O książce:
Trzy historie o pokręconej miłości, z jej wzlotami i upadkami, z charakterystycznym dla autora twistem. Ta lektura zmienia postrzeganie.
Bestselerowa autorka romansów historycznych, po wypadku sparaliżowana i przykuta do łóżka, planuje zemstę na mężu, który nurza się w hazardzie i permanentnie ją zdradza.
Okaleczona piękność przy pomocy zakochanego w niej młodego kibola, zamierza odnaleźć człowieka handlującego lekiem, przez który od dziecka jest kaleką.
Nieszczęśliwa w małżeństwie młoda japiszonka i starzejący się klubowicz – przemytnik narkotyków – nawiązują szalony romans w rytm muzyki house i stroboskopów.
Natarczywa, brutalna i posępnie zabawna proza
– Nick Hornby
Ekranizacja z 2012 zdobyła liczne nagrody na festiwalach kina niezależnego.
Tytuł: Ecstasy. Trzy romanse chemiczne
Autor: Irvine Welsh
Wydawca: Replika
Przeklad: Jacek Spólny
Premiera: 24 lipca 2012
ISBN: 978-83-76741-85-7
EAN: 9788376741857
Oprawa: miękka
Liczba stron: 352
Gatunek: powieść, proza zagraniczna
Ecstasy. Trzy romanse chemiczne
Irvine Welsh
(fragment)
Lorraine jedzie do Livingston Romans rave’owy z czasów regencji Dla Debbie Donovan i Gary’ego Dunna
1. Czekoladki Rebekki
Rebecca Navarro siedziała w przestronnej oranżerii i spoglądała na jaśniejący świeżą zielenią ogród. Perky przycinał róże pod starym kamiennym murem na końcu ogrodu. Zdawało jej się, że dostrzega dobrze znaną zmarszczkę na jego zaaferowanym obliczu, widzenie utrudniało jednak mocne słońce, które świeciło przez szkło prosto w jej oczy. Od gorąca robiła się senna, miała wrażenie, że unosi się w powietrzu, nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduje. Poddała się bezwładowi i rękopis wysunął się z jej palców, spadając z ciężkim stukotem na szklany blat stolika. Na pierwszej stronie widniał napis: BEZ TyTułu – DZIEłO w TOku (Romans z czasów regencji o pannie May nr 14)
Złowroga, ciemna chmura przesłoniła słońce, wyrywając Rebeccę z sennego transu. Rzuciła okiem na swoje odbicie w pociemniałej szybie drzwi przepierzenia. wzdrygnęła się z odrazą, po czym odwróciła się w tamtą stronę, wciągając powietrze. Nowy obraz skutecznie zaćmił wspomnienie obwisłego podgardla i Rebecca poczuła, że należy jej się mała nagroda.
Perky był pochłonięty swoją pracą, a przynajmniej udawał, że tak jest. Państwo Navarro zatrudniali ogrodnika, który wypełniał swoje obowiązki profesjonalnie i sumiennie, ale Perky zawsze znajdował pretekst do wyjścia na powietrze i dłubania przy jakiejś robocie. Podobno łatwiej mu się wtedy myślało.
Rebecca za nic w świecie nie potrafiła sobie wyobrazić, nad czym to musi aż tak rozmyślać.
korzystając z zaabsorbowania Perky’ego pracą, Rebecca ukradkiem sięgała do pudełka. Zdjęła górną warstwę czekoladek i wzięła z dolnej dwie trufle rumowe.wepchnęła je do ust, mało nie mdlejąc z uczucia nudności, i zaczęła szybko przeżuwać. Chodziło o to, żeby je zjeść jak najprędzej: w ten sposób miał człowiek wrażenie, że organizm można jakoś oszukać i dzięki temu przerobi wszystkie te kalorie.
To złudzenie pryskało, gdy obrzydliwe, słodkawe mdłości dochodziły do żołądka. Czuła, jak ciało w powolnych męczarniach rozdrabnia paskudną truciznę, prowadzi skrupulatną inwentaryzację kalorii i toksyn i w końcu rozsyła je do tych części organizmu, gdzie będą mogły wyrządzić najwięcej szkody.
Dlatego z początku Rebecca uznała to za kolejny, doskonale znany napad paniki: powolny, palący ból. Po kilku sekundach dopuściła do siebie możliwość, że to jednak coś więcej. Zabrakło jej tchu, dzwoniło jej w uszach, a świat zaczął wirować.
Rebecca spadła z krzesła na podłogę oranżerii, chwytając się za gardło, z twarzą wykrzywioną grymasem; z jej ust ciekła ślina zmieszana z czekoladą.
Oddalony o kilka jardów Perky obcinał różane krzewy.
Trzeba będzie je opryskać, pomyślał, prostując się i oceniając efekty swojej pracy. kątem oka dostrzegł coś drgającego na posadzce oranżerii.
2. Jaśmina jedzie do Yeovil
yvonne Croft wzięła do ręki książkę Jaśmina jedzie do Yeovil Rebekki Navarro. kiedyś wyśmiewała się z matki, że czyta kiepskie romansidła z serii „Romanse z czasów regencji o pannie May”, ale od tej książki po prostu nie mogła się oderwać. Czasem zdawało jej się, że skala tej fascynacji wymyka się spod kontroli. Siedziała w pozycji lotosu w wiklinowym fotelu, który wraz z wąskim łóżkiem, drewnianą szafą, komodą i miniaturowym zlewem stanowił całe umeblowanie jej niewielkiego, prostokątnego pokoju w ośrodku dla pielęgniarek szpitala St. Hubbin w Londynie.
Pochłaniała dwie ostatnie strony, będące kulminacją tego romansu.
wiedziała, co się stanie: podstępna swatka panna May (która pojawiała się w różnych rolach we wszystkich powieściach Rebekki Navarro) zdemaskuje niesłychane prostactwo sir Rodneya deMourney, a zmysłowa, namiętna i nieujarzmiona Jaśmina Delacourt połączy się z ukochanym, przystojnym Tomem Resnickiem, zupełnie jak w poprzedniej książce Navarro, Lucy jedzie do Liverpoolu, gdzie urodziwy urzędnik kompanii wschodnioindyjskiej, Quentin Hammond, wybawił śliczną heroinę od porwania, okrętu przemytników i życia białej niewolnicy u nikczemnego Milburna D’Arcy.
Mimo wszystko yvonne czytała z zacięciem, przenosząc się do świata romantycznej miłości, świata bez ośmiogodzinnych zmian na oddziałach geriatrycznych i opieki nad podupadającymi na zdrowiu, nietrzymającymi moczu albo stolca ludźmi, którzy przed śmiercią zmieniali się w uwiędłe, ciężko dyszące, kruche, pokrzywione parodie samych siebie.
Tom Resnick gnał jak na skrzydłach wichru. Wiedział, że dzielna klacz się męczy: lojalna i szlachetna Midnight może okuleć, jeśli będą pędzić z tak zawziętą determinacją. I po co? Tom musiał z ciężkim sercem przyznać, że nie zdążą dotrzeć do Brondy Hall, nim Jaśminę połączy małżeński węzeł z zasługującym na pogardę Rodneyem de Mourney, oszustem, który zamierza pozbawić tego pięknego anioła majątku i sprowadzić śliczne stworzenie do roli trzymanej w niewoli konkubiny. Na balu sir Rodney był w radosnym nastroju. Jaśmina jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie. Dziś w nocy posiądzie jej cnotę, z wielką rozkoszą złamie opór młodej klaczki! Lord Beaumont stanął u boku przyjaciela.
– Twoja oblubienica jest zaiste niezrównana. Będę z tobą szczery, mój drogi Rodneyu, sądziłem, że nigdy nie zdobędziesz jej serca, i byłem przekonany, że uznała nas obu za fircyków.
– Nie wolno nie doceniać myśliwego, mój przyjacielu – uśmiechnął się sir Rodney. – Staje mi doświadczenia, by wiedzieć, że nie należy zanadto zbliżać się do umykającej ofiary. Po prostu trzymałem się z daleka i wyczekiwałem sposobności do zadania decydującego ciosu.
– Domyślam się, że chodzi o posłanie natrętnego Resnicka na zamorską placówkę?
Sir Rodney uniósł brew i ściszył głos.
– Upraszam o odrobinę więcej dyskrecji, przyjacielu. – Rozejrzał się niespokojnie i podjął, przekonany, że ich słowa utonęły w dźwiękach granego przez orkiestrę walca: – Tak jest, doprowadziłem do nieoczekiwanego powołania młodego Resnicka do regimentu Sussex Rangers, stacjonującego w Belgii.
Mam nadzieję, że strzelcy Boniego posłali już nicponia do stu diabłów!
– To bardzo dobrze – uśmiechnął się Beaumont – gdyż lady Jaśmina nie zachowała się w sposób, jaki przystoi damie o delikatnych manierach. Nasza wizyta u niej bynajmniej jej nie stropiła, ba, interesowała się sprawami kogoś, kogo śmiało można by nazwać jeszcze gołowąsem – z pewnością niegodnego uwagi osoby o światowych ambicjach!
– Tak, Beaumont, lecz w młodej klaczce pociąga właśnie taka krnąbrność, którą należy jednak złamać, jeżeli dziewka ma się stać posłuszną żoną. Dzisiaj zamierzam zająć się tymi jej narowami!
Sir Rodney nie wiedział, że za aksamitną kotarą stoi wysoka kobieta w starszym wieku. Panna May wszystko słyszała. Zmieszała się z resztą gości, pozostawiając go z myślami o Jaśminie.
Dziś wieczór będzie…
Pukanie do drzwi oderwało yvonne od lektury. Była to jej koleżanka, Lorraine Gillespie.
– Nocka, yvonne? – Lorraine uśmiechnęła się do niej. Jej uśmiech był niezwykły, zawsze skierowany jak gdyby gdzieś poza adresata. Gdy koleżanka czasem patrzyła w ten sposób, można było pomyśleć, że to wcale nie jest żadna Lorraine.
– A, taki niefart. Ta zasrana siostra Bruce to stara torba.
– Poczekaj, aż zobaczysz tę siostrę Patel. Gęba się jej nie zamyka.
– Lorraine aż się wzdrygnęła. – Idź zmień pościel na łóżkach, potem daj pacjentom leki, jak to skończysz, to idź zmierz im temperaturę, a potem idź i…
– Taa…Siostra Patel. Z nią masz przesrane.
– yvonne, mogę zrobić herbatę?
– A, jasne, sorry… Nastawisz czajnik, Lorraine? Przepraszam, ale po prostu muszę skończyć tę książkę. Lorraine podeszła do zlewu za plecami yvonne, nalała wody i włączyła czajnik. wracając, pochyliła się nad koleżanką i wciągnęła zapach perfum i szamponu yvonne. ujęła kosmyk lśniących blond włosów i zaczęła go trzeć kciukiem i serdecznym palcem.
– Boże, yvonne, ale masz super włosy. Jakiego używasz szamponu?
– Taki tam, Schwarzkopfa. Podoba ci się?
– Tak – odpowiedziała Lorraine, czując dziwną suchość w gardle. – Bardzo. wróciła do zlewu i wyłączyła czajnik.
– Idziesz dzisiaj do klubu? – zapytała yvonne.
– Pewnie, nie ma to jak klub – uśmiechnęła się Lorraine.
3. Ciała Freddiego
Freddy Royle stanął na baczność, jak zwykle na widok każdego sztywniaka.
– Co nieco poobijana – zaczął tłumaczyć Glen, laborant z patologii, wioząc ciało na wózku do szpitalnej kostnicy.
Freddy miał trudności z uspokojeniem oddechu. Przyglądał się zwłokom.
– Niezła była z niej laska i w ogóle – stwierdził ochryple, przeciągając zgłoski, jak to u niego w rodzinnym Somerset.
– Co, wypadek?
– Tak, biedaczka.M2 . Straciła za dużo krwi, zanim wycięli ją ze złomu – mamrotał skrępowany Glen. Było mu trochę niedobrze.
Normalnie trup to był po prostu trup, przyzwyczaił się już do rozmaitych obrazków. Ale czasami, gdy chodziło o kogoś młodego albo kogoś, kogo uroda była jeszcze widoczna w trójwymiarowym ciele, zwyczajnie nie mógł przejść do porządku dziennego nad poczuciem straty i beznadziejności.
właśnie miał przed sobą tego rodzaju przypadek.
Jedna z nóg zmarłej dziewczyny została rozszarpana tak, że widać było kość. Freddy przeciągnął dłonią po nienaruszonej nodze. Była gładka w dotyku.
– Jeszcze trochę ciepła – zauważył. – Jak na mój gust nawet za ciepła, mówiąc szczerze.
– Sorry, stary. – Freddy uśmiechnął się, wyjął z portfela kilka banknotów i podał je Glenowi.
– Nara – rzucił Glen i wyszedł pospiesznie.
Macał banknoty w kieszeni, idąc energicznie korytarzem do windy i jadąc do stołówki. Ta część rytuału, przekazywanie gotówki, napełniała go uniesieniem i zarazem upokarzała. Nigdy nie wiedział, które z tych uczuć jest silniejsze. Ale dlaczego, rozumował, miał sobie odmawiać działki, skoro wszyscy maczali w tym palce? Dupki, co mają więcej, niż on dorobi się przez całe życie: zarząd szpitala.
Tak, zarząd wiedział wszystko o Freddym Royle’u, myślał z goryczą Glen. Znali prawdziwe tajemnice prowadzącego talk-show, prezentera programu telewizyjnego dla samotnych „Od kochającego Freda”, autora kilku książek, między innymi Sędzia kalosz! – Freddy Royle o krykiecie, Somerset Freddy’ego Royle’a, Somerset przez „z”: kawały z Zachodu i 101 magicznych numerów Freda Royle’a dobrych na imprezy. Tak, zasrany zarząd wiedział, co ich szanowany przyjaciel, powszechnie lubiany dobry wujek wyprawia ze sztywniakami, których tutaj przywożą. Sęk w tym, że dzięki działalności Freddy’ego szpital zyskiwał milionowe fundusze. To przysparzało placówce renomy i czyniło ze szpitala St. Hubbin wzorzec współpracy państwowej służby zdrowia z trustami rynkowymi. wystarczało trzymać język za zębami i od czasu do czasu oddawać do dyspozycji sir Freddy’ego jakieś ciało.
Glen stanął w kolejce w stołówce i oglądał wystawione jedzenie.
Myślał o sir Freddym, który szukał nieludzkiego raju z kawałem ścierwa. wolał ser od bułki z bekonem. Przypominał sobie stare kawały o nekrofilach: kiedyś jakiś sztywniak go wsypie. Ale nie będzie to Glen: Freddy za dobrze mu płacił.
Myślał o kasie i o tym, co można by za nią kupić, i już planował wyjście do klubu AwOL wieczorem. Będzie tam ona – często wpadała w sobotę wieczór – tam albo w Garage City na Shaftesbury Avenue. Powiedział mu o tym Ray Harrow, technik
teatralny. Ray interesował się muzyką jungle2, podobnie jak Lorraine. Ray był w porządku, pożyczał Glenowi kasety. Glen nie mógł się jakoś przekonać do jungle, ale postara się dla Lorraine.
Lorraine Gillespie. Piękna Lorraine. Praktykantka Lorraine Gillespie.wiedział, że jest pracowita, sumienna, poświęca się.wiedział, że chodzi na imprezy rave’owe: AwOL, The Gallery, Garage City. Nie wiedział tylko, jak kocha.
Gdy dotarł z tacą do końca kolejki i zapłacił w kasie, zobaczył blond pielęgniarkę siedzącą przy jednym ze stolików. Nie wiedział, jak się nazywa, wiedział tylko tyle, że jest koleżanką Lorraine. wyglądało na to, że dopiero zaczyna zmianę. Glen zastanawiał się, czy nie przysiąść się do niej, nie pogadać, może nawet dowiedzieć się czegoś o Lorraine. Szedł w jej kierunku, ale raptem, powodowany jakimś odruchem, na poły osunął się, na poły padł na krzesło kilka stolików od niej. Jadł bułkę i przeklinał własną słabość. Lorraine. Skoro nie mógł zdobyć się na odwagę, by porozmawiać z jej koleżanką, jak może marzyć o rozmawianiu z n i ą?
kobieta wstała i, przechodząc, uśmiechnęła się do niego. Podniosło go to na duchu. Następnym razem z nią pogada, później może nawet nawiąże z nią dłuższą rozmowę, kiedy będzie z L o r r a i n e.
Po powrocie usłyszał w przedsionku odgłosy dolatujące z kostnicy. Nie umiał zdobyć się na odwagę, żeby tam zajrzeć, nasłuchiwał tylko przy wahadłowych drzwiach. Słyszał dyszenie Freddy’ego: „Ooohhr, ooohhr, ooohhr, to było dobre”.
4. Przyjęcie
karetka zjawiła się szybko, ale Perky’emu zdawało się, że trwa to strasznie długo. Patrzył, jak Rebecca dyszy i jęczy na podłodze oranżerii. Zmieszany, schwycił ją za rękę.
– Głowa do góry, staruszko, już jadą – powiedział parę razy.
– Będziesz jeszcze zdrowa jak ryba – zapewniał ją, gdy sanitariusze ładowali kobietę na wózek, zakładali jej maskę tlenową i wtaczali wózek na tył karetki. Jakby oglądał niemy film, w którym jego słowa otuchy dodano jako kiepski komentarz narratora. Potem zdał sobie sprawę, że zza żywopłotu całe zajście obserwują Wilma i Alan Fosleyowie.
– wszystko w porządku – zapewnił ich. – w jak największym porządku.
Z kolei sanitariusze w podobny sposób pocieszali Perky’ego, dając do zrozumienia, że udar wygląda na lekki. Ich przekonanie zaniepokoiło go i jeszcze mocniej się zasępił. Miał szczerą nadzieję, że się mylą i że lekarze postawią znacznie mniej korzystną diagnozę.
Zaczął się mocno pocić, rozważając w myślach różne wersje rozwoju zdarzeń:
Najlepszy wariant: ona umiera, a ja zostaję spadkobiercą.
Całkiem dobra opcja: ona żyje i nadal pisze, pospiesznie kończąc najnowszy romans z czasów regencji.
Wzdrygnął się na myśl o jeszcze gorszym scenariuszu: Rebecca jest pod jakimś względem niepełnosprawna, być może nawet zmienia się w warzywo, nie może pisać, ale trzeba na nią wyrzucać pieniądze.
– Nie jedzie pan, panie Navarro? – spytał jakby oskarżycielskim tonem jeden z sanitariuszy.
– Pojadę za wami samochodem – rzucił Perky. Był przyzwyczajony do wydawania poleceń ludziom z ich klasy społecznej, dlatego irytowało go założenie, że powinien zachować się tak, jak oni uważają za stosowne. Obejrzał się na róże. Tak, trzeba je opryskać. w szpitalu będzie kupa zamieszania przy przyjmowaniu starej. Tak, trzeba je opryskać. uwagę Perky’ego zwrócił rękopis na stoliku. Stronę tytułową zalały czekoladowe wymiociny. Z niesmakiem starł je z grubsza chusteczką, odsłaniając napęczniały, mokry papier.
Otworzył i zaczął czytać.