Dzieciństwo Tiziano Terzaniego to prosty, nieskomplikowany, doskonale znany, bliski świat, w którym było biednie, ale szczęśliwie. Był słaby, często chorował, niewiele jadł, ale miał to szczęście, że w czasach, kiedy był dzieckiem, między ludźmi istniało poczucie solidarności, a uczciwość była najważniejsza. Garnął się do nauki od samego początku, zawsze był najlepszy w klasie. Ukończył prawo, ale nie pracował w zawodzie. Najpierw sprzedawał maszyny do pisania Olivetti, systematycznie piął się w górę w hierarchii i miał możliwość zwiedzić świat, gdy firma otwierała nowe filie w Danii, Portugalii, Niemczech, Holandii czy RPA. Wtedy zaczął pisać swe pierwsze teksty. Szybko poczuł się dziennikarzem, a w tym co robił, znajdował satysfakcję. Po 18 miesiącach pracy w redakcji Il Giorno zdał egzamin państwowy, by móc pracować w zawodzie swoich marzeń (choć jak sam przyznawał: Prawdę mówiąc, nigdy nie pracowałem. Robiłem rzeczy, które lubiłem robić, i jeszcze mi za to płacono, ale nigdy nie odczuwałem ciężaru tej pracy, w sensie alienacji). Wreszcie zaczął mówić i pisać o niesprawiedliwości w świecie oraz podróżować do woli, a co równie istotne, zrozumiał(…), jak ważną rolę w kształtowaniu opinii publicznej odgrywają autorzy artykułów, którzy zrozumiawszy trochę więcej, będąc oczami i uszami czytelników, mówią o rzeczach, do których czytelnicy sami by nie doszli. Na początku jego drogi dziennikarskiej inspirowali go wielcy tamtych czasów: Jean Claude Pomonti, Bernardo Valle, Martin Wadlacott, David Halberstamm. Po latach doszedł do wniosku, że w dzisiejszych czasach nie da się zachować prawdziwego dziennikarstwa, nie tylko ze względu na panujący serwilizm czy układność dziennikarzy: Problem w tym, że wszystko się wypaczyło. Bliskość władzy i konieczność jej ochrony stworzyły zupełnie odmienną sytuację niż, kiedy siłę dziennikarstwa stanowiła jego niezależność. Niezależność, także ekonomiczna. Żył i podróżował zawsze w zgodzie z własnym credo: Podróżować po świecie w poszukiwaniu prawdy. Nieustannie chciał iść na przód i patrzeć przed siebie: Miałem w sobie ciekawość zobaczenia czegoś nowego. Zawsze interesowałem się tym, co inne. Bo owa różnorodność stanowiła według niego o bogactwie człowieka. W krajach, w których mieszkał, zdobył przyjaciół, uczył się ich języka i ubierał jak miejscowi – nigdy nie chciał być „obcym”. Kluczem do sukcesu było jego całkowite otwarcie się na innych, czego świadectwem niech będzie fakt, iż jako pierwszy człowiek z prasy poznał żołnierzy Wietkongu i robił sobie z nimi zdjęcia, gawędząc po przyjacielsku. To właśnie historia zawsze fascynowała go najbardziej. Momenty, gdy obserwował wiekopomne wydarzenia były chwilami uniesienia, jak np. upadek Sajgonu, czy zamach stanu przeciw Gorbaczowowi. Chciał odnaleźć świat, który istniał kiedyś, więc podróżował z książkami nawet tymi sprzed stu lat: Książki to moi przyjaciele. Najlepiej bowiem podróżować z kimś, kto już przeszedł drogę. Z kimś, kto opowie o przeszłości, aby można było porównać, poczuć zapach, który się ulotnił z wonią, która nadal trwa.
Miał możliwość obserwować z bliska rzeczy drobne i te najistotniejsze. Na Wyspach Kurylskich i na Sachalinie spotykał ludzi o żelaznych uśmiechach, którzy poświęcili swoje życie Związkowi Radzieckiemu, których polubił, choć trudno mu było pojąć ich sposób myślenia. W Chinach (gdzie chciał zapuścić korzenie innego życia) nauczył się, jak działa logika systemów totalitarnych i tradycja reżyserskich poczynań (na przykładzie wsi potiomkinowskich). To tam hodował razem z całą rodziną świerszcze, by w zimie słuchać odgłosów wiosny, a nawet zorganizował w domu walki tych owadów. Posiadał także niewielką hodowlę gołębi. Przywiązywał im do ogona mały gwizdek i wtedy, gdy wznosiły się w powietrze, nasłuchiwał muzyki planet. Kiedy został wydalony z Chin, trafił do Japonii. Tam zapadł na depresję, bo ten kraj okazał się niesłychaną porażką, prawdopodobnie jedyną w jego karierze. Nie mógł zrozumieć, że nowoczesność niszczyła tam wszystko bez wyjątku, że tak trudno było tam znaleźć przyjaciela, a rozmowy toczyło się z maszynami zamiast z ludźmi. W pamięci miał także atomowy holocaust. Smutno było patrzeć na tę niezwykłą cywilizację popełniającą samobójstwo, pisał. Wtedy stał się pustelnikiem, przez trzy miesiące przebywając u podnóża góry Fudżi. Wkrótce zaczął tęsknić za zapachem tropików i po pięciu latach spędzonych w Japonii pojechał do Bangkoku w Tajlandii, gdzie zamieszkał z rodziną w Domu Żółwia, w którym pełno było ludzi i zwierząt, a czas płynął wolno w bliskości natury i zapachu kadzidła. Ostatnie chwile Terzani spędził w Orsigni (zmarł 28 lipca 2004 roku) i tam właśnie powstawała ta książka.
Koniec jest moim początkiem pisana w formie wywiadu, a może raczej jako szczera rozmowa ojca z synem, zawiera wiele pięknych zdjęć, niesie z sobą pokój i siłę. Pewnie stało się tak ze względu na dużą świadomość autora i jego rozwiniętą duchowość, który, odchodząc w ciszy, w zgodzie z samym sobą, diagnozował świat niezwykle celnie, zachowując do końca bystrość umysłu: Żyjemy w biegu, za dużo stymulacji. Jesteśmy rozrywani między pracą, telefonem, telewizją, gazetami i ludźmi, którzy nas odwiedzają. Nie zatrzymujemy się nawet na chwilę, żyjemy w ciągłym biegu. On wiedział, że świat jest pełen przemocy, egoizmu, a człowiek nie posuwa się do przodu. Duchowo wciąż jest taki sam. Boi się śmierci, boi się wszystkiego, czuje się niepewny, nie wie, kim jest, co rodzi konflikty we własnym sumieniu, a w konsekwencji prowadzi do rewolucji na arenie międzynarodowej. Tematyka poruszana przez Tiziano Terzaniego i jego syna Folco jest tak niezwykła, a jednocześnie tak pospolita, że może ocierać się o banał. W zamyśle autorów miała być to lektura, która może komuś pomóc ujrzeć świat w lepszym świetle, cieszyć się bardziej własnym życiem, zobaczyć je w szerszym kontekście, wyprostować własne ścieżki i dla mnie właśnie taką była. Stanowiła realną historię nie o istocie świętej, która od lat młodzieńczych była idealna, nie popełniała błędów, itd. Wręcz przeciwnie. Opowiadane zdarzenia, jak np. to, że Terzani namiętnie grywał w Makao w kasynach i trwonił pieniądze na hazard, ukazują człowieka, który błądził, ale systematycznie zmieniał swe życie, ulepszał je, wychodził poza normy, osiągał wyżyny duchowe, by (parafrazując Gandhiego) jego życie stało się przekazem dla innych. Jest to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w swoim życiu, dzięki której miałam okazję poczynić refleksję nad swoją egzystencją i współczesną historią świata. Polecam wszystkim!
Cytaty za: Tiziano Terzani, Koniec jest moim początkiem, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2010.
Tytuł: Koniec jest moim początkiem
Wydawca: Wydawnictwo Zysk i S-ka
Przekład: Iwona Banach
Data wydania: 4 maja 2010
Wymiary: 145×215
Liczba stron: 578
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-7506-407-0
Kategoria: proza zagraniczna, autobiografia