Karty tych powieści wypełniają charaktery, które są jednymi z najwspanialszych w całej historii literatury. Nie każdy pisarz (śmiem twierdzić, że mało który) potrafi w taki sposób stworzyć bohatera, żeby ten stawał przed nami jak żywy i w jednej chwili był dla nas nowym przyjacielem lub niecierpianym sąsiadem. Postaci wykreowane przez Austen czy Gaskell są tak plastyczne, sugestywne i oryginalne, że nie można mieć cienia wątpliwości – autorki czerpały natchnienie z otaczającego je świata, spośród znajomych, sąsiadów, przyjaciół i wrogów. Tym samym przekazały nam cząstkę tego, czym żyły, fragment czasów, które minęły, unieśmiertelniły ludzi, których już nie ma.
Perełką, która mnie ostatnio oczarowała i autentycznie zachwyciła jest Cranford autorstwa Elizabeth Gaskell, zbiór szkiców wydany w Polsce niedawno ponownie, po raz pierwszy od wielu lat. Poznałam i od razu całym sercem pokochałam prowincjonalne miasteczko, które, choć maleńkie, jest Anglią pierwszej połowy XIX wieku w miniaturze. Po przeczytaniu ostatniego słowa na ostatniej stronie poczułam smutek, jakbym wyjeżdżała z ukochanego, rodzinnego miejsca. W Cranford znalazłam wszystko to, co pociąga mnie w książkach z epoki wiktoriańskiej – cudownych ludzi, znakomite charaktery, niezrównane opisy życia, atmosfery i zwyczajów. Tajemnice i sekrety, intrygi, smutki, tragedie i radości – wszystko to przeplata się ze sobą tworząc idealną całość, znakomicie wyważoną, cudownie świeżą i oryginalną. Mistrzostwo pisarki objawia się głównie w tym, że zdołała ona w tak niewielkim tekście przedstawić życie ludzkie we wszystkich jego odcieniach.
Jakże zachwycił mnie subtelny, inteligentny dowcip, czasem dosłowny, a czasem delikatnie ukryty między wersami, jakże pokochałam każdą z postaci przewijającą się przez karty powieści – naiwne stare panny, jowialnych kapitanów, surowych kapłanów, żyjące intrygami wdowy… Niektóre opowieści przesiąknięte są smutkiem i zadumą nad życiem człowieka, inne pełne dowcipu i delikatnej autoironii – autorka sama była przecież częścią społeczności podobnej do tej, którą sportretowała na stronach Cranford.
Świat angielskiej prowincji poznajemy dzięki Mary, młodej pannie przyjeżdżającej w odwiedziny do znajomych z rodzinnego miasteczka jej matki i zdającej nam relację z codziennej egzystencji znajomych i sąsiadów, z ich przyzwyczajeń, dziwactw, przekonań. Dowiadujemy się między innymi, że „elegancka oszczędność” to zapalanie na raz tylko jednej świecy lub osłanianie gazetami nowego dywanu przed promieniami słonecznymi, a sąsiadów nie wypada odwiedzać przed godziną dwunastą w południe i siedzieć u nich dłużej niż kwadrans.
Królestwo Amazonek – tak w skrócie można określić Cranford, gdzie wszystkie domy z czynszem powyżej pewnego poziomu zajmują panie, stanowiąc prawdziwy kobiecy patrycjat. Jeśli zdarzy się, że w miasteczku osiedli się małżeństwo, w tajemniczy sposób dżentelmen znika: albo umiera ze strachu po przebyciu kilku wieczornych przyjęć jako jedyny mężczyzna, albo spędza czas poza miastem, tłumacząc się koniecznością pozostawania w regimencie czy na statku, lub też jest cały tydzień bardzo zajęty interesami w sąsiednim mieście handlowym Drumble, odległym tylko o dwadzieścia mil koleją. Podsumowując, cokolwiek dzieje się z panami, w Cranford ich nie ma. Nie znaczy to jednak, że jest to książka, po którą mogą sięgać wyłącznie przedstawicielki płci pięknej. Jej siłą są fantastyczne postaci i sytuacje, które wynikają z takich właśnie, a nie innych charakterów i zachowań – każdy, kto kocha historię ludzkości, kogo pociąga wiedza o życiu w minionych epokach, życiu poza polami bitew i salami parlamentów, każdy, kto potrafi docenić znakomitą literaturę powinien Cranford przeczytać, niezależnie od tego, czy jest kobietą, czy mężczyzną. W końcu, wbrew pozorom, na kartach powieści znajduje się wiele wspaniałych męskich postaci, mimo że, jak stwierdziła jedna z bohaterek, mężczyzna tak bardzo zawadza w domu…
Nieprawdopodobne wręcz wydaje się to, że autorka zdołała w tak niewielkiej objętościowo książeczce zawrzeć nie tylko moc fascynujących opowieści, ale poruszyć tak wiele ważnych tematów społecznych – od różnic klasowych, których jeszcze nigdzie nie widziałam tak doskonale odmalowanych po obyczaje panujące w domach najróżniejszych sfer. Wiele żon i córek farmerów odeszło w gniewie z owej pracowni modniarskiej dla wybranych i szło raczej do ogólnego sklepu, gdzie profity ze sprzedaży mydła do prania i wilgotnego cukru umożliwiały właścicielowi wyjazdy prosto do (Paryża, jak twierdził, dopóki nie odkrył, że jego klienci są zbyt patriotyczni i ekskluzywni w swej wyspiarskości, aby nosić to, co ślimakożercy) Londynu. Styl Gaskell jest najwyższej jakości – plastyczny, sugestywny, doskonale dostosowujący się do opisywanych sytuacji. Czasem snuje się tajemniczo i spokojnie, wzrusza i wyciska łzę historiami o małych i wielkich tragediach, by chwilę później pogalopować energicznym opisem sytuacji pełnych dramatyzmu i dowcipu (jak wtedy, gdy towarzyszymy paniom podczas powrotu do domu ciemną alejką lub nie możemy wytrzymać ze śmiechu przy wydobywaniu koronki… z kota – tak, tak, nie jest to pomyłka w tekście, sięgnijcie po książkę, a nie będziecie mogli usiedzieć w fotelu ze śmiechu).
Po lekturze nie mogłam nie obejrzeć genialnego mini-serialu BBC powstałego na podstawie opowieści o Cranford. I jeszcze bardziej wsiąkłam w świat pań Pole i Forrester, sióstr Jenkyns i ich sąsiadów, których świat pozostaje niezmieniony od wieków, do których moda i nowoczesność nie dociera. Bardzo, bardzo trudno mi stamtąd wracać do współczesności…
Autorka: Elizabeth Gaskell
Tytuł: Cranford
Przekład: Katarzyna Kwiatkowska
Data wydania: 2012
Liczba stron: 220
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Poligraf
Gatunek: powieść społeczno-obyczajowa
Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: http://zielonowglowie.blogspot.com/