Opowieść sama w sobie jest bardzo ciekawa, zwłaszcza gdy się pamięta, że Charlotta zaczerpnęła ją z własnych doświadczeń. Młody człowiek, który nie chce zawdzięczać kariery i małżeństwa bogatym krewnym pragnącym okazać mu „łaskę”, zostaje nagle bez środków do życia, musi zastanowić się nad tym, kim będzie w przyszłości. Próbuje zająć się handlem, pracując u brata, który dorobił się majątku, lecz nie znajduje w tym przyjemności, nudzi go to i męczy, zwłaszcza, że brat w niczym mu nie pomaga. Co więcej, utrudnia mu wszystko na każdym kroku, poniża i znieważa. William wyjeżdża do Brukseli, gdzie zostaje nauczycielem języka angielskiego najpierw w szkole dla chłopców, później także na pensji dla dziewcząt. Poznaje nowych ludzi, zaczyna się aklimatyzować, zajęcie zaś sprawia mu radość i satysfakcję. Jest dobrym nauczycielem, sprawiedliwym, surowym i coraz bardziej poważanym.
Poznaje lepiej właścicielkę pensji, ale gdy właśnie zaczyna myśleć o niej cieplej, dowiaduje się niezbyt miłych rzeczy o jej charakterze i poczynaniach. Przestaje więc zawracać sobie nią głowę i kieruje swoje myśli, a powoli także i uczucia w stronę niepozornej, cichej nauczycielki, która uczy dziewczęta… naprawiać koronki. Uczy ją angielskiego, a nić porozumienia i sympatii zaczyna się zawiązywać w ładną kokardkę. Nie byłoby jednak ciekawie, gdyby nagle coś się nie wydarzyło. Zazdrosna właścicielka pensji zwalnia dziewczynę, a William tygodniami wędruje po Brukseli, szukając ukochanej.
Treść wydaje się ciekawa i wciągająca – jakże wiktoriańska, prawda? Szkoda tylko, że wszystko, mimo iż opisane przepięknym językiem i w znakomitym stylu, tak bardzo nudzi i tym samym rozczarowuje. Przydługie opisy, niekończące się roztrząsania stanów emocjonalnych, nic nie wnoszące dygresje – nie tego spodziewałam się po autorce Jane Eyre. Zakończenie książki ciągnie się w nieskończoność i nudzi od samego początku – nie dość, że przewidywalne i do bólu cukierkowe, to jeszcze nic nie wnoszące.
Ciekawym elementem są przebijające się przez wypowiedzi głównych bohaterów poglądy samej autorki na temat ludzi zamieszkujących kontynent europejski i będących wyznania katolickiego. Jakże angielskie wypowiedzi o papistach, fałszywej wierze i zacofaniu, o niskiej kulturze, niewychowaniu i braku elegancji – denerwowały mnie i obrażały, a jednak zdaję sobie sprawę z tego, że wiele wnoszą do biografii i zrozumienia Charlotty.
Cieszę się, że przeczytałam Profesora, gdyż jest to powieść należąca do klasyki brytyjskiej literatury, napisana przez jedną z najważniejszych i najjaśniejszych jej postaci, jestem jednak przekonana, że więcej po nią nie sięgnę. Przeczytać na pewno warto, żeby mieć pełen obraz dzieł brytyjskiej pisarki, żeby zachwycić się jej wyrobionym i pięknym stylem, cudownym językiem, jednak lektura mimo wszystko zbyt mnie znużyła, by zaliczyć ją do moich ulubionych. Przy tym utwierdzam się w przekonaniu, którego nabrałam po lekturze Shirley, że jedyną powieścią, jaka Charlotcie naprawdę wyszła, były Dziwne losy Jane Eyre.
Autorka: Charlotte Brontë
Tytuł: Profesor
Przekład: Katarzyna
Data wydania: październik 2012
Liczba stron: 319
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: MG
Gatunek: powieść społeczno-obyczajowa, romans
Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego literaturze i kulturze: http://zielonowglowie.blogspot.com/