W ostatniej powieści chilijskiego pisarza, w opasłym tomiszczu liczącym sobie ponad tysiąc stron, ścierają się ze sobą literatura i zbrodnia, miłość i szaleństwo, pożądanie, instynkt, zło i strach. 2666 to trudny w odbiorze, postmodernistyczny przegląd tego, czego boi się współczesny człowiek, tego, co wywołuje w nim ogromny lęk lub cichy, ale wszechobecny, niepokój. To wreszcie wszystko to, co ludzkie, a więc i nieobce, nasza rzeczywistość w najgorszym wydaniu. Lepsza jedynie od pisarskiego żywota.
To właśnie pisarz, Benno von Archimboldi, jest, może nie głównym, ale zdecydowanie najbardziej istotnym bohaterem, który zespala w tajemniczą jedność liczne wątki powieści. Starzec niemieckiego pochodzenia należy do literatów zaginionych, nigdy nie udzielił choćby jednego wywiadu, jak ognia unikał wszelkich konfrontacji z krytykami słowa pisanego i innymi odbiorcami swoich dzieł. Zmienił imię i nazwisko, legitymując się odtąd dziwacznym pseudonimem. Zabiegi, jakie przedsięwziął, aby uniknąć sławy, która mogłaby uderzyć w niego bezpośrednio, nie zatrzymały rosnącej wciąż popularności jego dzieł i niezdrowego zainteresowania osobą Benna von Archimboldiego. Fakt, iż był pisarzem zaginionym jedynie potęgował te zjawiska.
Sylwetka niemieckiego prozaika znana była ze strzępów nigdy niepotwierdzonych informacji czworgu literaturoznawców. Fascynację literackim geniuszem obudziły w Francuzie Pelletierze, Włochu Morinim, Hiszpanie Espinozie i Angielce Norton, oczywiście dzieła pisarza, na początku trudno dostępne, z czasem coraz bardziej popularne. Same powieści, chociaż odkrywcze i porywające, w pewnym momencie przestały wystarczać swoistym fanatykom, których mit o Archimboldim połączył węzłem osobliwej przyjaźni. Cała czwórka postanowiła więc odnaleźć swojego mistrza.
O to chodzi też w całej powieści, o poszukiwania. Niekoniecznie pisarza, na pewno nie tylko pisarza, ponieważ dzieło Bolaño składa się z pięciu, niezależnych części, mogących tworzyć jednocześnie spójną całość. Część pierwsza, opisuje w istocie zmagania młodych badaczy z brakiem jakichkolwiek wiarygodnych śladów istnienia Benna, ale już opowieść druga należy niemalże w całości do profesora Amalfitano. I tutaj czeka nas niespodzianka, gdyż wykładowca Uniwersytetu w Santa Teresa w Meksyku nie jest nam tak do końca nieznany. Hiszpana pochodzącego z Blanes poznajemy bowiem, kiedy ten ma do czynienia z Pelletierem, Espinozą i Norton przebywającymi w Santa Teresa. Krytyków przywiódł w to miejsce ostatni trop, w którym upatrywali nadzieję na odnalezienie wielkiego pisarza i to tam zawarli znajomość ze zdziwaczałym profesorem. W Santa Teresa ślad się urywał, jednak samo miasto okazało się w istocie ważniejsze, gdyż będące łącznikiem, podobnie, jak sama postać Archimboldiego, między każdą historią tej powieści. W ostatecznym rozrachunku bohaterowie 2666 w przeróżnych okolicznościach lądują w mieście, tak nieprzyjaznym kobietom i gringo.
Obraz robotniczego miasta w Meksyku przywołuje na myśl Juarez, które wielu z nas zna na pewno z licznych artykułów na ten temat czy z filmu Miasto śmierci, z Jennifer Lopez w roli głównej. Śmierć jest codziennością także w Santa Teresa, gdzie żadna kobieta, chyba, że będące żoną wpływowego polityka lub biznesmena, nie może czuć się bezpiecznie. Dziewczynki w wieku od 10 do 16 lat i młode robotnice maquiladoras są gwałcone i mordowane na masową skalę, co, biorąc pod uwagę piekło, jakie opisuje Bolaño, nie jest w żadnym razie określeniem na wyrost. Wszechobecna znieczulica, korupcja i bałagan nie pozwalają na śledztwo w prawdziwym tego słowa znaczeniu, dlatego kolejne ciała uduszonych, wcześniej gwałcowych i torturowanych, kobiet odnajdywane są każdego miesiąca na pustkowiach i śmietniskach przylegających do Santa Teresa. Śmierć niewinnych istot ludzkich znaczy każdą z części powieści; zarówno część krytyków, profesora Amalfitano, dziennikarza Fate’a, część zbrodni w rzeczy samej, a także ostatnią, piątą część, historię Niemca-olbrzyma.
Ostatnia opowieść wzbudza zainteresowanie nie tylko z powodu licznych niejasności, których przysparzają czytelnikowi wcześniejsze wątki, nadziei na rozwikłanie piekielnych zagadek Santa Teresa, ale też dlatego, że dotyczy ona bezpośrednio postaci będącej pępkiem dzieła i punktem, w którym nasze emocje sięgają zenitu. Czy Hans Reiter, niemiecki żołnierz wysłany na tereny dotkniętej wojną Polski, to wielki Benno von Archimboldi? Jeśli tak, to kim jest w takim wypadku wysoki blondyn, łudząco do niego podobny, Niemiec, w dodatku oskarżony o morderstwa kobiet w Santa Teresa? Chociaż 2666 jest tak zawiła, nosi na sobie ślady kryminału, a nawet romansu, to zbrodnie i poszukiwany pisarz nie grają w niej pierwszych skrzypiec. Tworzą główną oś powieści, owszem, są jednak pretekstem do rozważań na temat interesujący Bolaño dalece bardziej. Literatura nie opuszcza bohaterów ani na krok, od pierwszej do tysięcznej strony, towarzyszy im w pracy, w poszukiwaniach, wpływa na publicystykę krytyków i meksykańskich dziennikarzy, kształtuje życie Benna von Archimboldiego, a także zwykłych czytelników.
Refleksje nad literaturą zawieszone są w powietrzu akcji, stale towarzyszą nam, zarówno w Santa Teresa, niemieckiej Kolonii, jak i na terenach Polski. Bolaño snuje ciekawe teorie dotyczące zawodu pisarza, przekleństw słów utrwalonych na papierze, wskazuje nam doświadczenia, codzienność, która ukształtowała Benna, równie dobrze mogąc oszlifować inny diament literackiego talentu. Autor 2666 obnaża przed czytelnikiem drugie oblicze każdego, kto przeznaczony został do napisania prawdziwego dzieła, nie powiastki, lekkiego romansu, trzymającego w napięciu kryminału, a dzieła, wielkie dzieła, niedoskonałe, gwałtowne, te, które torują drogę w nieznane, jak określa je profesor Amalfitano. Hiszpan mówi o oświeconych farmaceutach, nawet oni odrzucili w kąt autentyczną literaturę: Wybierają doskonałe wprawki wielkich mistrzów. Chcą widzieć wielkich mistrzów podczas szermierczych sesji treningowych, ale nie obchodzą ich prawdziwe batalie, gdzie wielcy mistrzowie walczą z tym czymś, z tym czymś co przeraża nas wszystkich, tym czymś, co nas paraliżuje i bierze na rogi, i jest krew, i śmiertelne rany, i smród.
Z czym walczy Bolaño, batalią przeciwko czemu jest piekielny pięcioksiąg? Powieść nie sprawia wrażenia, jakoby miała wojować, udowadniać, zaprzeczać, walczyć z czymkolwiek, ona po prostu przedstawia, mnoży pytania, na ring wypychając autora i czytelnika. 2666, to strony niedoskonałe, nieukończone, którym Bolaño zmagający się z nieuleczalną chorobą nie poświęcił tyle czasu, ile pragnął. Mimo to, obszerny utwór jego autorstwa tworzy kronikę człowieczeństwa i pisarstwa, z jaką nie zetknęłam się nigdy wcześniej. Wciąż otwartą i podążającą w nieznanym nikomu kierunku. 2666 Roberto Bolaño nie jest sesją treningową. Powieść, to żmudne przedstawienie rozgrywane na deskach świata, mącące spokój czytelnika, obalające poglądy na otaczającą nas rzeczywistość i, przede wszystkim, kunszt literacki jej autora w pełnej krasie.
Tytuł: 2666
Autor: Bolano Roberto
Wydawca: Wydawnictwo MUZA S.A.
Data premiery: 7 listopada 2012
Oprawa: miękka
Liczba stron: 1008
Wymiary: 145 x 205 mm
Kategoria: proza zagraniczna