O książce:
Czasem wystarczyłoby wykreślić z kalendarza jeden dzień, jedną godzinę, jedno spotkanie, a życie potoczyłoby się zupełnie inaczej…
Wydawałoby się, że Małgorzata i Krzysztof tworzą parę idealną: ona – zadbana, energiczna i wyrozumiała domatorka, on – elegancki mecenas, czuły mąż i doskonały ojciec, zapewniający rodzinie dostatnie, wręcz luksusowe życie. I wszystko byłoby cudowne, gdyby nie ta druga. Kobieta, o której Krzysztof nie potrafi zapomnieć.
Kiedy podwójne życie Krzysztofa wychodzi na jaw, Małgorzata postanawia walczyć o swoją rodzinę i szczęście u boku męża. Ten natomiast – rozdarty między miłością do żony a kochanki – już wkrótce będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, które z tych dwóch uczuć jest silniejsze.
Do czego kobieta jest w stanie się posunąć, by zatrzymać przy sobie mężczyznę swojego życia?
Na ile stać kochankę, której partner wciąż wraca myślami do innej?
Tytuł: Dlaczego ona?
Autorka: Barbara Sęk
Data premiery: 30 października 2012
ISBN: 978-83-7674-211-3
EAN: 9788376742113
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 416
Format: 130/200
Gatunek: obyczajowa, kobieca, romans
Dlaczego ona?
Barbara Sęk
(fragment)
Prolog
Rok 1989 – powstanie rodziny Nowaków
Rok 1990 – narodziny Tomasza
Rok 1992 – narodziny Katarzyny
Rok 1995 – narodziny Łukasza
Rok 2007 – narodziny Jakuba
Oto najważniejsze daty z życia rodziny Nowaków. Cyklicznie, wraz z nadejściem kolejnego roku terminy jubileuszów przepisywano do nowo nabytych kalendarzy. Poza kilkoma wspólnymi wpisami, terminarze Małgorzaty i Krzysztofa różniły się diametralnie.
Datownik mecenasa był formatu A4, obity w skórę w stonowanym kolorze, dopasowanym do noszonych garniturów. Każdy dzień – oprócz daty – wyznaczone miał również godziny. I nawet kwadranse odgrywały rolę w podziale na linijki. Kalendarz stanowił ściągawkę nie tylko z życia, lecz także ze stref czasowych, świąt narodowych francuskich, bułgarskich a nawet honduraskich.
Mimo że funkcjonowanie pod dyktando terminarza bywało brzemienne w skutkach, adwokat już dawno pogodził się z koniecznością noszenia go w aktówce. Kalendarz gwarantował dobrą organizację pracy. To sprawiało, że Nowak znajdował czas na obchodzenie rodzinnych jubileuszów, których sporo się namnożyło.
Wszystko przez kalendarzyk, w którym co dzień zapisywano temperaturę ciała. Przy informacjach o bieżących imieninach widniały co miesiąc powielane określenia – mętny, szklisty, przezroczysty. Społeczna niepełnosprawność Małgorzaty oraz dobrze jej znane poczucie odpowiedzialności męża skłaniały kobietę do czynienia systematycznych wpisów w terminarzu. Rozmiar był niewielki. Kolor zależał od trendów, wyznaczonych przez redakcję „Twojego Stylu”, która zwykła dołączać datownik do listopadowego numeru pisma.
Mimo regularnych notek, kobiecie od trzech lat nie udało się ustanowić kolejnej daty godnej świętowania. A najmłodszy syn – Kuba – miał właśnie po raz pierwszy przekroczyć próg przedszkola.
1 września 2010
6: 00
Małgorzata od dłuższej chwili nie spała. Posiadała swoisty zegar biologiczny. Otwierała oczy, gdy tylko promienie słońca zaczynały prześwitywać przez zasłony okienne sypialni. Dźwięk budzika był jedynie ostatecznym sygnałem, wzywającym do zmierzenia się z codziennymi obowiązkami. Wtedy kobieta opuszczała małżeńskie łoże.
Dzięki ponad dwudziestoletniej wprawie, w ciągu godziny dokonywała toalety, prasowała koszulę mężowi, przygotowywała różnorakie – zgodne z indywidualnymi preferencjami domowników – śniadania.
Adrenalina, związana z debiutem syna w przedszkolu dodawała kobiecie jeszcze większego animuszu.
6: 30
Krzysztof dopiero nad ranem zakończył redagowanie pozwu. Dlatego postanowił opóźnić nadejście dnia. Niestety w zgiełku rodzinnych spraw graniczyło to z cudem. Aromat kawy przywoływał do życia i jednocześnie wywołał mdłości, spotęgowane niebezpiecznie podskokami syna na łóżku. Wstał więc punktualnie, nie ryzykując, że późna i niestrawiona do końca kolacja znajdzie niewłaściwe ujście.
– Dobra, Kubuś, koniec zabawy. Spieszę się. Opowiesz mi wszystko wieczorem, umowa stoi?
– Śtoi.
Mężczyzna wyswobodził się z uścisku syna. Porannym zwyczajem włączył utwór „Satisfaction” Rolling Stonesów. Piosenka pozytywnie nastrajała go na całą resztę dnia.
Już po dwudziestu minutach mecenas krzątał się po salonie.
– Jesz? – zagadnęła Małgorzata, używając typowego dla długoletniego małżeństwa obojętnego tonu.
– Nie. Trzy godziny temu jadłem kolację. Kawę tylko wypiję.
– Koszulę masz wyprasowaną. Wisi w szafie – krzyknęła, widząc, że Krzysztof podąża do przedpokoju.
– Wiem. Dziękuję – odparł z rozdrażnieniem niewyspanego mężczyzny.
Ubrał marynarkę, dłonią wygładził krawat przed lustrem. Szybkim krokiem podążył do jadalni, gdzie już czekała filiżanka kawy. Jak zwykle przystosowana temperaturą do wlania w siebie niemal jednym haustem. Mecenas podtrzymał krawat, by nie poplamić się napojem. Wówczas spostrzegł, że na stole zostawił kalendarz.
– Czemu to jest mokre?! – oburzony zwrócił się do Małgorzaty, równocześnie przecierając strony terminarza.
– Kuby spytaj. Trzeba było tu nie zostawiać. Co masz pretensje?
– No to mleko się rozlało – rzekł powoli, donośnie, nachylając się nad synem.
Przedszkolak tylko czekał, aż ojciec zamieni się w potwora, ukaże swoje macki i zaatakuje łaskotkami.
Nie trzeba było długo czekać. Czterdziestopięciolatka nic nie rozczulało bardziej niż gardłowy, dziecięcy śmiech.
– Krzysiek, on je – Małgorzata próbowała powstrzymać atak pozaziemskiej istoty .
– No, już. Dobrze, dobrze. Mama to się nie umie bawić, nie? – posadził syna z powrotem na krześle.
– Bo z mamą tatuś nie chce się bawić – ironizowała. – Od razu używa pretensjonalnego tonu.
– Oj tam. Ładnie wyglądasz, wiesz? – Krzysztof próbował udobruchać małżonkę.
– Wiem.
– Na razie! Dawaj znać, co u Kubusia. Miłego dnia! – nachylił się i jak każdego poranka pocałował żonę.
Wsiadł do samochodu. Wyciągnął chusteczki higieniczne, by ostatecznie osuszyć kalendarz.
W tym momencie zadzwonił telefon.
– Krzysztof Nowak, słucham… Nie może pan dziś? Dobrze, uzgodnimy kolejny termin… Rozumiem. Proszę zatem zadzwonić jutro. Dziękuję. Do usłyszenia!
Gdy mecenas skreślił z grafiku planowane spotkanie, w terminarzu pojawiła się spora luka czasowa. Adwokat znów sięgnął po telefon.
– Jadziu, będę w kancelarii dopiero około piętnastej. Jakbyś czegoś potrzebowała, to dzwoń.
Odjechał spod rezydencji.
6:45
– Już wychodzisz? – Małgorzata zatrzymała Tomka, przemykającego przez korytarz.
– Tak. Trzymaj kciuki – poprosił, patrząc błagalnym wzrokiem na odbicie matki w lustrze.
Dokładnie z taką samą precyzją jak ojciec przed kilkunastoma minutami wygładzał krawat.
Ciemny garnitur doskonale leżał na postawnym, wysportowanym młodzieńcu. Elegancki, klasyczny ubiór dodawał Nowakowi powagi.
– Podasz mi drugi rękaw? Nie wygnę się.
Kobieta nałożyła synowi marynarkę.
– Co sobie znowu zrobiłeś?
– Nie wiem. Wczoraj nie bolało. Chyba zwyczajnie nadwyrężyłem. Nie ma co się martwić.
– Nie trzeba było jechać.
– Trzeba było. Inaczej jajko bym zniósł przed tym egzaminem.
– Jeszcze nie ma siódmej. Czemu tak wcześnie wychodzisz? – zapytała, spoglądając na zegar.
– Chcę jeszcze powtórzyć.
– Nie możesz tutaj?
– Mamo, tu panuje większy gwar niż na dworcu. Kakofonia.
Faktycznie z pokoju Łukasza już dochodziło ostre, rockowe brzmienie.
– Jak wyglądam? – zapytał, przecierając policzki, sprawdzając, czy aby na pewno są idealnie gładkie.
– Doskonale.
– To dobrze. Może imagem się obronię, bo nic nie umiem. Komis mnie czeka.
– Przesadzasz.
– Lecę.
– Kopnąć cię?
– Ojciec to zrobi, jak obleję. – Tomek skierował się do drzwi, uprzednio ściągając z haczyka kluczyki do samochodu.
– Powodzenia.
– Nie dziękuję. Aha! – chłopak niespodziewanie zawrócił – Wczoraj w nocy gadałem z tatą. Mam pomysł na prezent dla młodego. Dwudziestego października Linkini grają w Berlinie. Są jeszcze bilety. To niestety środa, więc Łuki musiałby szkołę zarwać.
– Niech zgadnę. Ojciec się zgodził, ale ostatnie słowo należy do mnie. Z taką sprawą zawsze lepiej najpierw pójść do tatusia. On umyje rączki, a ja zostanę postawiona pod murem.
– Nikt nie będzie miał pretensji, jeśli powiesz: „tak” – pierworodny przekomarzał się z matką.
– Pamiętaj, że dwudziesty to końcówka miesiąca. Musisz mieć pieniądze na dojazd i całe przedsięwzięcie. Nie będziemy z tatą dopłacać do interesu, jak w połowie października obudzisz się, że wydałeś całe kieszonkowe. To prezent od ciebie, nie od nas.
– Spoko, będę mieć cash. I oko na brata.
– Nie, nie. To Łukasz będzie musiał mieć na ciebie oko – żartowała.
– Czyli się zgadzasz. Dzięki.
Tuż po wyjściu z domu, student zadzwonił do dziewczyny.
– Od trzynastej będę wolny. Możemy gdzieś skoczyć na obiad… Pierwsza to za wcześnie na obiad? Weź, zlituj się, nie jadłem śniadania… W takim razie będę pod kampusem.
Wsiadł do samochodu, wyciągnął ze schowka pastę i wypolerował buty. Dłonie oczyścił chusteczkami nawilżanymi. Spryskał się raz jeszcze dezodorantem. Poślinił palce i spoglądając we wsteczne lusterko wygładził brwi. Rozpiął marynarkę i uruchomił silnik.
7: 30
– Kurde, czemu mnie nie obudziłaś? – Kasia zaatakowała na dzień dobry.
Do granatowej, wąskiej spódnicy z podwyższonym stanem i bluzki w kolorze ecru założyła wysokie beżowe szpilki na koturnie. Brązowe, długie włosy z jasnym balejażem spięła w kok. W pośpiechu zaczęła pudrować policzki przed lustrem.
– Ubieram Kubę. Nie potrafisz ustawić budzika?
– Potrafię. Potrafię go też przestawić, gdy nie w smak mi wstawanie.
– A w smak ci tosty? Leżą na talerzu, na blacie.
– Sorry, mami. Spieszę się. Cześć! – Uchyliła drzwi. – Aha, po szkole idę do Jarka. Późno wrócę.
7: 40
– Wychodzę! – zakrzyknął Łukasz.
– Nie nazbyt swobodnie? – matka zapytała, przyglądając się ubiorowi galowemu nastolatka.
Granatowych, wąskich jeansów z obniżonym krokiem, białej, wypuszczonej ze spodni koszuli z czerwonym kołnierzykiem i mankietami, luźno związanego krawata, szerokiej marynarki garniturowej nie można było uznać za klasyczny, wizytowy strój.
– Mamo…
– Dobra, nic już nie mówię! O ile to ty będziesz zamykał gębę nauczycielom, nie ja.
– Melduję się koło drugiej, bo dzisiaj jedziemy na te zakupy, co nie?
– Najlepiej by było. Trzeba będzie tort już zamówić. Zobaczymy jeszcze w jakim stanie będzie młody po przedszkolu. Dobra, leć, bo my już też musimy wyjść.
Nastolatek wziął deskorolkę z przedpokoju i wyszedł.
7: 45
– Zaczekaj, mama ci jeszcze zapakuje krótkie spodenki na zmianę – rzekła, nerwowo przeszukując szufladę.
– Kapelus na słonce.
– Racja, zapomniałabym! Nie boisz się? – zapytała, uśmiechając się do syna, próbując ukryć tremę.
– Ani trosecke, psecies dzelny jestem, tata mi mówil.
– Dobrze, pobaw się jeszcze chwilę. Mama skoczy do łazienki.
Długie blond włosy spięła klamrą. Zwilżyła ręce. Sięgnęła po kosmetyki. Trzy kroki zdrowej cery: „oczyszczanie, tonizowanie, nawilżanie”. Wszystkie wykonała. Świeżo wypielęgnowaną twarz pokryła cienką warstwą pudru. Bladym policzkom nadała różowy koloryt. Rozchyliła usta, zbliżyła się do lustra i pomalowała rzęsy. Wydłużyła i podkręciła, używając zalotki. Wydatne wargi pomalowała błyszczykiem. Do jasnozielonej tuniki dobrała skromną broszkę. Rozczesała włosy. Szpikulcem grzebienia oddzieliła mocno wycieniowaną grzywkę. Utrwaliła fryzurę lakierem. Przypatrując się odbiciu w lustrze, kiwnęła głową, jakby potwierdzając, że jest gotowa do wyjścia.
Trzydziestodziewięciolatka wyglądała bardzo młodo jak na swój wiek. Gęste włosy, bardzo jasna karnacja, duże zielone oczy, wydatne policzki i promienny uśmiech. Nienaganna figura. Młodzieżowy styl, pełen ciepłych, skontrastowanych barw. Wszystko to nadawało kobiecie świeżości.
– Kubuś, ubieramy butki – zawołała syna, gdy wreszcie zadecydowała, który żakiet nałożyć.
Małgorzata pierwsze dziecko urodziła, mając niespełna dziewiętnaście lat. Mimo że Krzysztof ledwie znał nastolatkę, poczuwał się do obowiązku. Szybko porzucił pomysł aborcji. Nie dlatego, że zabieg był nielegalny. Bowiem to nie idea praworządności przyświecała mu przy wyborze zawodu, lecz tradycja życia w dostatku. Wpływ na decyzję prawnika miało wychowanie i wyznawany od pokoleń Nowaków kult rodziny. Była to też doskonała okazja, by wreszcie udowodnić ojcu dojrzałość, w którą ten ciągle powątpiewał. Dodatkowym argumentem, świadczącym o zdolności dwudziestoczterolatka do stania się głową rodziny była praca, którą miał podjąć. Praca na tyle płatna, by z drobną pomocą rodziców utrzymał żonę i dziecko.
Poznał Gosię w momencie, gdy czcił pozytywny wynik konkursu na aplikację adwokacką. To zagwarantowało mu etat w kancelarii ojca.
Narzeczeni stworzyli idealny plan na życie. Krzysztof miał piastować stanowisko w rodzinnej branży. Wszystko po to, by w kilka lat zapracować na własny kawałek podłogi i opał do kominka. W rok po urodzeniu Tomka, Gosia miała rozpocząć studia zaoczne i nadal rozwijać swoją pasję. Teściowie postanowili sfinansować edukację synowej. Liczyli, że syn nie pozostanie jedynym żywicielem rodziny. Zaangażowanie materialne w wykształcenie dziewczyny traktowali jako dobrą lokatę na przyszłość. Tym bardziej, że nastolatka miała szansę osiągnąć sukces jako zawodowa instruktorka tańca.
Gosia z początku propozycję potraktowała jak jałmużnę. Lecz gdy mąż nakreślił przed nią wizję kariery w wymarzonym zawodzie, podjęła wyzwanie. Tak opłaciła pierwszy semestr nauki. Nie zdążyła zaliczyć pierwszej sesji, gdy doskonały plan pękł jak lód pod ciężarem stopy. Po urazie Małgosia nie mogła kontynuować kariery sportowej, zatem i studia straciły znaczenie. Jako młoda matka, nie umiała też znaleźć wspólnego języka z koleżankami. Poza tym, nie musiała już chodzić do klubu i nęcić mężczyzn pomalowanymi na czerwono ustami. Była mężatką. I już wiedziała, że nie każdemu pisana jest kariera. Miała dziecko, które wymagało opieki.
Krzysztof namawiał Gosię, by prowadziła życie towarzyskie. Z czasem zaczął mieć wyrzuty sumienia z powodu własnych regularnych wypadów na drinka. Uważał również, że pracowita małżonka, jak żadna ze studentek, zasługuje na wizytę u fryzjera czy kosmetyczki po zajęciach. A już na pewno wychodząc raz w miesiącu na imprezę, może sobie pozwolić na zakup nowej kreacji. Nowak posiadał środki, by rozpieszczać żonę, lecz jego wsparcie na nic się nie zdawało. Małgorzata źle się czuła w studenckim świecie. Nie mogła jednak rzucić studiów, za które zapłacili teściowie. Wrodzona przyzwoitość nie pozwalała także na niezaliczenie egzaminów.
Aż dziewczyna odkryła sposób, by w spokoju ugrzęznąć na domowej mieliźnie. Wystarczyło kilka razy zapomnieć o tabletce. Gdy powiedziała Krzysztofowi o kolejnej ciąży, ten wpadł w furię. Był na skraju wytrzymałości w domu z młodą żoną w depresji, której obydwoje nie umieli ani rozpoznać, ani nazwać. Nie umiał pomóc Gosi w jej osobistej tragedii. Już planował rozwód, a tymczasem stał się odpowiedzialny za szczęście kolejnej małej istoty.
Okazało się, że kolejna ciąża miała przynieść długofalowe korzyści. Nowe wyzwania, wspólne cele, związane z budową domu i wychowaniem dzieci na powrót zbliżyły małżonków. Małgorzata zaczęła się spełniać jako gospodyni. Nawiązała przyjazne relacje z sąsiadami. Mocno zaangażowała się w urządzanie domu. I to w jego zaciszu poczuła się spełniona. Znów uśmiechała się i wysoko unosiła głowę.
Żyła w spokoju ducha, dopóki nie okazało się, że czas nie jest jej sprzymierzeńcem. Nadszedł moment, kiedy Tomek założył tornister na plecy, a Kasię wkrótce należało wysłać do zerówki. Małgosia spędziła siedem lat w domowym zaciszu. Nie miała odwagi stanąć przed potencjalnym pracodawcą w szklanych ścianach biurowca. Lubiła dotychczasowe życie. Czuła się bezpiecznie, była potrzebna i ceniona w swoich towarzyskich kręgach. Krzysztof nie oponował. Małgosia pozostała piastunką domowego ogniska i Nowakowie zdecydowali się na trzecie dziecko. Kobieta kolejny raz sięgnęła po kalendarz. Spełniała się literacko, wymyślając wyrafinowane określenia. Znów zaszła w ciążę.
Zanim urodził się Łukasz, parterowa kondygnacja domu była gotowa do zamieszkania. Mimo wielu metrów kwadratowych do dyspozycji i pościeli usłanej banknotami, Nowakowie obiecali sobie, że więcej urodzin już nie wpiszą do kalendarzy. Małgorzata była pewna, że przy natłoku obowiązków, związanych z wychowaniem trójki dzieci, nikt nie odważy się jej wysłać na pożarcie światu.
Przez wiele lat trwali w harmonii. Jak w przeciętnym małżeństwie zaangażowanie malało wprost proporcjonalnie do długości wspólnego pożycia. Chociaż partnerzy okazywali sobie czułość, częściej było to podyktowane przyzwyczajeniem niż realną potrzebą. Nie mieli wiele czasu na intymność. Krzysztof wracał do domu wieczorami i cały wolny czas poświęcał pociechom. Żona zaczęła samodzielnie spełniać swoje potrzeby seksualne.
Kilka dni po uczczeniu siedemnastej rocznicy ślubu, gdy wszyscy domownicy wyszli, Małgorzata wyciągnęła z kosza na bieliznę jedną z koszul męża. Zwykle, wdychając opary potu, zmieszane z ciężkim Gaultierem, doprowadzała się do erotycznego szaleństwa. I tym razem okryła twarz koszulą. Wzięła głęboki wdech. Niespodziewanie, z obrzydzeniem, gwałtownie wypuściła powietrze z ust.
Kryjąc rozpacz pod koszulą, zalewając ją łzami, przeżywała zdradę, jakiej mąż się dopuścił. Gdy po kilkunastu minutach zorientowała się, że słone łzy nie są w stanie złagodzić ciężkiego zapachu piżma i drzewa sandałowego, ból przerodził się w agresję.
Odwiedziła perfumerię.
– Dzień dobry. Szukam zapachu damskiego, dosyć mocnego, zawierającego piżmo i drzewo sandałowe, może również ambrę.
Ekspedientka postawiła na szklanym stoliku trzy flakoniki.
– Pani będzie łaskawa chwileczkę zaczekać – poprosiła sprzedawczynię.
Wyjęła z torebki Gaultiera męża. Skropiła nim trzy testery. Każdy z zapachów połączyła z osobna z ulubionymi perfumami Krzysztofa. Papierki lakmusowe opisała fachowymi nazwami. Następnie zapakowała je i nieśmiało podziękowała, speszona zaskoczeniem i powstrzymywanym uśmiechem obsługującej.
Wróciła do domu, usiadła przy kawie niezbędnej do rozróżnienia zapachów. Wyciągnęła z torebki testery. Obok nich położyła koszulę męża. Rozpoczęła śledztwo – wielokrotne zagłębianie się w ciężkie aromaty zdrady.
– To Versace – stwierdziła stanowczo po kilku wdechach.
Przez moment zastanawiała się, czy nie wrócić do perfumerii i nie nabyć flakoniku. Gdyby skropiła skórę zapachem, Krzysztof nawet nie zbliżając się, na pewno by go poczuł. Nuta bowiem była niezwykle intensywna. Idealna dla wyrachowanej prawniczki, zajmującej się zawodowo i prywatnie rozbijaniem małżeństw z użyciem ostrej, długiej szpilki.
Pomysł zakupu Małgorzata szybko uznała za nierozsądny. Nie mogła przecież zasugerować mężowi, że wie o „Versace”. Ten od razu zacząłby stosować szczególne środki ostrożności i nie podsunąłby żonie dalszych tropów. Nie dowiedziałaby się wówczas, czy był to jednorazowy wyskok, czy też jest to regularny romans.
Wąchała brudne koszule codziennie. Zdarzało się, że pachniały Gaultierem w czystej postaci. Wtedy przystępowała do seksualnych rytuałów. Miała jednak ku temu niewiele okazji. Z czasem coraz częściej ubrania męża – oprócz potu i ulubionych perfum – nasiąknięte były także Noir Versace. Krzysztof przestał ochoczo opowiadać o niekonwencjonalnych sposobach udowadniania zdrady, z jakimi spotykał się w pracy. Małgorzata zauważyła też, że mąż często uśmiecha się w niekontrolowany sposób. I to w momentach kompletnie nieadekwatnych – podczas koszenia trawy bądź wkrajania cebuli do sałatki. Już wiedziała, że nie walczy ze schorzeniem natury seksualnej, lecz przewlekłym, ciężkim stanem „kardiologicznym”. A to mogło doprowadzić do tragedii. Zwłaszcza, że dzieci dorastały. Tylko mały brzdąc, wymagający męskiej siły do długotrwałego noszenia, mógł zatrzymać męża.
– Ja… jak to jesteś w ciąży? – zapytał, nie kryjąc oburzenia.
– Co to za pytanie: „jak to”?
– Przecież miałaś założyć spiralę.
– Mówiłam, że są przeciwwskazania.
– A tabletki?
– Po co miałam je zażywać, skoro prawie ze sobą nie sypiamy?
– No właśnie.
– „Prawie” nie znaczy „wcale”. Nie pamiętasz? Aż tak byłeś pijany? Sylwester.
Zdumiony mąż przez dłuższy czas przypatrywał się Małgorzacie. Ta postanowiła w końcu przerwać milczenie:
– Chcesz aborcji? – sprawdzała, czy mężczyźnie zależy na rodzinie.
– Nie. Kurwa! Nie wiem. Nie chcę. Nie! – Nerwowo przetarł czoło, oparł dłonie na biodrach. Nie przestawał kiwać przecząco głową, jakby odrzucając wiadomość. – Przepraszam, muszę się przejść. Nie wiem, kiedy będę. – Nie bacząc na reakcję Małgorzaty, opuścił dom.
Żona patrzyła, jak energicznym ruchem zamyka ostatnie drzwi. Była pewna, że nigdy na stałe nie wróci. Pojedzie do „Versace”. Gdyby nie chciał odejść, gdyby nic nie czuł do kochanki, nie zachowałby się w taki sposób.
Matce łzy kapały z oczu, a nastoletni Tomek przypatrywał się zdarzeniu z salonu. Dla spokoju ducha wolał nie pytać, co się stało. Bał się, choć nie miał świadomości, że ogarnęło go właśnie to uczucie. Sytuacja była niecodzienna. Rodzice zwykle się nie kłócili. Pierworodny nie przypominał sobie, żeby ojciec trzaskał drzwiami. Chyba, że on sam dał mu ku temu powody. A płaczącej matki nikt dotychczas nie widział.
Krzysztof zmierzał w kierunku autostrady. Chciał jechać. Jechać na wprost, nie zastanawiając się, dokąd droga go zaprowadzi. Co jakiś czas, chcąc wyładować złość, uderzał mocno dłońmi o kierownicę. W pamięci przywoływał Sylwestra. Ostatniego spędzonego z Małgorzatą. Podczas kolejnego miał po raz pierwszy zatańczyć z Moniką. O tym właśnie marzył w pierwszych minutach 2007 roku, gdy leżał, upojony bąbelkami na małżeńskim łożu. Dłużej nie mógł tego znosić. Jego ukochana spędzała tę noc samotnie, w dresowej bluzie. W myślach składała mu życzenia, by podczas kolejnego Sylwestra wreszcie mogli spijać ze swych ciał szampana.
Małgorzata weszła do sypialni, śmiejąc się głośno. Usiadła okrakiem na mężu. Przechyliła butelkę i polała alkoholem nagą klatkę piersiową Krzysztofa. Szybko zlizywała napój, żeby nie spłynął na pościel.
Rano Nowak poczuł, że zdradził ukochaną. Wtedy podjął decyzję. Przez kolejne tygodnie pracował nad retoryką. Tak, by mowa końcowa zanadto nie obnażyła drastycznej zbrodni. Czekał też na piątek, gdy większość domowników zwykła opuszczać rodzinne mury. Wszystko po to, by nikogo nie obarczać krzykiem rozpaczy matki.