O książce:
Ottercombe – duży, stary dom z widokiem na morze – to spokojna przystań dla wszystkich, którzy pragną chwili wytchnienia. To tu Lydia Shaw zwykła czytać swoim córkom i małemu Timmiemu baśnie i inne niezwykłe historie. Tu dzieci Państwa Shaw spędziły idylliczne dzieciństwo, bawiąc się na plaży, w ogrodzie i w lasach.
Teraz, po wielu latach, dwie z sióstr – Nest i Mina – wciąż mieszkają w tym pięknym domu rodzinnym, rozkoszując się urokami przyrody, towarzystwem trzech terierów oraz odwiedzinami ich ulubionej siostrzenicy. Spokój tego miejsca zostaje jednak zakłócony, gdy do Ottercombe przybywa Georgie, a wraz z nią – najgłębiej spychane w przeszłość wspomnienia. Jako dziecko Georgie lubiła twierdzić, że zna wszystkie, nawet najbardziej wstydliwe tajemnice związane z domem i jego mieszkańcami. Teraz chce się nimi podzielić…
Marcia Willett, jedna z najbardziej nastrojowych pisarek Starego Kontynentu, po raz kolejny wprowadza polskie czytelniczki w pełną czaru i uroku opowieść o rodzinie – jej sile i sekretach, o pocieszeniu, jakie niosą więzy krwi i słabościach, których są przyczyną.
Na tę powieść polskie czytelniczki Marcii Willett czekały z utęsknieniem…
Tytuł: Godzina dzieci
Autorka: Marcia Willett
Wydawca: Replika
Przekład: Agnieszka Podruczna
Premiera: 16 października 2012
ISBN: 978-83-7674-215-1
EAN: 9788376742151
Liczba stron: 368
Godzina dzieci
Marcia Willett
(fragment)
Rozdział pierwszy
Wczesnojesienne słońce wdzierało się przez otwarte drzwi, kładąc się po podłodze złocistymi, migoczącymi pasmami, omiatając wiekową ławę z wysokim oparciem, odbijając się oślepiającym blaskiem od dużego, miedzianego talerza stojącego na dębowym stole i rozświetlając delikatnie spłowiałe kolory ogromnego gobelinu wiszącego na ścianie pod galerią. Tuż przed drzwiami dostrzec można było ciśniętą niedbale parę krótkich gumiaków. Na wytartej poduszce, rzuconej na ławę, leżała zapomniana kobiałka, w której znajdowały się kłębek sznurka, sekator, stara ogrodnicza łopatka oraz bezcenne nasiona, ostrożnie zawinięte w papier.
Pełen spokoju bezruch podkreślało przytłumione cykanie świerszczy, których letnią piosenkę zagłuszał szum strumyka. Już niedługo słońce miało zniknąć za wysokim zboczem klifu i potoczyć się w kierunku morza, ustępując miejsca długim cieniom. Dochodziła piąta po południu: godzina dzieci.
Z cienia wyłonił się powoli wózek inwalidzki, którego gumowe kółka toczyły się gładko i cicho po popękanej, mozaikowej posadzce; zatrzymał się tuż przed wejściem do salonu. Siedząca w nim osoba zastygła w bezruchu, z pochyloną głową nasłuchując echa głosów sprzed ponad sześćdziesięciu lat, widząc wzorzyste bawełniane zasłony, o które haczyły niewielkie stopy i sprzączki sandałów, tamborek, na którym rozpięty był na wpół dokończony haft…
Cicho! Ktoś opowiada bajkę. Dzieci gromadzą się wokół matki: Georgie i Mina, dwie najstarsze dziewczynki, siedzą na kanapie z wciśniętą między nie Nest, najmłodszą siostrą, Josie leży na brzuchu na podłodze, machając żwawo podniesioną nogą — to jedyna widoczna oznaka buzującego w niej wulkanu energii — i układając puzzle. Henrietta przesuwa swój stołek bliżej fotelu, na którym siedzi matka, by móc spoglądać na obrazki w książce.
—Opowiem wam historię — rzekł Bajarz — ale nie możecie się zbytnio wiercić ani kaszleć, ani wydmuchiwać nosa częściej, niż potrzeba… I nie możecie rozplatać już więcej papilotów. A kiedy skończę, musicie natychmiast zasnąć.
Głos ich matki jest chłodny i melodyjny niczym bieg strumienia, i równie czarujący; sprawia, że dzieci wyciszają się powoli, a świat, który znają, powoli kurczy się i blednie, w miarę jak wkraczają w inną rzeczywistość: w świat baśni i cudów, dawno, dawno temu.
Zatrzymując się w hallu, tuż przed drzwiami, Nest zamknęła oczy, przywołując w pamięci ten doskonale znany obrazek, wytężając słuch, by uchwycić dawno przebrzmiałe już słowa i z całej siły zaciskając dłonie na poręczy wózka. Ciszę przerwał ostry dzwonek telefonu — czar prysł w jednej chwili — po czym otworzyły się drzwi i w korytarzu rozległ się dźwięk pospiesznych kroków. Nest podniosła głowę, nasłuchując, aż do jej uszu dotarł brzęk odkładanej słuchawki i odwróciła powoli wózek, by móc omieść wzrokiem galerię. Jej siostra Mina wyszła na podest i spojrzała na nią z wysokości.
—Przynajmniej telefon cię nie obudził, tyle dobrego — powiedziała z ulgą. — Wychodzisz do ogrodu? Mogłabym podać herbatę w altanie. Na dworze nadal jest ciepło.
—Kto dzwonił? — zapytała Nest, nie dając się zbić z tropu perspektywą herbaty. W ciszy, która nastała po jej słowach, rozbrzmiewało echem poważne ostrzeżenie i Nest poczuła lekkie ukłucie strachu. Przeszedł ją dreszcz. — Czy to była Lyddie?
—Nie, to nie była Lyddie. — Głos Miny był ożywczo radosny. Kobieta wiedziała, jak bardzo jej siostra zamartwiała się zawsze o ich najmłodszą siostrzenicę. — Dzwoniła Helena.
Córka ich starszej siostry brzmiała przez telefon dziwnie niespokojnie. Biorąc pod uwagę to, że Helena z reguły była w stanie kontrolować wszystko, co działo się w jej życiu, Mina poczuła gwałtownie narastający niepokój.
Przeszła przez galerię i zeszła po schodach. Nogawki wąskich spodni z granatowego tartanu, które miała na sobie, były włożone w grube skarpetki, a butelkowozielony pulower — wyciągnięty na wierzch i usiany drobnymi gałązkami. Srebrzystobiałe włosy rozsypywały się wokół jej twarzy niczym aureola, ale szarozielone oczy wciąż pozostawały młode, pomimo okalającej ich siateczki drobnych zmarszczek. Za Miną podążały trzy małe, białe psy, biegnąc na złamanie karku, w obawie, by nie zostać przypadkiem w tyle.
—Przycinałam żywopłot — powiedziała do Nest — kiedy nagle się zorientowałam, jak późno się zrobiło, więc wróciłam do domu, żeby nastawić wodę na herbatę. Ale potem zaczęłam szukać czegoś na górze i zupełnie o niej zapomniałam.
—Chętnie bym się napiła herbaty — odparła Nest, rozumiejąc, że nie ma innego wyjścia, jak tylko przystać na propozycję siostry — ale wydaje mi się, że jest już za późno na siedzenie w altanie. Słońce zaraz się schowa. Możemy po prostu usiąść w salonie, bo zanim to wszystko byśmy tu przeniosły…
—Dobry pomysł. — W głosie Miny słychać było ulgę. — Za moment wracam. Czajnik już się pewnie rozgrzał do czerwoności.
Przeszła z pośpiechem przez hall, szurając po płytkach stopami w samych skarpetkach. Trzy niskonożne sealyham teriery biegły teraz przed nią. Nest obróciła się na wózku i wjechała powoli do salonu. Był to długi, wąski pokój z kominkiem na jednej ścianie i głębokim oknem wykuszowym na ścianie naprzeciwko.
—Co za niemądry, nieprzemyślany kształt — mówi Ambrose do swojej młodej żony, kiedy ta wchodzi w posiadanie domu zaraz po Wielkiej Wojnie. — Nie ma nawet miejsca, żeby posiedzieć wspólnie przy ogniu.
—Dla nas dwojga wystarczy miejsca, i to z naddatkiem — odpowiada Lydia, która kocha posiadłość Ottercombe prawie tak bardzo, jak swojego świeżo poślubionego, przystojnego męża. — Będziemy tu mogli przyjeżdżać na wakacje. Och, kochanie, jak cudownie będzie móc wyrwać się z Londynu!
To dopiero Mina, ich córka, czterdzieści lat później przemeblowała pokój, tworząc w nim kącik letni i kącik zimowy. Teraz wokół kominka stały w półkolu wygodne fotele i niewielka sofa, podczas gdy po drugiej stronie pokoju znajdowała się większa kanapa, stojąca tyłem do wnętrza, z której można było obserwować ogród. Nest zatrzymała się przy drzwiach wychodzących na taras, na którym równym rzędem stały kamienne urny. Spomiędzy granitowych płyt wyrastała powódź czerwonych i żółtych nasturcji, które kładły się po ziemi i trawiastym zboczu, by dotrzeć aż do położonego niżej trawnika.
—Już niedługo będziemy mogły piec chleb na ogniu. — Mina położyła tacę na niskim stoliku stojącym naprzeciwko kanapy, obserwowana przez czujne psy. — Nie, Urwis, siad. No siadaj. Dobry piesek. Zostało jeszcze trochę ciasta i przyniosłam herbatniki.
Nest zatrzymała swój wózek tuż przy kanapie. Pokręciła głową na zaoferowany jej kawałek ciasta i przyjęła z wdzięcznością filiżankę herbaty.
—To czego chciała nasza kochana siostrzenica?
Mina zapadła się głęboko w kanapę, wiedząc, że nie może odwlekać tego momentu w nieskończoność. Nie miała odwagi spojrzeć na siedzącą na swoim wózku Nest, więc zamiast tego wyjrzała przez okno, na rozciągający się za szybą ogród i dalej, na porośnięte drzewami zbocza stromej rozpadliny. Dwa psy ułożyły się już wygodnie na posłaniach w wykuszu okna, a trzeci wskoczył na kanapę i zwinął się w kłębek przy boku swojej pani. Mina pogłaskała go z czułością po ciepłym, białym grzbiecie.
—Chciała porozmawiać o Georgie — odparła. — Helena mówiła, że nie powinna już mieszkać sama, bez opieki. W zeszłym tygodniu spaliła dwa czajniki, a wczoraj wyszła na spacer i nie mogła sobie przypomnieć, którędy do domu. Któryś z sąsiadów skontaktował się z Heleną przez jej biuro; musiała rzucić wszystko, żeby pojechać się nią zająć. Biedna Georgie była bardzo zdenerwowana.
—Dlatego, że się zgubiła, czy dlatego, że musiała stanąć twarzą w twarz z Heleną? — zapytała Nest pozornie lekkim tonem, przyglądając się z uwagą Minie. Wiedziała, że musiało stać się coś ważnego.
Mina zachichotała.
—Cóż, Helena w ten sposób działa na ludzi — przyznała. — Chodzi o to, że zdecydowali z Rupertem, że oddadzą Georgie do domu opieki. Rozmyślali nad tym już od jakiegoś czasu i znaleźli jeden naprawdę dobry, w dodatku w okolicy. Będą mogli ją często odwiedzać, tak przynajmniej twierdzi Helena.
—A co na to Georgie?
—Georgie ma na ten temat swoje zdanie. Jeśli już musi wyprowadzić się ze swojego mieszkania, to nie widzi powodu, dla którego nie mogłaby zamieszkać z nimi. Ich dom jest przecież ogromny, a dzieci mieszkają za granicą. Och, buntuje się, oczywiście.
—Oczywiście — zgodziła się Nest. — Chociaż gdybym to ja miała wybierać pomiędzy mieszkaniem z Rupertem i Heleną a przebywaniem w domu opieki, wybór nie byłby specjalnie trudny. Tylko dlaczego Helena miałaby nas o tym informować? Przecież rzadko kiedy mówi nam, co się dzieje z naszą siostrą. Sama Georgie też zresztą nie pali się do utrzymywania regularnego kontaktu. No, chyba że ma akurat jakiś problem.
—Myślę, że Helena dokładała wszelkich starań, żeby Georgie jak najdłużej mogła mieszkać na własną rękę, nie tylko dlatego, że tak było wygodniej dla niej i dla Ruperta. — Mina za wszelką cenę chciała być obiektywna. — Ale jeśli potrzebuje teraz ciągłej opieki, to i tak nie mogłaby jej zostawić samej w domu. Tak czy inaczej, zadzwoniła, żeby przekazać, że dom opieki nie może przyjąć Georgie jeszcze przez następny miesiąc-dwa i zapytać, czy nie zajęłybyśmy się nią przez krótki czas.
„Dlaczego tak się boję?” — zastanawiała się Nest. Georgie to moja siostra, która gwałtownie się starzeje. Co jest ze mną nie tak?
Upiła łyk herbaty i odłożyła filiżankę na spodeczek trzymany na kolanie, starając się powstrzymać przed zapytaniem, jak „krótki czas” miała na myśli Helena.
—Co jej odpowiedziałaś? — zapytała w zamian.
—Że to przedyskutujemy — odparła Mina. — W końcu to nasz wspólny dom. Myślisz, że dałybyśmy radę zaopiekować się Georgie przez miesiąc albo dwa?
Miesiąc albo dwa. Nest starała się walczyć z narastającym poczuciem paniki.
—Biorąc pod uwagę, że to głównie ty musiałabyś się nią zajmować — rzuciła wymijająco — to co ty o tym sądzisz?
—Myślę, że dałabym sobie radę. Powinnyśmy — Mina urwała, po czym wzięła głęboki oddech — a przynajmniej wydaje mi się, że powinnyśmy przynajmniej spróbować. — Spojrzała na siostrę. — Podejrzewam, że nie jesteś tym pomysłem zachwycona. — Zawahała się. — A może się tego boisz? W każdym razie, coś jest na rzeczy.
Postanowiwszy chwilowo nie drążyć kwestii, pogłaskała Polly Garter po głowie, po czym odłamała kawałek herbatnika i podsunęła jej pod nos. Piekielny Urwis momentalnie zerwał się na równe nogi i po chwili stał już u jej stóp, machając z nadzieją ogonem. Podsunęła mu kawałek ciastka i natychmiast wszystkie trzy psy obległy ją na kanapie.
—Jesteś beznadziejnym przypadkiem. — Nest obserwowała ją z tkliwością, patrząc, jak Mina szepcze czułe słówka do ukochanych zwierząt. — Totalnie beznadziejnym. Ale tak, masz rację. Cały dzień jakoś dziwnie się czułam. Słyszałam echa głosów z przeszłości, wspominałam różne rzeczy. Mam nieodparte wrażenie, że lada chwila stanie się coś strasznego. Takie uczucie bolesnej pustki w żołądku. — Zaśmiała się. — Ale to na pewno tylko zbieg okoliczności. W końcu nie ma żadnego powodu, dla którego biedna Georgie miałaby być zwiastunem nieszczęścia, prawda?
Pochyliła się, by odłożyć filiżankę na tacę, po czym spojrzała na Minę, zaskoczona brakiem reakcji. Jej siostra wyglądała przez okno do ogrodu, pochłonięta myślami, marszcząc lekko brwi. Przez chwilę Nest miała wrażenie, jakby siedemdziesiąt pięć lat życia nagle dogoniło Minę z całym swoim bagażem, co sprawiło, że jej niepokój tylko się pogłębił.
—Twój wyraz twarzy niespecjalnie dodaje otuchy — powiedziała. — Czy jest coś, czego nie wiem o Georgie, a powinnam?
—Nie, nie. — Mina odzyskała wreszcie panowanie nad sobą. — Napijmy się jeszcze herbaty, co ty na to? Po prostu zastanawiałam się, czy poradzę sobie z Georgie, nic więcej. Jestem tylko rok od niej młodsza. Nie chciałabym doprowadzić do sytuacji w stylu „wiódł ślepy kulawego”. A tak mogłoby to wyglądać, nie sądzisz?
—Nie, nie sądzę — odparła ostrym tonem Nest, której odpowiedź Miny nie uspokoiła w najmniejszym stopniu. — Ty nie palisz czajników ani nie zapominasz, gdzie jesteś i dokąd idziesz, kiedy wychodzisz na spacery.
—I bardzo dobrze. — Mina wybuchła śmiechem. — Na Trentishoe Down raczej by mnie nikt nie znalazł. — Urwała na moment. — Dlaczego myślałaś, że to była Lyddie?
—Lyddie? — Nest obrzuciła siostrę spojrzeniem. — Co masz na myśli?
—Telefon. Zapytałaś, czy dzwoniła Lyddie. Czyżby to z nią wiązało się to przeczucie, które cię gnębiło od rana?
—Nie. — Nest potrząsnęła głową, wykrzywiając usta i usiłując jednocześnie wszystko jakoś połączyć. — Ciężko to wytłumaczyć. To raczej taka bardzo silna świadomość przeszłości, przypominanie sobie konkretnych scen, coś w tym stylu. — Zawahała się. — Czasami nie jestem pewna, czy naprawdę coś pamiętam, czy tylko mi o tym mówiono. Zawsze opowiadałaś mi różne historie, pomagałaś zrozumieć świat przez ich pryzmat. Nazywałaś ludzi imionami postaci z książek… Cóż, to akurat nadal robisz.
Mina uśmiechnęła się.
—Stare, dobre czasy — powiedziała — chociaż przyznaję, kiedy nazwałaś Enid Goodenough „Hrabiną Wydrzyźnialską” prosto w twarz, sytuacja zrobiła się dość niezręczna. Myślałam, że biedna mama umrze ze wstydu. Modliłam się, żeby Enid nie miała pojęcia, co miałaś na myśli. Tak czy inaczej, był to dość niezręczny moment.
—To było straszne — Nest zaśmiała się na samo wspomnienie — kiedy natknęłyśmy się na nią przypadkiem po tym wszystkim, co o niej wygadywałaś.
—Hrabina Wydrzyźnialska i pan Plotkiewicz. Goodenoughowie byli parą z piekła rodem.
Z tym wspomnieniem wiązały się inne, mniej przyjemne. Mina pochyliła się, by pogłaskać Urwisa, a jej twarz przybrała ponury wyraz.
—Wcześniej, przejeżdżając przez hall — odezwała się Nest — przypominałam sobie te wszystkie opowieści i myślałam o przeszłości. O tym, jak siedzieliśmy na kanapie, słuchając, jak mama czyta Niegrzeczną Zuzię albo Hansa Brinkera i srebrne łyżwy. Pamiętasz?
—I Opowieść wigilijną, kiedy ubieraliśmy choinkę. Jak mogłabym zapomnieć? A więc to nie ma żadnego związku z Lyddie?
—Nie, niekoniecznie. A przynajmniej tak mi się wydaje.
—To dobrze. — Mina podsunęła Kapitanowi Kotu ostatni kawałek herbatnika, po czym strzepnęła okruszki z kolan. — Więc co zrobimy w kwestii Georgie? Damy radę? Może powinnyśmy zapytać Lyddie, co o tym sądzi?
—Czemu nie? Ale może najpierw posprzątamy ze stołu…
—Dobry pomysł. Do tego czasu na pewno skończy już pracować i nie będziemy jej przeszkadzać.
Mina ułożyła resztę serwisu na tacy i przeszła do kuchni, podczas gdy psy deptały jej po piętach. Nest podążyła powoli za nią.