardziej odświętne stroje. Niektórzy zakładali wojskowe mundury lub przynajmniej odpowiednie dodatki do cywilnych ubrań. Medale, ordery i naszywki symbolizujące liczbę ran odniesionych podczas wojny dopełniały proces transformacji. Przekształciwszy się w ikonicznych weteranów Związku Radzieckiego, ludzie ci wychodzili na ulice, w wyraźny sposób dzieląc – na te kilka dni – społeczeństwo na dwa obozy: tych, którzy byli na froncie i tych, którzy nie byli.
Podział nie przebiegał jednak wzdłuż linii płci6. Kobiety, weteranki, stanowiły łatwo zauważalną mniejszość podczas tych publicznych starań o uznanie. Podczas wojny 520 000 radzieckich kobiet służyło w regularnych oddziałach Armii Czerwonej, a kolejne 300 000 w bojowych i chroniących miast formacjach obrony przeciwlotniczej. Skala feminizacji wojska była nieporównywalnie większa, niż w przypadku sił zbrojnych Wielkiej Brytanii, USA czy Niemiec. Kobiece wysiłki mające na celu przekształcenie wojskowej przeszłości w wyraźną i rozpoznawalną publiczną tożsamość, także stanowiły charakterystyczny element oficjalnych i nieoficjalnych obchodów rocznicy zwycięstwa w latach 60. Chcąc zdobyć dla siebie miejsce w kolektywie weteranów, jak również zwrócić uwagę na mieszany skład płciowy tegoż, kobiety kreowały wyróżniający się, żeński obraz żołnierza II wojny światowej. Nosiły medale, a zarazem nie stroniły od makijażu. Przeróżne kombinacje elementów stroju wojskowego i cywilnego uzupełniały rzucającymi się w oczy kobiecymi akcesoriami: chustami, biżuterią, kapeluszami.
Ich wiek dodatkowo przyczyniał się do utrwalenia wizerunku weteranów radzieckich jako jednocześnie mężczyzn i kobiet. Będąc w latach 60. po czterdziestce, weteranki należały do pierwszego porewolucyjnego pokolenia i dorastały uczęszczając do stalinowskich szkół. W 1941 roku en masse zgłosiły się na ochotnika do walki. Wraz ze swoimi rówieśnikami stanowiły najmłodszą grupę wśród żołnierzy i 20 lat później wyglądały uderzająco młodo w towarzystwie przyozdobionych medalami mężczyzn, którzy w wielu przypadkach byli o dziesięć, dwadzieścia a czasem nawet trzydzieści lat starsi od nich. W przeddzień demobilizacji w lecie 1945 roku kobiety stanowiły ponad 70% młodych komunistów-żołnierzy – czyli tych w wieku od 17 do 26 lat. Po 1965 roku obecność kobiet w rocznicowych tłumach weteranów stawała się tylko coraz bardziej widoczna. Należąc do najmłodszej grupy wiekowej siłą rzeczy przeżywały starszych od siebie mężczyzn. Obecnie stanowią one większość na różnorakich oddolnych obchodach rocznicowych. Biorąc pod uwagę sytuację demograficzną prawdopodobnym wydaje się, że ostatnim żyjącym żołnierzem II wojny światowej w Rosji będzie kobieta7.
W 1967 roku weterani obydwu płci – wystrojeni i przyozdobieni odznaczeniami – okazali swoje przywiązanie do wcześniejszych sposobów świętowania, zbierając się w małych i dużych grupach, w parkach lub na placach radzieckich miast, już 2 maja. W latach poprzedzających wprowadzenie święta narodowego, spotkania weteranów trwały przez cały tydzień przed 9 maja. Wielu przebywało długie trasy, byle tylko dotrzeć na spotkanie z towarzyszami broni8. Włączenie się państwa radzieckiego w organizację Dnia Zwycięstwa zapewniło weteranom nową przestrzeń społecznego uznania, a także ułatwiło im podróże wzdłuż i w poprzez kraju, jako zaproszonym gościom państwowych obchodów rocznicowych – upamiętniających bitwy lub mających na celu odsłonięcie pomników. Wiosną 1967 roku na jeden z celów wędrówki weteranów oficjalnie wybrano Sewastopol nad Morzem Czarnym. Mający ze względu na bazę marynarki wojennej status miasta zamkniętego, Sewastopol świętował dwudziestopięciolecie dziewięciomiesięcznego oblężenia miasta przez Niemców, trwającego od 1941 do 1942 roku. Miejscowe władze pozwoliły na wjazd niemieszkającym w portowym ośrodku weteranom oblężenia – tym, którzy bronili miasta, ale nie żyli w nim. Większość spośród zaproszonych miała okazję zobaczyć Sewastopol po raz pierwszy od czasów wojny. W małych grupkach spacerowali po odbudowanym mieście, a na jego obrzeżach wypatrywali dawnych okopów i schronów ziemnych.
Wypowiadając się zarówno we własnym imieniu, jak i swoich kolegów oraz koleżanek z 25. dywizji piechoty, Zoja Miedwiediewa zapisała we wspomnieniach: „Podziwialiśmy wskrzeszony Sewastopol, wspominając towarzyszy i dawno minione dni. Odległa przeszłość stawała nam przez oczyma z obezwładniającą siłą”. Odnosząc się do wydarzenia ze swojej wojskowej przeszłości, kontynuowała: „Właśnie tu, wzdłuż dawnej linii obrony, która została już na nowo zajęta przez młody las, snajper Wołodia Zaria i zwiadowca Wasilij Kożewnikow chodzili na polowania. Tutaj, podczas ataku, uratowali życie porucznika Iwana Samusjewa (…) [i] tu był punkt umocniony nr 1 (…). Stąd strzelałam ze swojego karabinu maszynowego, powstrzymując nazistowskie natarcie”9. Wiosną i latem 1943 roku Miedwiediewa spędziła 200 dni z palcem na spuście karabinu maszynowego. Kiedy sytuacja bojowa na to pozwalała, relaksowała się ozdabiając swoje stanowisko czerwonymi kwiatami maku10.
Miedwiediewa miała w 1967 roku 45 lat, była pracującą matką, żoną i inwalidką wojenną, a także aktywistką w ruchu weterańskim, zbierającą informacje o powojennych losach innych żołnierzy. Wkrótce miała zostać autorką. Jej wspomnienia (cytat z których rozpoczyna niniejszy rozdział) – Młodość skąpana w ogniu – ukazały się tego samego roku w serii publikowanej przez wydawnictwo ministerstwa obrony.
Lektura jej zapisków wiele lat po tym, jak ukazały się w księgarniach, niejeden raz skłaniała mnie do refleksji. Dorastając przy dźwiękach parad w Dniu Zwycięstwa – dających artystyczny wgląd w środki i koszty radzieckiego sukcesu – oraz przy wielkich produkcjach filmowych lat 70. i 80., moje pokolenie nie czuło potrzeby pytania o weteranki pojawiające się w rocznicowych tłumach. Co robiły w armii? Jakie wojenne historie i tożsamości starały się z zaangażowaniem zachować? Co pragnęły przekazać powojennemu społeczeństwu radzieckiemu? Odpowiedzi wydawały się nazbyt oczywiste, żeby w ogóle próbować zadawać pytania. To przecież jasne, że były lekarkami, sanitariuszkami, pielęgniarkami, urzędniczkami, tłumaczkami, radiooperatorkami, telefonistkami i telegrafistkami. To lista funkcji, które literaci, autorzy scenariuszy i twórcy filmów – niezależnie od ich opinii na temat systemu radzieckiego i wysiłku wojennego lat 1941-1945 – przypisywali weterankom w lawinie powojennych powieści i produkcji kinematograficznych. Nieustannie jako postacie drugoplanowe, mające dodać barw wojennemu tłu, niezliczone kobiety służące na froncie lub bezpośrednio za nim zostały zaklasyfikowane (zarówno pod względem statusu, jak i wykonywanych zadań) ściśle jako niekombatantki. Tak właśnie przedstawiano je radzieckim czytelnikom, kinomanom i telewidzom11.
Fundamentalnym obrazem dla takiej pamięci zbiorowej kobiecego doświadczenia walk frontowych stała się kontrowersyjna trylogia Żywi i martwi – napisana przez Konstantina Simonowa i opublikowana w latach 1959-1971. Słynny dziennikarz okresu II wojny światowej i główny adwokat ponownej, krytycznej oceny radzieckiego wysiłku wojennego pod przywództwem Stalina, zdecydował się na radykalne odejście od oficjalnej, przepełnionej triumfalizmem wizji konfliktu, która wciąż rządziła społeczną pamięcią w latach 50. W swojej trylogii Simonow nie pozwolił radzieckiemu wysiłkowi wojennemu – z początkowymi druzgoczącymi porażkami militarnymi, następującymi po nich spektakularnymi sukcesami i niezwykłymi trudami znoszonymi przez obywateli – przybrać formy linearnej narracji prowadzącej do nieuniknionego zwycięstwa. Zamiast tego autor w historii wojny radziecko-niemieckiej nacisk położył na jej zawiłą naturę12.
Tom rozpoczynający trylogię, o tej samej nazwie co cała seria, został poświęcony pierwszym miesiącom walk na froncie wschodnim – okresowi radzieckiej porażki. Czytelnik zostaje przeniesiony w czasie do 22 czerwca 1941 roku, kiedy to wojska Osi rozpoczęły dotąd największą operację II wojny światowej: inwazję na Związek Radziecki wzdłuż całej jego, mierzącej 1200 kilometrów, zachodniej granicy. Nie bez trudności niemieckie oddziały wyrwały się do przodu, zamykając poszczególne oddziały Armii Czerwonej w odizolowanych kotłach, dezorganizując opór i wywołując powszechną panikę, prowadzącą z kolei do masowych dezercji. Do października 1941 roku Armia Czerwona – przed atakiem licząca 5 milionów żołnierzy – stopiła się, podczas gdy wróg rozpoczął oblężenie Leningradu, wyznaczył trasę natarcia na Moskwę i rozpoczął swoje operacje w Donbasie oraz na Krymie. Z 4 milionów radzieckich ofiar spośród żołnierzy większości nie stanowili zabici, ale ci którzy zostali wzięci do niewoli lub poddali się przeciwnikowi13.
Simonow oddawał skalę radzieckiej katastrofy ludzkiej i militarnej 1941 roku poprzez skupienie się nie tyle na straconych żołnierzach, którzy zginęli, bądź poddali się Rzeszy, co na nieszczęśnikach usiłujących się wyrwać z niemieckich okrążeń. Czytając, jak zagubieni żołnierze Simonowa rozmyślali o swoim już przesądzonym losie, radzieccy czytelnicy napotykali na bohaterów nie mających precedensu w rodzimej literaturze: obywateli radzieckich otwarcie myślących i wypowiadających się wbrew stalinowskiej, triumfalistycznej narracji. Od 1941 roku wiele osób w milczeniu zadawało sobie pytania, które postacie Simonowa wypowiedziały na głos: dlaczego ta katastrofa musiała się w ogóle wydarzyć i kto ponosi za nią odpowiedzialność? Druga połowa konfliktu radziecko-niemieckiego – podczas której Armia Czerwona spędziła 1943 i 1944 rok na odzyskiwaniu ojczystego terytorium – nie zniwelowała narodowych i osobistych traum nabytych w 1941 roku, jak twierdziła stalinistyczna narracja historyczna.
Publikacja Żywych i martwych w 1959 roku okazała się wydarzeniem przełomowym dla kultury i życia politycznego społeczeństwa postalinowskiego. Książka ta uczyniła z wysiłku zbrojnego lat 1941-1945 ważny temat publicznego sporu na sześć lat przed uświetnieniem końca wojny świętem narodowym. Nie mniej decydujący był wpływ Simonowa na wykreowanie społecznego wyobrażenia pozycji weteranek i ich roli na froncie. Stworzył on postać Tanii Owczinnikowej, opisywanej jako „mała lekarka”, której wąska wizja żołnierskiej tożsamości obraca się wokół sensownych aktów przemocy w walce i która własną rolę na froncie widzi całkowicie poza czystą żołnierką. W ten sposób Simonow dopuścił obecność swojej bohaterki w sytuacjach bojowych (w roli sanitariuszki na linii frontu), jednocześnie nie przyznając jej żołnierskiej tożsamości. Jako postać drugoplanowa Tania odgrywa kluczową rolę w złożonej adaptacji zorientowanej na męskość wizji żołnierza. U Simonowa front nie jest już zarezerwowany tylko dla mężczyzn, ale status i aspiracje żołnierzy – jak najbardziej14.
Na przestrzeni kolejnych trzydziestu lat Tania – literacki archetyp frontowej niekombatantki – była powielana i wskrzeszana w podobnych formach w strumieniu wojennych bestsellerów i kinowych hitów. W kontrowersyjnej historii wojennej sanitariuszka lub telefonistka okazywała się podstawową i niekontrowersyjną postacią, uosabiającą wspólne doświadczenie wszystkich kobiet służących na froncie15. Sama Tania dotarła do milionów radzieckich czytelników, jako że nakład wydań trzech tomów Żywych i martwych wzrósł ze standardowych 200 000 egzemplarzy w latach 60., do dwóch milionów w latach 80. Oczywiście liczba obywateli radzieckich sięgających po książki była niczym w porównaniu do liczby widzów. W 1964 roku, kiedy pierwsza część trylogii Simonowa została przeniesiona na ekran, Tania przybrała swoją kinową postać – do końca 1966 roku została obejrzana przez ponad 80 milionów osób16.
Jako publikacja jednorazowa i nie posiadająca filmowej adaptacji, wspomnienia Miedwiediewej nie mogły się mierzyć z Żywymi i martwymi Simonowa. Jej książka należała do całkiem innego nurtu radzieckiej literatury inspirowanej wojną – kategorii wspomnień weteranów, które cieszyły się zainteresowaniem przez długi okres od lat 60. do 80., choć nigdy uwaga, którą poświęcali im byli żołnierze nie została podchwycona przez czytelnicze masy. Podczas gdy w księgarniach na tomach wspomnień zebranych w niezachęcającym dziale „edukacji wojskowo-patriotycznej” zbierał się kurz, głównym miejscem ich rozprowadzania stały się majowe spotkania weteranów.
Podczas uroczystości w Sewastopolu w 1967 roku książka Miedwiediewej wciąż jeszcze czekała na publikację, jednak sama informacja o jej ukończeniu sprawiła, że autorka znalazła się w centrum uwagi. Wspomnienia spisywane z perspektywy walczącego w okopach operatora karabinu maszynowego były czymś nietypowym w zalewie wydawanych drukiem pamiętników weteranów. Wprawdzie niektórzy z towarzyszy broni Miedwiediewej sporządzili krótkie szkice autobiograficzne do jubileuszowych antologii, publikowanych przy okazji obchodów Dnia Zwycięstwa w 1967 roku, jednak żaden nie przejawiał ambicji stworzenia pełnej narracji wojennej. Tymczasem Miedwiediewa pracowała nad swoimi wspomnieniami przez ponad dekadę, od wczesnych lat 50., a decyzja o podjęciu się tego zadania zapadła nawet wcześniej. Pierwsze zapiski w notesie autorka zaczęła sporządzać już podczas pobytu w tych samych okopach, które obchodziła w 1967 roku. Pisząc w przerwach pomiędzy bitwami, przysięgała swoim kolegom, że zachowa pamięć o nich dla kolejnych pokoleń. Po wojnie o tej przydzielonej samej sobie misji – opowiedzenia historii „naszej obrony” Sewastopola – członkowie dywizji mówili jako o „obietnicy” 17.
Podobnie jak Żywi i martwi, także Młodość skąpana w ogniu została poświęcona pierwszym miesiącom wojny radziecko-niemieckiej, które Miedwiediewa spędziła na walkach w oblężonych miastach, w okrążeniu i w odwrocie. Zarazem jej opowieść – w dużej części poświęcona militarnym porażkom – kwestionowała pozorną przejrzystość tożsamości, przypisywanych przez masową kulturę żołnierzom i weteranom, mężczyznom i kobietom. Każdy, komu zdarzyło się przeczytać Młodość skąpaną w ogniu nie mógł nie zapytać: „Jak to, kobieta za karabinem maszynowym? I to pisząca w imieniu swoich towarzyszy broni?” Rozwijając własną relację, Miedwiediewa zawarła w niej chmary niedopasowanych do siebie bohaterów i sceny, które dodawały do zawiłej historii radzieckiego wysiłku zbrojnego dotąd obcy czytelnikom aspekt płciowy.
Mając w czerwcu 1941 roku 19 lat, Miedwiediewa zaciągnęła się na ochotnika jeszcze zanim ona lub oficerowie w komisji poborowej poznali skalę militarnej katastrofy. Przez mężczyznę w randze podpułkownika została przydzielona do oddziałów rezerwy, gdzie jej marzenie by służyć „nie w roli telefonistki, czy nawet sanitariuszki, ale prawdziwego żołnierza (…) ziściło się”. Została wyszkolona na operatorkę karabinu maszynowego. Chrzest bojowy przeszła w oblężonej Odessie w sierpniu 1941 roku. Niecałe dwa miesiące później, kiedy wojska radzieckie poddały miasto, wraz ze swoją 25. dywizją strzelców walczyła już w kolejnym oblężonym ośrodku – tym razem Sewastopolu. Tam została dowódczynią złożonej z mężczyzn załogi karabinu maszynowego, z którą spędziła niemal siedem miesięcy broniąc wyznaczonej pozycji – punktu umocnionego nr 1. Także poza tym stanowiskiem – jak twierdzi Miedwiediewa – nie istniał żaden ścisły podział na dwa obozy obrońców: męskich kombatantów i żeńskie niekombatantki. Przykładowo dla niej samej wzorem do naśladowania była inna operatorka karabinu maszynowego, także dowódczyni załogi18.
Wspomnienia wojenne Miedwiediewej były czymś więcej niż tylko ukazującą fakty korektą dotychczasowej wizji płciowej reprezentacji wśród żołnierzy radzieckich. Bardzo ważny jest sposób, w jaki autorka przedstawiła znaczenie swojej roli jako kombatantki w radzieckich okopach. Nie tylko zaprezentowała obce czytelnikom fakty, ale też wykorzystała jednolity język interpretacji, który zabezpieczył właściwe rozumienie jej kariery wojskowej przed dyskursami płci dominującymi w latach 60. Stanowczo opierając się konwencjonalnym przedstawieniom postaci kobiecych w popularnych powieściach i filmach wojennych, Miedwiediewa zaprezentowała samą siebie jako młodą kobietę, dla której realizacja marzenia, by zostać operatorką karabinu maszynowego, nie łączyła się z żadnym wyzwaniem konceptualnym.
Opisując własne doświadczenia bojowe na froncie wschodnim, Miedwiediewa uporządkowała ludzi i wydarzenia, które napotkała w trakcie swojej kariery wojskowej w złożoną, sprzeczną z intuicją opowieść, traktującą przyjmowany a priori przywilej mężczyzn do podejmowania walki jako niekoniecznie odnoszący się do wszystkich mężczyzn i wszystkich kobiet na froncie. Autorkę cechują paralelne tożsamości „operatorki karabinu maszynowego” (puliemietnica) i „kobiety-żołnierza” (żienszczina-bojec). Żadna z nich nie była nieprzekonująca i desperacko sprzeczna z byciem młodą, radziecką kobietą. Stanowiły uprawnioną – choć nie jedyną możliwą – drogę postępowania. Co więcej, kiedy zgłosiła się na ochotnika w 1941 roku, Miedwiediewa uważała tożsamość, do której aspirowała za kulturowo rozpoznawalną i liczyła, że zostanie potraktowana zgodnie z tą rozpoznawalnością. Jej pierwsza rozmowa z dowódcą kompanii w okopach Odessy daje nam wgląd w to, jak Miedwiediewa postrzegała kobiety-żołnierzy: jako osoby przejawiające uprawnioną żeńską tożsamość na radzieckim froncie:
„Słuchaj” – zaczął dowódca kompanii [zwracając się do Miedwiediewej] – „zdecydowaliśmy, że na jakiś czas zostaniesz tutaj, w kwaterze, wraz z instruktorką medyczną Mariją”. Krew momentalnie napłynęła mi do twarzy: „Towarzyszu poruczniku, pozwólcie mi! Nie mogę zostać sanitariuszką. Nie umiem się zajmować rannymi. Zostałam wyszkolona w strzelaniu z karabinu maszynowego…. Jestem operatorką karabinu maszynowego, towarzyszu poruczniku!”19
Ten krótki, choć zarazem charakterystyczny dla struktury narracyjnej wspomnień fragment – spisany w latach 50. lub 60. – jednocześnie ujmuje i przekracza właściwe dla tego okresu sposoby postrzegania płci. Podjęta przez porucznika próba dopasowania obecności Miedwiediewej na linii frontu do profilu sanitariuszki, co odpowiada wciąż utrzymującym się w latach 60. dyskursom płciowym, nie niweluje rzeczywiście istniejącej i uprawomocnionej „prawdziwej” tożsamości autorki. Po prawdzie we fragmencie tym uchwycono proces, w efekcie którego tożsamość żołnierza frontowego została poddana dyskusji. Do tej doszło właśnie dlatego, że nie każdy nadal kojarzył wskazaną tożsamość z tylko jedną płcią. Argumentując, że powinna zostać dopuszczona do walki, Miedwiediewa nie odwołuje się do wyjątkowych i katastrofalnych warunków panujących na froncie. Nie prosi też, by potraktowano ją w wyjątkowy sposób, aby mogła się wkraść do zarezerwowanej dla mężczyzn przestrzeni. Walczy o swoje, przekonując porucznika, by ten uznał jej tożsamość za uprawniony typ kobiecości: „Jestem operatorką karabinu maszynowego!” Dla Miedwiediewej żołnierskie podium nie stanowi ściśle męskiej przestrzeni, ale pozycję rozdartą, na której swoje miejsce za karabinem maszynowym może znaleźć zarówno kobieta, jak i mężczyzna.
Na stronach swoich wspomnień Miedwiediewa poddaje czytelnika – przyzwyczajonego do charakterystycznego dla lat 60. konceptualnego i faktycznego wyłączania weteranek z szeregów radzieckich żołnierzy – prowokacyjnym ćwiczeniom, komunikując mu swoje rozumienie tożsamości żołnierskiej jako wcale nie przeciwstawnej z samej natury tożsamości kobiety-niekombatantki. Czytając książkę Miedwiediewej starałam się pojąć jej wizję współczesnego obywatela-żołnierza jako tożsamość płciową nie wymagającą przeciwwagi.
Opublikowane pod koniec 1967 roku wspomnienia Miedwiediewej przekonywująco podkreślały konceptualne ubóstwo systemu tożsamości płciowych, których projekcji na radziecki wysiłek wojenny i społeczność weteranów dokonywała ówczesna kultura masowa. Miedwiediewa jawi się jako zdeterminowana rewizjonistka, uzbrojona w fakty i język pozwalające jej wpisać swoją postać w historię wojny na własnych warunkach płciowych. To właśnie jej kulturowa gotowość, by opowiedzieć odmienną historię w środowisku okazującym programową ignorancję względem takich relacji, czyni z niej postać historycznie zagadkową; podmiot, którego kulturowa siła i wytrwałość – zarówno przed, jak i po latach 60. – stawia historyka przed pytaniem: kulturowym produktem czego była Zoja Miedwiedowa? Jako dobrze przygotowany krytyk powojennego ubóstwa idei odnoszących się do płci, Miedwiediewa stanowi uosobienie głównej protagonistki i głównych problemów historycznych prezentowanych w niniejszej książce.
Historia Zoji Miedwiediewej – kombatantki, weteranki i pamiętnikarki – jest więc nierozłącznie związana z historią jej wyróżniającego się postrzegania żołnierzy II wojny światowej jako podmiotów rozdartych: na równi kobiet i mężczyzn. Z jakich źródeł kulturowych czerpała, aby zaprezentować siebie jako postać godną uwagi powojennego pokolenia? Jak i kiedy zrodziła się jej samoidentyfikacja jako kobiety-kombatantki? Dlaczego przyjęła, że jej wymarzona tożsamość była także dla innych kulturalnie rozpoznawalna i możliwa do wprowadzenia w życie w warunkach wojny? Skąd wiedziała w 1941 roku, że musi i może podjąć walkę?
Podobne pytania zostały postawione w tej książce w odniesieniu do wielkiej grupy weteranek, które – podobnie jak Miedwiediewa – oczekiwały, że rozpoczynająca się wojna z Trzecią Rzeszą przyniesie spełnienie ich marzeń, by walczyć z wrogiem „z bronią w ręku” i „razem z mężczyznami”. Setki tysięcy młodych kobiet zaciągnęły się do armii w czerwcu 1941 roku; grupa, którą badam, stanowi ich reprezentację, szczególnie zaś tych kobiet, które zdołały urzeczywistnić swoje aspiracje czasu wojny, uczestnicząc w walce. Rodzaj pozycji bojowych, na które trafiły i sposób w jaki zostały włączone do wojskowej hierarchii, stanowił oczywiste odbicie polityki wprowadzonej na szczeblu państwowym. Większość kombatantek została zmobilizowana, przeszła szkolenie wojskowe i należała do fachowej oraz technicznej elity sił zbrojnych. Służąc jako operatorki karabinów maszynowych lub moździerzy, snajperzy, artylerzystki, pilotki samolotów bojowych oraz młodsi oficerowie dowodzący zarówno męskimi, mieszanymi, jak i kobiecymi oddziałami, stanowiły ponad 120 000 spośród pół miliona kobiet obecnych w armii w czasie wojny20. Prowadzenie nowoczesnej walki wymagającej specjalizacji, umiejętności technicznych i właściwego sprzętu dawało kombatantkom większą szansę przetrwania i wyższy status w hierarchii wojskowej, niż przeciętnym piechurom. Wraz ze służącymi na froncie sanitariuszkami, lekarkami, specjalistkami w zakresie łączności oraz członkiniami personelu administracyjnego i technicznego dawały dowód różnorodności wojennego doświadczenia mężczyzn i kobiet w szeregach Armii Czerwonej. Aby podkreślić znaczenie liczby 120 000 młodych kobiet biorących udział w działaniach zbrojnych na froncie wschodnim wspomnijmy, że nie więcej niż 800 000 amerykańskich żołnierzy płci męskiej (ok. 5% całych sił zbrojnych USA) uczestniczyło w ciężkich walkach podczas całej II wojny światowej21.
Po wojnie kobiety te nie tylko uczestniczyły w publicznych obchodach rocznicy zwycięstwa, ale też podjęły próbę zajęcia należnego sobie miejsca w kolektywnej pamięci poprzez spisywanie wspomnień. Jako przedstawicielki pierwszego dobrze wykształconego przedwojennego pokolenia Związku Radzieckiego – w którego populacji wciąż dominowali chłopi i półanalfabeci – udowodniły, że nie brakowało im umiejętności koniecznych by sprostać własnym, pamiętnikarskim aspiracjom. W latach 60. strumień ich publikacji zaczął się powiększać, tworząc osobny nurt w powojennej literaturze weterańskiej. Literackie ambicje Miedwiediewej i jej opowieść o doświadczeniach w roli operatorki karabinu maszynowego wpisywały się w rozbudzony ruch pamiętnikarek, których wspomnienia ukazywały różnorodne wcielenia kobiet-żołnierek: „kobiet-oficerów” dowodzących mężczyznami; „kobiet-pilotek” sterujących bombowcami, myśliwcami i samolotami szturmowymi; „kobiet-snajperów” walczących na polu bitwy u boku mężczyzn i realizujących swoje specjalne obowiązki. Wyłaniający się gatunek kobiecych wspomnień wojennych uwypuklił kulturową bliskość autorek, które dostosowywały wspólny wzorzec do własnych potrzeb i talentów literackich. Wyzyskując pisarskie i dokumentacyjne konwencje właściwe tak dla klasycznej literatury rosyjskiej, jak i dla realizmu socjalistycznego, w zakresie których zostały wyedukowane, przekształciły wspomnienia w złożoną, mieszaną formę literacką, zespalającą sceny, dialogi, sylwetki postaci i krytyczną refleksję nad przedwojenną socjalizacją oraz frontowymi doświadczeniami.
Na tle tej kobiecej społeczności pisarskiej, decyzja Miedwiediewej, by zaprezentować połączenie kobiety i żołnierza jako nienaznaczoną wewnętrzną sprzecznością istotę społeczną, nie wydawała się anormalna, skandaliczna ani paradoksalna. Wręcz przeciwnie, weteranki spisujące wspomnienia uprawomocniały swoją nową radziecką tożsamość kobiet-żołnierek, odwołując się do podstaw historycznych i potwierdzając swoją świadomość kulturalnych oraz historycznych różnic w stosunku do pokolenia ich rodziców. Były przekonane, że ich wojenne żywoty jednocześnie nie miały precedensu w historii, jak i wyznaczały jej dalszy tor. Ich pretensje do dziejowej roli zdradzały wyraźnie feministyczną strategię (choć nigdy jej tak nie nazwano) realizowaną w warunkach wojny: mającą na celu przeprojektowanie tożsamości płciowych walki poprzez udowodnienie, że kobiety potrafią funkcjonować w realiach nowoczesnego konfliktu zbrojnego. Już podczas wojny kombatantki zaczęły pisać o swoim dziejowym osiągnięciu: w listach wysyłanych do rodziny, notesach, pamiętnikach, wykonywanych odręcznie czasopismach. W tekstach przesyłanych do prasy wojskowej i narodowej stwierdzały, że są „pierwszymi [kobietami] w historii”, które obaliły „burżuazyjne rozważania” na temat kobiecości i niezdolności kobiet do podejmowania walki22.
Na przestrzeni powojennych dekad przejawiana przez weteranki wiara we własną kulturową i historyczną niezwykłość została nadszarpnięta przez poczucie alienacji w stosunku do kolejnych pokoleń społeczeństwa radzieckiego i kultury masowej. A zatem pisarski boom lat 60. wiązał się z realizacją różnorodnych programów historycznych i prowadził do polemiki z więcej niż jedną epoką. Zgodnie z własną deklaracją, różniące się od swoich rodziców i wyraźnie wyobcowane w stosunku do powojennych pokoleń, weteranki boleśnie znosiły swoją historyczną odmienność. Czuły potrzebę wydostania się z własnej niszy, włączenia swoich postaci do historii i wyjaśnienia tożsamości kobiet-żołnierek. Po trzech kolejnych dekadach trud takiego przedsięwzięcia – sprzeciwiania się trendom powojennej kultury masowej i własnej alienacji kulturowej poprzez wyjaśnianie swojej sytuacji w alternatywnych terminach płciowych – odcisnął piętno na weterankach. Jedna z kobiet, z którymi przeprowadziłam wywiady, Irina Rakobolska, pilotka, major i szefowa sztabu w kobiecym pułku bombowców nocnych, ostrzegła mnie: „Jesteśmy pokoleniem nie z tego świata”. Uświadamiając mi problematyczność wniknięcia w sposób myślenia jej generacji, nie próbowała nawet ukrywać pesymizmu co do szans, że odniosę sukces w swojej próbie zrozumienia i opisania w książce radzieckich żołnierek okresu II wojny światowej23.