Powieść Warrena FitzGeralda to jedna z wielu wstrząsających historii tego okresu – tym bardziej poruszająca i tragiczna, że opowiedziana słowami małej dziewczynki, która na własne oczy widziała bezmiar ludzkiego okrucieństwa i doświadczyła go na własnej skórze. Pomimo tego, że opowieść ta odnosi się do konkretnego wydarzenia, jest przerażająco uniwersalna i ponadczasowa.
Ashley Bolt jest samotnym trzydziestodziewięciolatkiem mieszkającym w obskurnym mieszkaniu w centrum Londynu, żyjącym z udzielania lekcji śpiewu i świadczeniem drobnych usług dla miejscowego dilera narkotykowego. Jest głęboko wrażliwym człowiekiem, który nie potrafi ułożyć sobie życia, gdyż nieustannie nękają go demony dzieciństwa: okrucieństwo ojca, obojętność matki, ciche przyzwolenie rodziny na jego długoletnią gehennę. Ma poczucie bezsensu istnienia, jego udręczona psychika nie radzi sobie z chaosem i zgiełkiem napływającym ze świata, z powszechną znieczulicą, ludzkim cierpieniem, bólem, okrucieństwem. Kiedy dojmujący ból staje się nie do zniesienia, Ashley odgradza się od świata muzyką lub dokonuje samookaleczenia – fizyczne cierpienie paradoksalnie przynosi mu spokój i ukojenie.
Pewnego dnia do jego drzwi puka przerażona, nieznajoma dziewczynka – jak się okazuje, krewna hałaśliwych sąsiadów z góry. Clementine prosi, by Ashley udzielał jej lekcji śpiewu, lecz bardzo szybko wychodzi na jaw, że obdarzona cudownym głosem dziewczynka wcale ich nie potrzebuje; instynktownie wyczuwa w Ashleyu bratnią duszę, przy której znajduje nie tylko tak potrzebne jej chwile wytchnienia, lecz również schronienie przed agresją wujka. Nienarzucająca się obecność Clem i nić wzajemnego porozumienia sprawia, że życie Ashleya zaczyna nabierać sensu. Nieoczekiwanie zamkniętemu w sobie mężczyźnie zaczyna zależeć na losie dziewczynki, pragnie się nią opiekować i robi to najlepiej, jak potrafi. Ze zdziwieniem konstatuje, że nie odczuwa już potrzeby samookaleczania, tak zbawienny wpływ ma na niego obecność Clementine. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu – nie tylko na nauce śpiewu. Na prośbę małej, Ashley opowiada jej baśnie, jednak pragnie zrobić dla niej coś więcej. Wiedząc, że dziewczynka pochodzi z ogarniętej wojną domową Rwandy, prosi ją, by dla odmiany to ona opowiedziała jemu swoją historię.
Opowieść Clementine jest tak okrutna, że wydaje mu się nierzeczywista. Mierząc się z własnym lękiem i biorąc na siebie ciężar tragicznych wspomnień podopiecznej, wysłuchuje mrożącej krew w żyłach opowieści o życiu w małej rwandyjskiej wiosce z ukochanymi rodzicami i braciszkiem, o pierwszych szykanach, jakich doświadczyła w szkole, o sąsiadach i przyjaciołach, którzy w jednej chwili okazali się bezwzględnymi mordercami i o radiowym spikerze nawołującym do nienawiści, grabieży, mordowania. Oczami dziesięciolatki obserwuje eskalację nienawiści i przemocy, krwawe szaleństwo ogarniające dobrze jej znanych i lubianych mieszkańców wioski, bezmiar ludzkiego okrucieństwa. Podzielenie się z Ashleyem koszmarnymi przeżyciami nieco łagodzi traumę Clementine i ma na nią zbawienny wpływ. Jednak pewnego dnia dziewczynka znika, a jej jedyny przyjaciel poruszy niebo i ziemię, by ją odnaleźć i uratować…
Krzykacz z Rwandy to wybitnie poruszająca lektura, głównie dlatego, że podejmuje tematykę nieco już – o zgrozo! – przebrzmiałej tragedii ludobójstwa w Rwandzie sprzed osiemnastu lat, ukazując jej koszmar z perspektywy najbardziej niewinnej ofiary: dziecka. Ponad milion zabitych w ciągu stu dni to porażająca i mrożąca krew w żyłach statystyka, jednak dopiero sprowadzając ją do bardzo osobistego wymiaru, uświadamiając, że za liczbami kryją się tysiące życiowych dramatów, prywatnych końców świata, historii podobnych do tej, jaka stała się udziałem małej bohaterki, w pełni dociera do nas jej skala, bezmiar okrucieństwa i krzywdy ludzkiej.
Od razu uprzedzę wszystkich sceptyków, że wybór małej dziewczynki na główną bohaterkę powieści to nie żaden chwyt marketingowy, sposób na szukanie sensacji czy tandetna gra na emocjach. Opowieść Clementine to po prostu jedna z setek tysięcy podobnych historii i nie należy o tym zapominać. Jej zwielokrotnione losy dają prawdziwy obraz rozmiaru zbrodni ludobójstwa, zaś świadomość tego jest wyjątkowo bolesna. Kiedy śledzimy jej oczami mechanizm eskalacji tlącego się od lat konfliktu etnicznego, doświadczamy grozy zła wkradającego się do jej bezpiecznego, ufnego dziecięcego świata, wyczuwamy zdumienie, kiedy nagle musi podjąć decyzję, czy należy do plemienia Hutu (jak ojciec) czy Tutsi (jak matka) i zdziwienie, dlaczego nagle może to dla kogokolwiek mieć jakieś znaczenie; kiedy widzimy, że powoli otwierają jej się oczy, gdy zostaje zmuszona do zdefiniowania kim jest, wiedząc, że od tej decyzji zależy jej życie – uświadamiamy sobie, że oto bezpowrotnie minęło beztroskie dzieciństwo i wepchnięto ją do brutalnego świata dorosłych w sposób najgorszy z możliwych. Radio, które dotąd wygrywało same radosne melodie, nagle krzykiem spikera nawołuje do nienawiści, budzi w ludziach żądzę mordu i podżega do masakry; ulubiony pastor, najlepsza przyjaciółka, znajomi taty z pubu, najbliżsi sąsiedzi okazują się bezlitosnymi potworami w ludzkiej skórze, zaś żołnierze w błękitnych hełmach tylko patrzą na rozgrywającą się wokół rzeź. Cały świat przewraca się do góry nogami, nic nie jest takie, jak być powinno i tylko niewinne niezrozumienie dziecka oraz nagłe, pełne zdumienia odkrycie, że świat jest zły, a ludzie są zdolni do każdego bestialstwa uzmysławiają nam ludzką znieczulicę, obojętność, hańbiące przyzwolenie na zło będące de facto zaprzeczeniem człowieczeństwa.
Jednak Krzykacz z Rwandy to powieść wielowymiarowa, nie skupiająca się na jednym tylko przesłaniu. To historia pięknej przyjaźni dwojga okaleczonych psychicznie ludzi: czarnoskórej dziewczynki i białego mężczyzny w średnim wieku, których zbliża wspólne doświadczenie, trauma z dzieciństwa. Są dla siebie nawzajem ocaleniem – w sensie dosłownym i metaforycznym: tragedia Clementine i jej postawa wobec nieszczęścia imponuje Ashleyowi i uświadamia mu, że można znaleźć w sobie siłę, by przezwyciężyć własne słabości i pokonać demony przeszłości; obecność przyjaciela daje Clem poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo jej brakowało. To opowieść o odwadze i poświęceniu, samotności w tłumie ludzi, godności w obliczu śmierci, wzruszającej przyjaźni, której niestraszne żadne przeszkody i ograniczenia. To również wstrząsające w swojej wymowie świadectwo obojętności na ludzką krzywdę, nienawiści i okrucieństwa, do jakich zdolna jest istota ludzka względem bliźniego oraz o spustoszeniach, jakie czynią one w duszy, zatracaniu człowieczeństwa. Powieść FitzGeralda jest oskarżeniem nie tylko tych, którzy dokonują czynnych aktów przemocy, lecz również biernych obserwatorów dających swoją postawą przyzwolenie na zło – ich obojętność jest niejednokrotnie bardziej przerażająca od aktywnej agresji, a wina bezsporna i jednoznaczna.
Jeszcze kilka słów na temat tytułu, który jest równie wieloznaczny, jak cała lektura. Krzykacz z Rwandy nawiązuje do nazwy ptaka, który wydaje odgłos brzmiący jak ostrzeżenie przed zbliżającym się niebezpieczeństwem; w kontekście opisanych w książce wydarzeń można go potraktować jako zwiastun dramatu Clementine. Równie dobrze można odnieść tytuł do będącego swoistym motywem przewodnim głosu radiowego spikera nawołującego do nienawiści i podżegającego do ludobójstwa, a więc stanowiącego niejako katalizator tragicznych wydarzeń w Rwandzie. Wszystko zależy od interpretacji czytelnika, do której gorąco zachęcam. Warto zatrzymać się w biegu i poświęcić uwagę tej poruszającej i przeraźliwie smutnej, choć zarazem pięknej, niosącej nadzieję i skłaniającej do głębszej refleksji lekturze.
Autor: Warren FitzGerald
Tytuł: Krzykacz z Rwandy
Tytuł oryginału: The Go – Away bird
Wydawca: Dom Wydawniczy Mała Kurka
Przekład: Agnieszka Śmieja
Data wydania: 2012
Wymiary: 135mm x 210 mm
Oprawa: miękka
Liczba stron: 270
ISBN: 978-83-62745-04-3
Kategoria: proza zagraniczna
Autorka recenzji prowadzi bloga pod adresem: zwiedzamwszechswiat.blogspot.com