Wydaje mi się, że nie znam, jak do tej pory, ani jednej osoby, która w swoim życiu nie widziałaby przynajmniej jednego filmu mogącego zaklasyfikować się w tym właśnie gatunku. Nawet ci, którzy z zaciśniętymi zębami cedzą: Nie cierpię, przeżyli epizod związany z oglądaniem danego filmu, epizod zaś okazał się traumą na tyle silną, że raz na zawsze ukształtowała ich opinię.
O jakich filmach mowa? Być może wzmianka o walentynkach sprawiła, że już się domyślacie, żeby jednak nie było wątpliwości: o komediach romantycznych. Ten specyficzny gatunek filmów cieszy się najwyraźniej specjalnymi względami, nawet jeśli z każdym rokiem stawia mu się coraz większe wymagania (albo coraz mniejsze, jeśli przyjrzeć się niektórym z nich). Komedia romantyczna łączy w sobie cechy trzech innych gatunków: melodramatu, komedii i filmu obyczajowego, tym samym spychając pozostałe na dalszy plan. Spośród tych trzech, chyba już tylko melodramat broni się dość zaciekle przed spadkiem swej popularności, a wszystko dzięki epickim historiom z miłością i/lub historią w tle (bądź na pierwszym planie). Nie ma już kraju, który by komedii romantycznych nie produkował, stąd komedie chińskie, japońskie, niemieckie, węgierskie, francuskie, angielskie, włoskie, hiszpańskie, polskie, a przede wszystkim, amerykańskie. O tak, Amerykanie wybili się na pierwsze miejsce, jeśli chodzi o produkcję love story, niestety, w tym wypadku ilość niekoniecznie przekłada się na jakość. Mają jednak w swoim dorobku bardzo dużo pięknych, romantycznych filmów, tak zwanych klasyków, które wzruszają do łez i rozśmieszają wciąż i wciąż, a jestem przekonana, że również nasze córki, bez względu na to, jak silnymi kobietami będą, wzruszy historia chociażby opowiedziana w Bezsenności w Seattle.
Pierwsze komedie romantyczne powstawały już w latach 30. XX wieku i cieszyły się nieprzerwanie wysoką popularnością aż do lat 50-tych, kiedy to zostały wyparte przez kino gangsterskie i rozwijające się kino akcji. Wśród mistrzów komedii romantycznych tamtych czasów wymienić należy Ernsta Libitscha, Georga Cukora czy Billy’ego Wildera. Filmy takie jak Ninoczka, Sklep na rogu, Drapieżne małżeństwo, Żebro Adama, She married an artist, czy Zakochane kobiety, przyciągały do kin ludzi, którzy chcieli na srebrnym ekranie obejrzeć zabawne perypetie zakochanych zmagających się z przeciwnościami losu bądź wrogimi rodzinami. Niewątpliwie na sukces komedii romantycznych mieli wpływ aktorzy pojawiający się w tych filmach. O mężczyznach takich jak Cary Grant, Henry Fonda, czy Humphrey Bogart, marzyły kobiety na całym świecie, w tajemnicy przed swymi mężami czy ojcami. Ci, by nie pozostać im dłużni, w ciemności kin wzdychali tęsknie do wielkookiej Grety Garbo, albo ponętnej Katherine Hepburn.
Od czasu wielkich amantek i amantów kina minęło zgoła dziewięćdziesiąt lat, a komedie romantyczne wciąż cieszą się powodzeniem, zarówno wśród ich twórców, jak i odbiorców. Od końca lat osiemdziesiątych romantic love w filmie przeżywa swój renesans, a filmy takie jak Plusk!, Kiedy Harry poznał Sally albo Nie wszystko dla miłości zapoczątkowały serię kapitalnych i dziś już kultowych komedii romantycznych, o których mówi się, że można ich nie widzieć, ale trzeba je chociaż kojarzyć. Wielu aktorów dzięki komediom romantycznym wpisało się na stałe w krajobraz filmowy. Tom Hanks, choć węższemu gronu odbiorców być może jest znany z ról w takich filmach jak Forrest Gump, czy Zielona mila, dla reszty pozostanie wdowcem, któremu kochający syn szuka towarzyszki życia, a jego wybór padnie na piękną Meg Ryan. Tak, mowa tu o Bezsenności w Seattle. Późniejszy film z tą parą, Masz wiadomość, będzie nawiązaniem do starego filmu Sklep na rogu, i również odniesie sukces, zwłaszcza w dobie dopiero zyskujących popularność randek przez internet. Kiedy myślę o aktorach wykreowanych przez komedie romantyczne, przychodzi mi do głowy przede wszystkim jeden. Bo właściwie, kto przed filmem Cztery wesela i pogrzeb słyszał o brytyjskim aktorze Hugh Grancie? Zgodzę się, zaledwie kilka lat wcześniej można było go zobaczyć w Gorzkich godach, czy innych filmach, ale dopiero sukces Czterech wesel… zapewnił mu rozpoznawalność na całym świecie. A po tym filmie posypały się propozycje następnych: Notting Hill (w duecie z Julią Roberts), Dziennik Bridget Jones (z Renee Zellwegger), Dwa tygodnie na miłość (z Sandrą Bullock), czy Prosto w serce (z Drew Barrymore). Choć w międzyczasie zagrał w wielu innych filmach, jak choćby Mickey Niebieskie Oko, albo Drobne cwaniaczki, na zawsze już będzie kojarzony z jedną ze swych licznych ról w komediach romantycznych. To prawda, że ma do nich i talent, i wygląd potrzebny do grania romantycznego kochanka, z drugiej jednak strony istnieje możliwość, że ilość komedii romantycznych w dorobku przystopowała w jakiś sposób skierowanie jego kariery na poważniejsze tory.
Powiew świeżości w komedie romantyczne wniosły te filmy, które prezentowały historie związane. Nowa komedia romantyczna nie miała mieć tylko dwóch głównych bohaterów, lecz wielu, w dodatku w jakiś sposób wiążących się ze sobą, poprzez przyjaźnie, więzy krwi, sąsiedztwo, czy innę relację. Przykładem tego jest powstały dziesięć lat temu film Richarda Curtisa (notabene twórcy Czterech wesel…). Love Actually. To właśnie miłość uznawana jest dziś za jedną z najlepszych komedii romantycznych naszych czasów, w dodatku z motywem świątecznym w tle. W skład jej obsady weszły największe gwiazdy kina, m.in. Hugh Grant, Alan Rickman, Colin Firth, Liam Neeson, Emma Thompson i Keira Knightley, a film do tego stopnia się spodobał, że rokrocznie można go obejrzeć w świątecznym repertuarze telewizyjnym. Zaraz za nim poszły kolejne obrazy, korzystające z tego schematu: Walentynki, Kobiety pragną bardziej, Sylwester w Nowym Jorku. Nie znaczy to jednak, że tradycyjne komedie romantyczne odeszły całkowicie do lamusa. Właściwie można pokusić się o stwierdzenie, że nie odejdą nigdy. Albo odejdą wtedy, gdy w człowieku wygaśnie pragnienie miłości. Wówczas filmy o miłości przestaną go wzruszać. Wśród nowych gwiazd komedii romantycznych pojawił się Ryan Reynolds oraz Ryan Gosling, atrakcyjność obu panów tylko potęguje to wrażenie, natomiast doświadczenie starszych kolegów nie pozostało bez wpływu na młode pokolenie. Zarówno Reynolds, jak i Gosling dbają o to, by w ich dorobku znalazły się także filmy ambitne z wymagającymi rolami.
Nie sposób uniknąć tu pytania, jak na tle utytułowanych koleżanek zza granicy, wyglądają polskie komedie romantyczne. Powiedzieć „dramat”, może być zbyt niesprawiedliwym potraktowaniem rodzimego rynku filmowego, trzeba jednak przyznać, że kręcenie komedii romantycznych nie należy do mocnych stron naszych twórców kina. Filmy takie jak Nigdy w życiu! czy Ja wam pokażę! odniosły pewien sukces, w głównej mierze jednak zawdzięczały go swym pierwowzorom, czyli książkom Katarzyny Grocholi, na podstawie których powstały. Późniejsze obrazy, m.in. Tylko mnie kochaj, Dlaczego nie!, Rozmowy nocą, bawiły i wzruszały, ale trudno nazwać je hitami. Na uwagę na pewno zasługuje powstały w 2000 roku film Zakochani, choć ja osobiście zapamiętałam go dzięki piosence Natalii Kukulskiej pod tym samym tytułem. Dopiero reżyser Mitja Okorn, który sięgnął dość odważnie po brytyjsko-amerykańską konwencję historii związanych, stworzył film, który nie tylko odniósł sukces, ale został zapamiętany i, co ważne, oceniony pozytywnie przez krytyków. Mowa tu o Listach do M., świątecznym filmie, porównywanym do Love Actually, w którym mogliśmy oglądać Macieja Stuhra, Wojciecha Malajkata, Tomasza Karolaka, Piotra Adamczyka, Romę Gąsiorowską, Agnieszkę Dygant, Pawła Małaszyńskiego, czy Katarzynę Zielińską. Całość tworzy obraz miły dla oka, uzupełniony dobrą muzyką i tchnącą nadzieją na przyszłość najmłodszych przedstawicieli aktorskiego fachu.
Zapytana o swoją ulubioną komedię romantyczną, zastanawiam się długo. Chyba nie posiadam swojej jednej ulubionej. Widziałam ich już tyle, że powoli dochodzę do punktu, w której w każdej z nich potrafię coś docenić. Na święta polecam zwykle Holiday albo Love Actually. Na wieczory Na pewno, być może albo Cztery wesela i pogrzeb. A gdy mam ochotę na starsze filmy, sięgam po Ja cię kocham, a ty śpisz. To film, który się nie zestarzeje, a już na pewno nie w moim domu. Moja siostra go uwielbia, a ja przestałam pytać, ile razy go widziała. Na wzruszenia zaś wybieram filmy wojenne. Nic mnie tak nie wzrusza, jak wojna, a dzięki Pearl Harbor roczny limit łez wyczerpuje na jednym seansie. Od komedii romantycznych zdecydowanie bardziej wolę horrory. Też są zabawne.