Nasi przodkowie to przewrotna trylogia autorstwa włoskiego pisarza, Itala Calvino. złożona z niedużych, baśniowych, alegorycznych opowiastek, naznaczonych dowcipem i ironią, ale także rozważaniami filozoficznymi. Te trzy opowieści to: Wicehrabia przepołowiony, Baron drzewołaz oraz Rycerz nieistniejący. Zapraszamy do lektury fragmentu każdej z nich.

Baron drzewołaz to porywająca historia, która mieszając elementy powieści dydaktycznej i romantycznej roztacza przed nami poetycką wizję spełnionego życia i szkolnej miłości.

Autor: Italo Calvino
Tytuł: Baron drzewołaz
Tytuł oryginału: Il barone rampante
Wydawca: Cyklady
Data wydania: maj 2004
Oprawa: twarda
ISBN: 83-86859-85-7
Liczba stron: 325
Wymiary: 120 x 170 mm
Kategoria: proza zagraniczna

Baron drzewołaz
Italo Calvino
(fragment)

– …I będziesz mnie zawsze kochał, bezwzględnie, ponad wszystko, i wszystko dla mnie uczynisz?
– Tak… – powiedział Cosimo bardzo zmieszany.
– Jesteś człowiekiem, który pędzi życie na drzewach tylko dla mnie, po to żeby nauczyć się mnie kochać…
– Tak… tak…
– Pocałuj mnie.
Przycisnął ją do pnia, ucałował. Podniósł oczy i nagle dostrzegł jej niezwykłą urodę, jak gdyby nigdy jej przedtem nie widział.
– Ach, jaka jesteś piękna…
– Dla ciebie – i rozpięła guziki białej bluzki. Piersi jej były młodzieńcze, z różowymi koniuszkami, zaledwie Cosimo zdążył musnąć je wargami, Viola wymknęła się i jęła wspinać z gałęzi na gałąź lekko jak na skrzydłach. On wspinał się za nią, jej spódnica trzepotała mu po twarzy.
– Ach, dokądże mnie prowadzisz? – mówiła Viola, jakby to on wiódł ją za sobą, a nie ona jego.
– Tędy. – Teraz Cosimo zaczął ją prowadzić, a przy każdym przejściu z gałęzi na gałąź brał ją za rękę albo otaczał ramieniem i pokazywał każdy następny krok.
– Tędy.
Wędrowali po oliwkach rosnących na stromym zboczu; z wierzchołka jednej z nich ujrzeli morze, dotąd widoczne tylko w drobnych ułamkach pomiędzy listowiem, jakby potłuczone; teraz ukazało się spokojne, przejrzyste i ogromne jak niebo. Widnokrąg rozwierał się przed nimi rozległy i wysoki, błękit był gładki i czysty, bez jednego żagla; zdawało się, że można by policzyć ledwie zaznaczone zmarszczki fal. Tylko leciutki jak westchnienie ślad fali przebiegał po kamykach wybrzeża.
Z oczyma pełnymi światła, na pół oślepieni, Cosimo i Viola zagłębili się na powrót w ciemnozielony cień drzew.
– Tędy.
Na wysokim orzechu było u nasady gałęzi wgłębienie w kształcie muszli, dawny ślad siekiery, i tam urządził Cosimo jedno ze swoich schronień. Leżała tam rozciągnięta skóra dzika, obok mieściła się flaszka, parę jakichś narzędzi, miseczka.
Viola położyła się na skórze dzika.
– Przyprowadzałeś tu inne kobiety?
Zawahał się. A ona:
– Jeżeliś tego nie robił, jesteś mężczyzną do niczego.
– Owszem… Zdarzało się.
Wymierzyła mu policzek otwartą dłonią.
-To tak na mnie czekałeś?
Cosimo przesunął dłonią po czerwonej plamie na policzku nie wiedząc, co powiedzieć. Ale ona już się rozpogodziła.
– Jakie one były? Powiedz: jakie były?
– Nie takie jak ty, Viola, nie takie jak ty…
– A cóż ty o tym wiesz, jaka ja jestem, no, cóż ty o tym wiesz?
Stała się łagodna i uległa, a Cosimo nie mógł się nadziwić tym nagłym przemianom. Przysunął się do niej bliżej. Była jak złoto, jak miód.

calvino-wicehrabiaWicehrabia przepołowiony to wirtuozowska parafraza siedemnastowiecznej powieści fantastycznej w przewrotny sposób przedstawiająca wieczną dwoistość ludzkiej natury i karkołomne konsekwencje, jakie ona ze sobą niesie.

Autor: Italo Calvino
Wydawca: Cyklady
Data wydania: czerwiec 2004
ISBN: 83-86859-84-9
Liczba stron: 112
Oprawa: twarda
Wymiary: 120 x 170 mm
Kategoria: proza zagraniczna

Wicehrabia przepołowiony
Italo Calvino
(fragment)

Tam gdzie wydawało się, że jest jeszcze coś do uratowania, kładziono ciało na wóz rannych, tam gdzie były już tylko poszarpane strzępy, zbierano je na wóz trupów, by je po chrześcijańsku pochować. A jeśli to, co zostało, nie było już nawet trupem, zostawiano szczątki na żer bocianom. W tamtych właśnie dniach, zważywszy wciąż wzrastające straty, zarządzono, że rannych ma być więcej niż trupów. Zatem i to, co zostało z Medarda, uznano za rannego i złożono na odpowiednim wozie.

Druga selekcja następowała w lazarecie. Po każdej bitwie szpital polowy przedstawiał widok jeszcze straszliwszy niż bitwa sama. Na ziemi ciągnęły się długim szeregiem nosze z tymi nieszczęśnikami, a dokoła nich uwijali się lekarze wyrywając sobie nawzajem z rąk cęgi, piły, igły, amputowane kończyny i kłębki sznurka. Trup nie trup, z każdym próbowano wszystkiego, by mu przywrócić życie. Tu piła, tam znów tamowanie krwotoku; żyły wywracano na lewą stronę jak rękawiczki, zeszywano i upychano na miejsce, choć więcej w nich było sznurka niż krwi, ale bądź co bądź dziury były załatane. Kiedy pacjent umarł, wszystko, co miał w dobrym stanie, służyło do sztukowania innych. I tak dalej. Najgorsza sprawa była z jelitami: skoro raz się wywlokły, nie sposób było zwinąć ich należycie i upakować, gdzie trzeba.

Ściągnięto przykrycie i ciało wicehrabiego okazało się straszliwie okaleczone. Brakowało mu nie tylko ramienia i nogi, ale i to wszystko, co się między nimi powinno znajdować – połowa klatki piersiowej i brzucha – zostało unicestwione wystrzałem armatnim, oddanym z bliska. Z głowy pozostało jedno oko, jedno ucho, jeden policzek, pół nosa, pół ust, pół podbródka i pół czoła; z drugiej połowy nie pozostało ani strzępka. Krótko mówiąc, ocalała jedna połowa, prawa, zresztą w doskonałym stanie, bez jednego draśnięcia poza gigantyczną raną, która oddzielała ją od rozpryśniętej zapewne w drobny mak połowy lewej.

Lekarze byli zachwyceni. „Ach, co za piękny przypadek! Jeżeli ranny w międzyczasie nie umrze, można by spróbować uratować mu życie”. I zabrali się do niego z zapałem, podczas gdy niejeden żołnierz z przestrzelonym, dajmy na to, ramieniem umierał, biedaczysko, z upływu krwi. Szyli, przymierzali, smarowali maściami: kto wie, co jeszcze robili. Faktem jest, że nazajutrz mój wuj otworzył swoje jedyne oko i połowę ust, rozdął nozdrze i odetchnął. Silny organizm Terralbów przetrzymał. Medardo żył, przepołowiony.

italo-rycerzRycerz nieistniejący – książka zamyka cykl finezyjnych, pełnych poezji i humoru powieści fantastycznych. Splatając wątki tradycji karolińskiej i arturiańskiej, prowadzi nas tropem swego przedziwnego bohatera pośród gwałtownych namiętności – miłości, zazdrości i tęsknoty.

Autor: Italo Calvino
Tytuł: Rycerz nieistniejący
Tytuł oryginału: Il cavaliere inesistente
Wydawca: Cyklady
Data wydania: maj 2004
Oprawa: twarda
ISBN: 83-86859-86-5
Liczba stron: 156
Wymiary: 120 x 170 mm
Kategoria: proza zagraniczna

Rycerz nieistniejący
Italo Calvino
(fragment)

Rozwarły się wrota zamku.
– Szlachetny rycerzu, zali moja gościna zdoła się wypłacić za to, com waszmości winna?
W progu ukazała się Priscilla w otoczeniu swoich dworek i służebnych. (Była wśród nich i ta dziewczyna, która służyła przybyszom za przewodniczkę; trudno pojąć, jakim sposobem znalazła się już w domu i nawet zdążyła zmienić poszarpaną odzież na schludny fartuszek.)
Agilulf, a za nim Gurdulu weszli w progi zamku. Wdowa Priscilla była niezbyt wysoka, nie zanadto pulchna, ale gładka, pierś miała niedużą, ale śmiało podaną naprzód, czarne błyszczące oczy – jednym słowem niczego sobie kobieta. Stała naprzeciw białej zbroi Agilulfa, patrząc nań z wyraźnym upodobaniem. Rycerz trzymał się sztywno, trochę onieśmielony.
– Rycerzu Agilulfie, Emo Bertrandinie z Guildiver-ny – przemówiła Priscilla – znam wasze miano i wiem dobrze, kim jesteście i kim nie jesteście.
Na to oświadczenie Agilulf, jakby uwolniony od czegoś, co go krępowało, wyzbył się nieśmiałości i przybrał pewny siebie wygląd. Niemniej jednak ugiął kolano, powiedział: „Sługa pani” – i szybko się poderwał.
– Wiele o waszmości słyszałam – mówiła dalej Priscilla – i od dawna pragnęłam was spotkać. Jakiż cud sprowadził znakomitego rycerza na tak ustronne drogi?
– Podróżuję – odparł Agilulf – by trafić, nim będzie za późno, na ślad pewnej dziewiczej cnoty sprzed piętnastu lat.
– Jak żyję nie słyszałam o rycerskiej wyprawie mającej za cel coś równie trudno uchwytnego – rzekła Priscilla – ale skoro i tak piętnaście lat minęło, sądzę, że mogę bez zbytnich skrupułów opóźnić rzecz o jeszcze jedną noc, prosząc waszmości, abyś zechciał przyjąć na tę noc gościnę w moim zamku.
To rzekłszy poprowadziła go do komnat.
Cały niewieści dwór stał nie spuszczając oczu z Agilulfa, dopóki nie zniknął wraz z kasztelanką w głębi szeregu komnat. Wtedy dopiero obejrzały się na Gurdulu.
– Ach, jakiż przystojny giermek! – jęły wołać jedna przez drugą, klaszcząc w ręce. On tymczasem stał  jak głupi, drapiąc się. – Szkoda tylko, że zapchlony i że tak cuchnie! – mówiły. – Dalej, żywo, wyszorujmy go!
Zabrały go do swojej kwatery i rozebrały do naga.
Priscilla powiodła Agilulfa do stołu nakrytego na dwie osoby.

* * *

Wreszcie łoże jest gotowe, bez zarzutu. Agilulf spogląda na wdowę. Jest naga. Szaty skromnie osunęły się z niej na podłogę.
– Daniom nagim zaleca się – oświadcza Agilulf- jako najbardziej wyrafinowaną podnietę zmysłów, uścisk wojownika w pełnej zbroi.
– Brawo! Mnie to mówisz? Nie pierwszyzna to dla mnie! – to mówiąc Priscilla podskakuje i zręcznie wspina się na Agilulfa obejmując jego pancerz ramionami i nogami.
Zademonstrowała po kolei wszystkie najrozmaitsze sposoby, jak można obdarzyć uściskiem zbroję, po czym rozmarzona wsuwa się do łóżka.
Agilulf przyklęka u jej wezgłowia.
– Włosy – mówi.
Rozbierając się Priscilla nie zburzyła kunsztownej koafiury swoich kruczych włosów. Agilulf zaczyna jej tłumaczyć, jak wielką rolę w uniesieniu zmysłów odgrywają rozpuszczone włosy.
– Spróbujmy.
Zdecydowanymi, a zarazem delikatnymi ruchami swych żelaznych dłoni rozplata misterną budowlę warkoczy, pozwalając włosom opaść swobodnie na pierś i ramiona.
– A jednak – mówi po chwili – większą chyba mądrość przypisać należy temu, kto woli damę o ciele nagim, ale z głową nie tylko kunsztownie uczesaną, ale ozdobioną ponad to welonami i diademami.
– Spróbujemy i tego?
– Ja sam panią uczeszę.
Wykazał niezwykłą zręczność w splataniu warkoczy, układaniu ich i przyszpilaniu na głowie. Następnie skonstruował wyrafinowany strój z woali i klejnotów. Zabrało to całą godzinę, ale Priscilla, kiedy na koniec podał jej zwierciadło, ujrzała siebie tak piękną jak nigdy.
Zachęciła go do położenia się u jej boku.
– Mówią, że Kleopatra każdej nocy śniła o tym, że ma w swoim łóżku rycerza w zbroi – rzuca Agilulf od niechcenia.
– Nigdy nie próbowałam – rzecze Priscilla – wszyscy zawsze zdejmują ją przedtem.
– No, więc teraz pani spróbuje. – I powolutku, ostrożnie, żeby nie zmiąć prześcieradeł, wsuwa się do łoża w pełnej zbroi i leży nieruchomo jak pomnik grobowy.
– I nawet miecza nie zdejmiecie z rapci?
– Miłosna żądza nie uzna dróg pośrednich.
Priscilla przymyka oczy w ekstazie.