Akcja powieści pióra Lizy Klaussmann skupia się wokół Nick i Heleny, które znalazłszy się u progu dorosłości, snują nieskażone porażkami plany na przyszłość. Jednak brutalna rzeczywistość bez skrupułów miażdży marzenia młodych kobiet, zmuszając je do przyjęcia życia takim, jakie jest. Helen nie dane było zaznać przyjemności płynącej z udanego zamążpójścia, Nick natomiast zmuszona była stawić czoła wojennym wspomnieniom swojego partnera, rzucającym cień zwątpienia na stabilność ich związku. Wraz z upływem lat, relacje między bohaterami przybierają formę umożliwiającą im wspólne życie. Zdaje się, że wyjątkowa zdolność do przyciągania kłopotów jest cechą dziedziczną w rodzinie Heleny i Nick, bowiem ich potomstwo z czasem zaczyna fundować swym rodzicom zmartwienia potężnego kalibru…
Kto z Was, drodzy czytelnicy, nie przywiązuje najmniejszej wagi do oprawy wizualnej publikacji trafiających w Wasze ręce? Nie twierdzę, że o wartości książki świadczy jej okładka, w żadnym wypadku! Choć przyznaję całkowitą słuszność temu nieco już utartemu hasłu, to jednak na widok pięknie wydanego egzemplarza reaguję jak sroka na błyskotki. Każdy doświadczony marketingowiec wie, że odpowiednie opakowanie to już połowa sukcesu. Polskie wydanie powieści Lizy Klaussmann aż prosi się o dołączenie go do prywatnej biblioteczki. A czego więcej może pragnąć pisarz podbijający rynek? Wydawnictwo Prószyński i S-ka zagwarantowało autorce Tygrysów w porze czerwieni okładkę, która bije na głowę swoje zagraniczne odpowiedniczki. Nie dość, że zastosowano czytelną czcionkę, to jeszcze zadbano o to, by całość prezentowała się w sposób, któremu nie można odmówić walorów estetycznych. Wszystkie zachwyty nad stroną wizualną Tygrysów w porze czerwieni prowokują do postawienia pytania, czy treść książki prezentuje się równie dobrze?
Czas najwyższy, by powrócić do wspomnianego wcześniej Francisa Scotta Fitzgeralda. Dorobek literacki jednego z najważniejszych amerykańskich pisarzy dwudziestego wieku obfituje w pewien szczególny sposób kreowania postaci kobiecych. Rysy charakterologiczne jednostek pokroju Daisy Buchanan przebijają się nieśmiało przez wypowiedzi oraz zachowanie dziewcząt obecnych na kartach powieści Lizy Klaussmann. Duch młodocianej beztroski, tak silnie wyczuwalny w prozie Fitzgeralda, towarzyszy bohaterkom Tygrysów w porze czerwieni tylko do pewnego momentu ich życia. Upływ czasu nie pozostaje bez wpływu na ich priorytety, początkowo ograniczone jedynie do rywalizacji o względy wybranków młodych serc. Autorka, opisując codzienność stworzonych przez siebie postaci, wprowadza czytelnika w realia Stanów Zjednoczonych odradzających się po wojnie. Klaussmann nie gloryfikuje okresu zdominowanego przez obdarzone figurą doskonałej klepsydry pin-up girls. Wręcz przeciwnie, w swojej powieści obnaża wizerunek perfekcyjnej pani domu, pozostającej przy tym stuprocentową kobietą. Pozwala swoim bohaterkom na chwile słabości, podczas których poprawnie wykonany makijaż jest ostatnią rzeczą, jaka zajmuje ich myśli.
Narracja powieści prowadzona jest z perspektywy kilku postaci, dzięki czemu każdy kolejny rozdział rzuca nowe światło na wydarzenia mające miejsce kilkanaście stron wcześniej. Zaskakujące jest to, że mimo ciągłego powracania do tych samych wątków, treść książki nie traci na atrakcyjności. Wprost przeciwnie – w momencie, kiedy czytelnik zauważa, że następujące po sobie opowieści wnoszą do znanej już historii coś zupełnie nowego, do reszty zagłębia się w lekturze Tygrysów w porze czerwieni, z niecierpliwością dążąc do poznania finału.
Nie sposób jednoznacznie określić atmosfery panującej w książce Klaussmann. Autorka przeprowadza czytelnika przez całą gamę nastrojów, począwszy od młodzieńczej swawoli, a kończąc na gorzkim zetknięciu z dojrzałością. Emocjonalna niejednolitość powieści odpowiada fabule, odkrywającej coraz to mroczniejsze fakty z życia bohaterów, czyniąc zeń psychologiczne studium jednostek zagubionych w powojennej rzeczywistości. Debiutancka książka Klaussmann nie jest zatem płytką opowieścią o szyciu balowych sukni i przygotowywaniu popisowych dań, a szczegółowym portretem ukazującym blaski i cienie składające się na codzienność kobiety żyjącej w połowie ubiegłego wieku.
Nieczęsto zdarza się, bym kończyła recenzję bez podania przynajmniej kilku wad, które raziły mnie podczas lektury omawianej książki. W przypadku Tygrysów w porze czerwieni nie potrafię jednak doszukać się znaczących minusów, co mnie samą zadziwia. Liza Klaussmann przy użyciu słowa stworzyła postaci o wyjątkowych osobowościach, które równie dobrze można pokochać, jak i znienawidzić. Osiągnęła tym samym poziom nieosiągalny dla wielu twórców – zdołała wzbudzić emocje u swego odbiorcy. Nie przeszkodziło to pisarce w dopracowaniu powieści pod względem fabuły, która otwiera przed czytelnikiem kolejne tajemnice, wraz z pochłanianymi przezeń rozdziałami. Tak, pochłanianymi. Tygrysy w porze czerwieni czyta się w tempie ekspresowym, czego efektem jest ukończenie książki w zdecydowanie zbyt krótkim czasie. Być może tę właśnie cechę powinnam uznać za poważną wadę powieści Lizy Klaussmann?
Liza Klaussmann – praprawnuczka Hermana Melville’a, urodziła się w Nowym Jorku. Przez 10 lat mieszkała w Paryżu, a od 2001 roku była dziennikarką New York Timesa. Obecnie mieszka w Londynie. Tygrysy w porze czerwieni to jej debiutancka powieść, do której prawa sprzedano między innymi w Kanadzie, Norwegii, Danii, Finlandii, Islandii, Niemczech, Holandii, Włoszech, Hiszpanii, Francji i Brazylii.
Tytuł: Tygrysy w porze czerwieni
Autorka: Liza Klaussmann
Wydawca: Prószyński i S-ka
Premiera: 9 sierpnia 2012
Tłumaczenie z angielskiego: Edyta Jaczewska
Format: 130 mm x 200 mm
Oprawa: miękka
Liczba stron: 448
Gatunek: powieść obyczajowa, proza zagraniczna