Katarzyna Rajewska obchodzi pięćdziesiąte urodziny w otoczeniu swych córek: Julii i Moniki (zwanej potocznie Moną), zięcia Damiana, bliskich znajomych oraz specjalnie zaproszonej na tę uroczystość wróżki Eleonory. Jubilatka ma tylko jedno życzenie: chce znaleźć prawdziwą miłość, bo od trzech lat jest wdową i brakuje jej bliskiej osoby. Ponieważ w jej małżeństwie nie było namiętności, teraz, jako dojrzała, doświadczona kobieta, która dokładnie wie, czego chce, pragnie mężczyzny, który będzie dla niej nie tylko wsparciem, ale i obiektem westchnień. Niestety, mimo wielu prób szukania odpowiednich kandydatów w agencjach matrymonialnych i na portalach randkowych, jej wysiłki spełzają na niczym. Osamotniona Katarzyna bierze sprawy w swoje ręce i zakłada własne biuro Klinikę serc, w której drugą połówkę mają znaleźć osoby po 40 roku życia, w tym także ona.
Samotna jest niestety nie tylko Katarzyna, ale i jej dwie córki. Inteligentna i skromna Julia, mimo iż jest mężatką, żyje od utraty dziecka obok Damiana; zaś beztroska, wyzwolona Mona rzuca się w męskie ramiona bez opamiętania, czerpiąc z życia pełnymi garściami, co oczywiście szczęścia ani poczucia bezpieczeństwa na dłuższą metę jej nie daje. W ten smutny obrazek doskonale wpisuje się wypadek samochodowy Damiana, który razem z innymi podejrzanymi wydarzeniami mającymi miejsce w tej rodzinie, wyzwala (o dziwo!) w jej członkach prawdziwe emocje i rozwiązuje worek ze słowami, które od lat więzły w gardłach zamiast dawać otuchę, nadzieję i siłę: Mój Boże, żyjemy obok najbliższych ludzi tyle lat, widzimy się z nimi codziennie, a tak naprawdę nie mamy pojęcia, co się z nimi dzieje – przyznaje ze skruchą Katarzyna. Wszystko to dzieje się zgodnie z zapowiedzią wróżki, która wskazała kierunek drogi, wyzwoliła w bliskich pani Rajewskiej energię, która zmieniła ich życie diametralnie…
Przyznaję, iż spędziłam z Czwartym kątem trójkąta miłe chwile. Historia Katarzyny, tajemnice i skrywane urazy wewnątrz jej rodziny sprawiły, że z przyjemnością oddałam się lekturze. Ewa Siarkiewicz napisała ciekawą książkę, nie przedłużając jej na siłę, nie epatując nadmiernie magią czy siłami nadprzyrodzonymi, czego początkowo się obawiałam, sądząc po tematyce poprzednich powieści. Najnowsza może zaintrygować już samym tytułem i niebanalną okładką. Treść ma za zadanie motywować do działania, wyzwolić nasze ukryte siły i sprawić, byśmy zamiast być obok siebie, byli częściej ze sobą. Niby banalne i oklepane, a jednak coraz trudniejsze do wykonania w dzisiejszych czasach…
Teraz, drogi Czytelniku, zasiądź wygodnie w fotelu i wyobraź sobie miłość jako trójkąt o czterech kątach. Takie coś zaprzecza logice, wymyka się zdrowemu rozsądkowi, ale kiedy patrzysz na niego nie tylko oczami, ale i sercem, czujesz, że możesz pojąć jego istotę jedynie, gdy odrzucisz wszystkie swoje przekonania i poddasz się fali. Pozwolisz jej sięgnąć do swojej duszy, twojemu własnemu dodatkowemu wymiarowi. Tak jak trójkąt może mieć cztery kąty, jeśli ma więcej niż dwa wymiary…. Tymczasem ja już zmykam i zapraszam do lektury.
Tytuł: Czwarty kąt trójkąta
Autorka: Ewa Siarkiewicz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data premiery: 2012
Liczba stron: 328
Wymiary: 125mm x 195mm
Okładka: miękka
Gatunek: literatura polska, powieść obyczajowa
Recenzja ukazała się na portalu Lubimy Czytać pod tytułem Dodatkowy wymiar.